sobota, 29 października 2016

Do you remember... Rozdział 22

 Hejka kochani!!!!
Co tam u was słychać? Pewnie staro bida jak to się mówi.
Przechodząc do meritum przybywam do was z tą oto notką, która nie zachwyca...chyba. Pisane po nocy więc może być pełno błędów, literówek i innych tekstowych przeszkadzajek. Mam jednak nadzieję, że będzie się podobać wytwór mojej wyobraźni, chorej wyobraźni.
Zapraszam wszystkich do czytania i poświęcenia kilku minut swojego życia oraz w miarę możliwości pozostawienia po sobie śladu w postaci komentarza.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
 *****

Osoby nas kochające potrafią zrobić wszystko byśmy byli i czuli się bezpiecznie. To jest troska, którą okazuje się bezinteresownie tak po prostu. Nie oczekujemy wtedy za to żadnej zapłaty. Oczywiście jest wynagrodzenie, ale innego wymiaru. Nie liczy się go w pieniądzach, bo pieniądz jest ludzką walutą, która prowadzi do niezgody oraz zawiści. Chodzi o uśmiech i zwykłe, a raczej niezwykłe “dziękuję ci kochanie”.
Rozumiałam to, że się martwił to było normalne. Nie okazywał tego tak bardzo, dopóki nie dowiedział się, że Mark ma powiązania i styczność z grupami przestępczymi. Oczywiście suszył mi głowę jaka to ja jestem nieodpowiedzialna i lekkomyślna. Przysięgam, że  na wszelkie sposoby próbował mnie zatrzymać na swoim Rancho, nawet siłą.
  -Michael do jasnej cholery puść mnie. -próbowałam się mu wyrwać, ale ten jak zawsze był ode mnie silniejszy. Niósł mnie jak jakąś figurkę. -Słyszysz co do ciebie mówię? -no chyba sobie przypomniał, że figurka jest żywa.
  -Nigdzie nie idziesz. -powiedział stanowczo. Fakt nie szłam, bo on mnie niósł. W końcu odstawił mnie na podłogę w bibliotece.
  -Możesz mi powiedzieć co ty wyprawiasz? -spytałam.
  -Zostaniesz tu przez jakiś czas, dopóki wszystkiego nie załatwię. -mój wewnętrzny głos żartobliwie go naśladował. Widziałam w jego oczach troskę, ale bez przesady.
  -I mam tutaj siedzieć cały ten czas, mam rozumieć? -założyłam sobie ręce na biodra.

  -Już ci mówiłem, że tutaj będziesz bezpieczna. -mówił z uporem. Nie przegadasz, po prostu nie przegadasz. Tyle razy mu mówiłam, że nic mi nie grozi, a ten dalej swoje. Ostatnim razem jak z Janet wyszłam na małe zakupy wysłał za mną ochroniarza, by mnie pilnował. Mógł mu powiedzieć, żeby nie rzucał się w oczy, to bym go nie rozpoznała.
  -Spoko, przynajmniej pracę stracę jeden z niewielu plusów. -modliłam się w duchu by nie palnąć czegoś głupiego.
   -Tym też się zajmę. -odparł i wyszedł zakluczając drzwi. Zamknął mnie tu. Najwidoczniej bał się, że ucieknę czy coś. Zostałam sama w towarzystwie regałów pełnych książek. Usiadłam na jednym z dwóch foteli przedstawionych do niewielkiego stoliczka. Oparłam się łokciem na podłokietniku i dumałam. Analizowałam obecną sytuację. Widziałam jak Michael się martwił, ale czasem za bardzo to okazywał. Może dobijało go to, że sprawiałam wrażenie, jakbym te całe groźby co najmniej olewał, a wcale tak nie było. Nie dawałam po sobie poznać, że się boję, co nie znaczyło, iż za każdym razem gdy ktoś otwierał drzwi nie otwierałam ich z sercem w gardle. Mój brat nie określił się kiedy dokładnie przyjdzie. Mógł się zjawić w każdym momencie.
Z uśmiechem przypomniała mi się reakcja Sam oraz jej zachowanie, gdy zobaczyła nas razem.  
  -No wiecie wy co? -oderwaliśmy się od siebie, próbując doprowadzić się do względnego porządku. W przypływie emocji do połowy rozpięłam mu koszulę, a on sam rozczochrał mi włosy. -Sama mi powtarzasz, żebym nie robiła niektórych rzeczy w kuchni, ale nie przeszkadzajcie sobie. Wpadłam tylko po jedną rzecz. -spojrzała na nas pobłażliwie. -Tylko wiecie kuchenny stół jest wygodniejszy od tego w salonie. -mrugnęła porozumiewawczo i wyszła.
  -Na czym skończyliśmy? -znowu się do mnie przysunął. Zarzuciłam mu ręce na kark.
  -Miałeś coś zjeść. -przyssał się do mojej szyi. Przeszły mnie przyjemne dreszcze. -Ale nie mnie tylko obiad. -mówiłam tłumiąc śmiech. Koniec końców zjadł tyle co nic, jednak zawsze coś.
Nie wiem ile siedziałam, ale w końcu zaczęłam przechadzać się pomiędzy półkami. Nie spodziewałam się, że u Michaela znajdę literaturę psychologiczną...
Jakimś cudem udało się nam dojść do pewnego kompromisu. Choć i tak Michael nie do końca był z tego zadowolony. Wolałby gdyby mnie miał cały czas na oku, ale w życiu nie można mieć wszystkiego. Tak więc, udało mi się go uspokoić, a ja zyskałam żywy cień w postaci ochroniarza.
  -Nawet nie będziesz wiedziała, że za tobą chodzi. -objął mnie od tyłu kładąc brodę na moim ramieniu.
  -Niech ci będzie. -nawet jakbym się nie zgodziła, to i tak wysłałby, któregoś z goryli w ślad za mną.
  -Kocham cię. -wyszeptał mi do ucha cmokając mnie w policzek.
  -Ja ciebie też. -odwróciłam się do niego przodem, bym znów mogła się w niego wtulić i znów poczuć ciepło, którego mi nie szczędził.
Czasami tak to wyglądało, że stawiał na swoim w stu procentach i udało mu się dopiąć swego, a czasami… Cóż musiał się pogodzić z moją upartą naturą. A uparta byłam jak mało kto.  Chyba każdy by to potwierdził…
Akurat dzisiaj Michael miał coś do załatwienia w studio, więc korzystając z chwili samotności zagłębiłam się w ciekawą lekturę. Idealnym miejscem do oddania się tej czynności był mój przydomowy ogród. Zabrałam ze sobą koc i ulokowałam się pomiędzy krzewami kwiatów. Skupiłam się całkowicie na treści książki i nawet nie zauważyłam ile już czasu zleciało na czytaniu. Do mojej podświadomości dobijał się czyjś krzyk.
  -Jennifer?! -wszędzie rozpoznam ten głos. Nie ważne czy to będzie w dzień, w nocy, w parku czy na szczycie Himalajów. -Mówiłeś, że nigdzie nie wychodziła. -zwrócił się do kogoś, a jego głos był zdenerwowany. Podniosłam się z miejsca i od razu zauważył moją sylwetkę.
  -Nie musisz tak panikować? -zaczęłam gdy dosyć szybko do mnie podszedł.
  -O kogoś muszę się w końcu martwić. -musnął moje usta.
  -Ale nie musisz, przecież nic mi nie jest. -uśmiechnął się.
  -Oj nie dąsaj się złośnico. -musiał mieć dzisiaj wyjątkowo dobry humor.
  -Wcale się nie dąsam. -skrzyżowałam ręce na piersi.  
  -Wcale, a wcale. -zlustrował mnie swoim badawczym spojrzeniem. -Chodź pokażę ci coś. -złapał mnie za rękę. Od jakiegoś czasu pod wpływem jego najmniejszego dotyku zaczynały drżeć mi ręce, a przyjemne ciepło rozchodziło się po całym moim ciele. Objął mnie ramieniem prowadząc w stronę samochodu. Znów coś wykombinował, ale nie miałam pojęcia co. Wiedziałam jednak, że zwykłe miejsca potrafią nas zachwycać.

*****

Może przesadzałem, ale robiłem wszystko by nigdzie sama nie chodziła. To nie była obsesja na
punkcie jej bezpieczeństwa, a troska, trochę przesadna troska. Nawet gdy nie mogłem jej mieć na oku osobiście wysłałem za nią jednego ochroniarza, który był incognito. Dalej jednak nie wiem jak jej się udało go rozpoznać. Ta kobieta coraz bardziej mnie zaskakuje i to w pozytywnym sensie. Mam czasami wrażenie, że jest bardziej uparta ode mnie. Choć Janet stwierdziła, że nie ma na świecie większego uparciucha niż ja...
Wracając. Nie ważne czy wychodziła na zakupy czy na zwykły spacer zawsze miała obstawę, która cicho za nią podążała. Nie wiedziała o tym, że kogoś za nią wysyłam. Do czasu… Wpadła do mojego biura z tajemniczym uśmiechem, a zostawiła z pożądaniem wymalowanym na twarzy. Jednym ruchem sprawiła, że zapomniałem gdzie jestem i wyszła pozostawiając mnie w rozsypce emocjonalnej.
Nie ukrywam, ale cieszyłem się, że choć przez chwilę będę mógł z nią spędzić czas w innym miejscu niż moje Rancho bez zakładania przebrania. Znalazłem kiedyś leśny zakątek, który był rzadko uczęszczany przez ludzi. Cisza, spokój jedynie jakieś pojedyncze osoby na samotnym spacerze. Do niedawna byłem jednym z nich. Przemierzającym żwirowe dróżki samotnikiem szukającym drugiej połówki. Okazało się, że ta połówka mogła być bliżej niż myślałem.
Szliśmy wolnym krokiem otoczeni zielenią liści drzew. Nigdzie się nam nie spieszyło. Było idealnie. Promienie przebijające się przez gałęzie muskały jej lekko zarumienione policzki.
  -To nie jest śmieszne. -nadęła zabawnie policzki.
  -A właśnie, że jest. -odparłem chichocząc pod nosem. -Nigdy nie zdarzyło mi się pomylić puszek w sklepie.
  -Bo ty nigdy nie chodzisz na zakupy.
  -Wcale, że nie. -zaprzeczyłem.
  -Nie kłóć się ze mną Mike, bo i tak nie wygrasz. -pstryknęła mnie w nos. Podniosłem ją delikatnie nad ziemię, co i tak spowodowało u niej śmiech. -Odstawisz mnie?
  -Nie. -odgarnęła mi włosy z czoła zakładając je za ucho.
  -Jeszcze przepukliny dostaniesz i jak będziesz tańczyć na koncertach?
  -Masz rację lepiej odstawię takiego słonia jak ty. -trzepnęła mnie w ramię. -No co?
  -Ja ci dam słonia. -zmrużyła gniewnie oczy. Wyglądała uroczo gdy się złościła. Nawet jeśli tylko udawała.
  -Naprawdę?
  -Nie widzisz stoi tu przed tobą jeden. -wskazała  na siebie.
  -Przecież wiesz, że żartowałem. -przyciągnąłem ją do siebie składając na jej ustach pojedynczy pocałunek.
  -Wiem mój baranku. -uśmiechnęła się perliście zakręcając sobie na palcu pasmo moich włosów.
  -Baranku? -spytałem zdziwiony.
  -Tak, baranku. -napotkała mój pytający wzrok. -Masz kręcone włosy, jesteś najmilszą i najlepszą rzeczą jaka kiedykolwiek mnie spotkała. A co najważniejsze jesteś niezwykły. I byłabym zapomniała bardzo, ale to bardzo mi się podobasz. -zakończyła swoją wypowiedź.
  -Jak bardzo?
  -Tak bardzo, bardzo, bardzo. -rozłożyła ręce w celu pokazania wielkości. -Mam je trochę krótkie. -powiedziała z lekkim niesmakiem.
  -Są idealne. -cmoknąłem ją w czubek głowy. Dało się słyszeć zbliżające się kroki. Chwilę potem zza zakrętu wyłoniła się sylwetka biegacza. Pięknie… Przeszło mi przez myśl. Byłem pewny, że trasa naszego spaceru jest naprawdę rzadko uczęszczana, ale widać się pomyliłem. Zbliżył się do nas, a na jego twarzy malowało się niemałe zdziwienie. Spojrzał na mnie, a następnie zatrzymał swój wzrok na Jennifer. Przebiegł obok jeszcze raz zawieszając na niej spojrzenie.
  -Zboczeniec. -wycedziłem.
  -Zazdrośnik. -usłyszałem w odpowiedzi.
  -Jakbyś się tak nie ubierała to by nikt się na ciebie nie patrzył więcej niż potrzeba. -zakręciłem palcem wokół jej dekoltu.
  -Tobie to jakoś nie przeszkadza co mam na sobie. Poza tym miałabym chodzić w habicie?
  -Ale ja mogę się na ciebie patrzeć ile chcę i nawet w habicie byś mnie podniecała. -zbliżyłem się do niej obniżając głos.
  -Muszę to sprawdzić.
  -Po co? -wzruszyła tylko ramionami. Ruszyliśmy w dalszą drogę, a po kilkudziesięciu metrach naszym oczom ukazała się panorama skąpana w promieniach południowego słońca. Znajdowaliśmy się na wzniesieniu z którego można było dostrzec praktycznie każdy domek.
  -Pięknie tu. -nie kryła zachwytu. Aż dziw dla niektórych mężczyzn, że zachwyca się zwykłym widokiem miejsca, w którym mieszka.
  -Pojedź ze mną. -wyrwało mi się.
  -Co? -spojrzała na mnie.
  -Pojedź ze mną w trasę. Wyjeżdżam pod koniec września i cieszyłbym się gdybyś mi towarzyszyła. -otwarła usta żeby coś powiedzieć, ale widać zabrakło jej słów.
  -Michael… -przeczesała ręką włosy. -...To jest trochę szalone. -wahała się, a to był dobry znak. -Ja nie wiem co mam ci odpowiedzieć.
  -Zgódź się proszę. -złapałem w czułym geście jej dłonie.
  -Mam wszystko tu zostawić? To jest trudna decyzja. -mówiła bardziej do siebie niż do mnie.
  -Zróbmy tak. -objąłem ją ramieniem. -Zastanowisz się nad tym i później mi powiesz czy się zgadzasz, co? -cmoknąłem ją w policzek.
  -Ale nie naciskaj. -spojrzała z błyskiem w oku.
  -Nie będę. -podniosła brew. -Obiecuję. -dodałem. Będę robił wszystko by się zgodziła, bo nie wiem jak wytrzymam bez niej półtorej roku. To jest praktycznie niemożliwe. Napawaliśmy się jeszcze chwilę tym widokiem i swoją obecnością do czasu gdy…
  -Tutaj jest!!! -usłyszałem krzyk, a następnie w naszą stronę biegło kilkanaście osób z aparatem w ręku. Jakim cudem mnie tu znaleźli. Poczułem jak Jennifer przylega do mojego ramienia i ściska moją dłoń.
  -Spuść głowę. -zdążyłem do niej wyszeptać nim otoczył nas tłum paparazzich. Że też akurat dzisiaj nie wziąłem ze sobą chociaż kapelusza nie wspominając już o okularach.
  -Kim ona jest? To pańska kochanka? Ile się znacie? Czy to prawda, że macie dziecko? -z ust dziennikarzy padały pytania, które mijały się z prawdą w dużej mierze. Nie miałem zamiaru odpowiadać na żadne z nich. Głowę zaprzątało mi tylko to by się od nich uwolnić, a blask fleszy mi w tym nie pomagał. Tłum coraz bardziej na nas napierał. Gdzieś pośród tych wszystkich głów dojrzałem sylwetki moich ochroniarzy, którzy próbowali się do nas dostać.
  -Proszę się rozejść. Pan Jackson nie będzie odpowiadał dzisiaj na żadne pytania. -eskortowali nas do samochodu z przyciemnianymi szybami, który był zaparkowany nieopodal. -Szef miał szczęście, że dostaliśmy cynk z bazy. -zaczął gdy siedzieliśmy już w środku pojazdu.
  -Dziękuję za pomoc. Wiem, że jestem dosyć trudnym klientem.
  -Spokojnie taką przecież mamy pracę. -zapewnił mnie drugi ochroniarz. Z tego wszystkiego zapomniałem, że koło mnie siedziała sparaliżowana Jennifer.
  -Wszystko dobrze? -spytałem z troską. Przeniosła na mnie swój wzrok.
  -Chyba będę musiała się do tego przyzwyczaić. -zaczęła cicho. -Nie mam zbytnio wpływu na tych ludzi, a co najważniejsze, na to, że masz ich w pakiecie. -uśmiechnęła się. Może była w szoku i mówiła to z takim spokojem, albo… Nie wiem. Jedno wiedziałem, że jej prywatność będzie teraz narażona i to w dużym stopniu. A mój pakiet, który otrzymałem razem ze sławą jeszcze wiele razy uprzykrzy nam życie.

"Nie ważne co byś nie zrobił. 
Nie ważne, że wybudowałbyś fort by być bezpiecznym.
I tak znajdzie się szuja, przez którą stracisz wszystko." 

~~~~~~~~
I jak?
Tak wiem nie zachwyca. Nawet nie wiem co mnie podkusiło by napisać ten rozdział. 
Widzimy się w następnej, czyli kiedyś tak jak się napisze.

Czytasz? Zostaw komentarz, to motywuje. :D 
 

4 komentarze:

  1. Hej. :)
    Paparazzi... Najgorsze szuje świata, na pytanie o dziecko wybuchnęłam śmiechem, naprawdę. xD Jak to wszyscy na około zawsze wszystko wiedzą lepiej, co nie? :D Podobało mi sie to naprawdę. W sumie to spodziewałam się znów jej braciszka, ale nie, nie pojawił się. xD Niestety czy stety? x) Jestem ciekawa co z tego wyniknie no i czy pojedzie z nim. To byłoby ciekawe. xD Może w końcu by się za siebie porządnie zabrali a nie tak jałowo. xDDD
    Rozdział bardzo mi się spodobał, jak zawsze. Na błędy ja raczej nie zwracam większej uwagi chyba, że coś naprawdę to wtedy rozszyfrowuję, ale nie zabijam za to. xD Skupiam się na treści, która jak zwykle kolejny raz mówię mnie wciągnęła znowu. :D
    Czekam na następną oczywiście, życzę weny i pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejka!
    Nie muszę chyba mówić,że rozdział wyszedł co super. Ale akcja z paparazzi, to teraz w mediach Misiu i Jenny będą miel przerypane, ale niestety take już są uroki sławy. Rozumiem panikę Miśka o Jennifer, też bym tak samo zrobiła w obawie o jej życie. Jestem ciekawa kiedy przyjdzie ten cały brat Jenny. Wiedziałam,że on jest związany ze sektą. Ale Michael pojechał temu biegaczowi, dobrze,że on się nie zatrzymał, bo jeszcze by do jakiejś bójki doszło XD . Jenny ubiera się tak jak chce i niech to Michaelowi nie przeszkadza.
    Życzę duuuuużo weny!!
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej!
    Habit... xD Błagam, niech w którymś rozdziale Jen kupi habit i wyjdzie w nim naprzeciw Michaelowi...
    Rozumiem, że można się o kogoś martwić, tylko bez przesady... No rozumiem wszystko, ale żeby zamykać kogoś w bibliotece? Małe przegięcie. Nie można kogoś uzależniać, bo to jest zueeee... Paparazzi. Poważnie? Akurat w tym momencie musieli go znaleźć? Wszystko fajnie, rozmowa się toczy, a oni nagle robią wjazd i terroryzują ich. Pozdrawiam tego, który zapytał czy mają dziecko xD I jeszcze ten biedny biegacz... Michael tak bardzo zazdrosny. Ja się naoglądałam Trudnych Spraw i wiem dużo u życiu (taki żart) Jen to sie może przestać podobać i się jeszcze pokłócą... Oby nie.
    Rozdział jak zawsze świetny, co jest chyba logiczne i nie muszę tego pisać... za późno.
    Pozdrawiam, dużo weny <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej!

    Matko, jak ja to kocham... Chociaż to zapewne wiesz, bo w moich komentarzach panuje jak zawsze chaos i nieład. Trudno się wysłowić, mówiąc po krótce.

    Żeby takich zboczeńców biegających po parku było jak najmniej... Wariat i tyle, nie będzie Michaelowi Jenn wyrywał xD

    Co do paparazzi, oni zawsze muszą wytykać nos tam gdzie nie trzeba. Ich historyjki są śmieszne - dziecko, really? xD

    Niech Jenn wyjedzie teraz z Majkiem w tą trasę, to będzie po prostu spełnienie marzeń. No i na pewno jakaś kolejna drama ( tak, lubię dramy, kocham dramy. Dramy nie przeszkadzają, absolutnie :D )

    Tak więc, żegnam ja ciebie, weny życzę i pozdrawiam :)

    Mezzoforte

    OdpowiedzUsuń