poniedziałek, 25 lipca 2016

Do you remember... Rozdział 12

 Hej kochani!
Ja wróciłam. Powiem wam tyle było MEGA. Powiem wam tyle takie wypady zbliżają ludzi. 
No ale cóż trzeba wrócić do szarej, nudnej rzeczywistości.
Rozdział wyszedł dennie. Moim zdaniem nic konkretnego się tam nie dzieje, ale coś mi mówiło, żeby to napisać.
Nie przedłużając zapraszam do czytania i komentowani, a ja idę nadrabiać do was.
 ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

*****
Chyba nie ma na świecie osoby, która nie chciała by odnaleźć drugiej połówki. Niektórzy zapierają się rękami i nogami mówiąc "Bycie singlem jest super.", "Nie potrzeba mi do szczęścia mężczyzny czy kobiety." Te osoby nie wiedzą co mówią, bo gdzieś w głębi siebie potrzebują osoby do której mogą się przytulić, dzielić z nią czas, budzić się przy niej każdego ranka, osoby z którą mogą dzielić życie. Tak było ze mną. Do niedawna myśl o związku z mężczyzną mnie przerażała, ale ostatnio coś się zmieniło. Pojawiło się pragnienie, takie nikłe pragnienie posiadania rodziny. Nie wiem ile czasu mi zostało. Czasami zastanawiam się czy zdążę. Czy zdążę poznać osobę, z którą zapragnę żyć do śmierci. Czy zdążę poznać to uczucie jakim jest świadomość noszenia pod sercem owocu miłości, prawdziwej miłości. Nie takiej na jedną noc, ale takiej, która przetrwa nawet odejście drugiej osoby na wieczności.
Coraz częściej przyłapywałam się na takim myśleniu. Nie wiem czym to było spowodowane. Może tym, że za jakiś rok stuknie mi trzydziestka i będzie przesądzone, że zostanę starą panną, a może tym, że pojawiła się w moim życiu osoba, która stała się dla mnie wszystkim?
Zdawałam sobie wiele pytań, ale na część z nich nigdy nie uzyskam odpowiedzi.
  -Naleśniki ci się palą! -z myślowego otępienia wyrwał mnie krzyk Sam.
  -Co? -spytałam i spojrzałam na zawartość patelni w mojej ręce. -Cholera. -zaklnęłam pod nosem. Zwęgloną zawartość wyrzuciłam do kosza. Kolejny raz przez moje myślowe odpływy zniszczyłam danie. Wczoraj kurczak, a dzisiaj naleśniki. Nie wiem co się dzieje. Przymierzyłam się do ponownego usmażenia placka. Moja przyjaciółka przyglądała się moim poczynaniom i nic nie mówiła. -Głodna? -spytałam stawiając przed nią stosik złocistych naleśników. Nie wydobywała z siebie ani słowa, co było dziwne w jej wypadku. Nałożyła sobie porcję. Powoli zaczęło mnie irytować jej zachowanie. -Powiesz mi o co ci chodzi?
  -O nic. -odpowiedziała. Gmerała widelcem w naleśniku. -Równie dobrze mogłabym się zapytać ciebie czy wszystko w porządku.
  -Mnie?
  -Nie, sąsiadkę. -użyła swojego sarkazmu.
  -Dobra, skoro tak bardzo chcesz wiedzieć to ze mną wszystko jest jak najlepiej.
  -Kłóciłabym się. -ta rozmowa zaczęła mnie powoli drażnić. Zawsze odpowiadała prosto z mostu. Bez żadnych zagadek czy tym podobnych. A dzisiaj? Dzisiaj przechodziła samą siebie. Zastanawiam się czy przypadkiem okresu nie dostaje.
  -Mogłabyś mi powiedzieć o co ci chodzi?
  -O nic.
  -Więc wytłumacz mi dlaczego zadajesz mi takie pytania.
  -Moje pytania są normalne. -uśmiechnęła się chytrze.
  -Właśnie. Z tego co pamiętam to ty normalna nie jesteś. -mniej więcej tak wyglądała większość naszych rozmów.
  -Twój mąż będzie miał niezwykłą żoneczkę. -ona chyba musiała coś brać. Nie wiem co Paul jej podaje, ale musi być dobre skoro tak bredzi.
  -Najpierw to muszę znaleźć faceta bez wymagań.
  -Od razu bez wymagań. Mam dla ciebie jedną radę. Otwórz oczy bo twój książę jest bliżej niż myślisz.
  -Ale że Michael?!
  -A czy ja mówię, że Michael? -uśmiechnęła się chytrze.
  -Może od razu Will, co?
  -No bardziej to byś pasowała do opcji numer jeden. -ta kobieta czasami mnie przeraża. Spojrzałam się na nią z niemałym zdziwieniem. -Ja ci tylko uświadamiam..
  -Dobra, dobra ty mi już niczego nie uświadamiaj. -przerwałam jej. Nie byłam w nastroju do wysłuchiwania uwag przyjaciółki. -Z tego co pamiętam jesteś z kimś umówiona.
  -Jak kocha to poczeka, a tak poza tym to mam pozwolić byś znowu zamknęła się na cały dzień w swojej pracowni?
  -Nie siedzę tam całymi dniami. -może jednak ma racje. Zdarza mi się zamknąć w tym pokoiku na 3/4 dnia. -Tak w ogóle Paul wspominał, że musi ci kogoś przedstawić. -zmieniłam zgrabnie temat i już wiedziałam jak się jej pozbyć. Nie mówiłam jej, że pozna swoją przyszłą teściową.
  -Już ja mu dam kogoś poznać. -gwałtownie wstała od stołu i rzuciła się do ubierania żakietu. Ta jej zmiana nastrojów jest czasem dobijająca -Pamiętaj nie siedź za dużo przy maszynie bo oślepniesz.
  -Dobrze mamusiu. -zostałam sama. Szybko posprzątałam po obiedzie, a następnie zasiadłam przed stolikiem na, którym czekał już prawie skończony strój. Zastanawiałam się co chciała osiągnąć tą dziwną rozmową bez ładu i składu. Sam ma bardzo złożony umysł i po tylu latach przyjaźni i życia jak w starym małżeństwie dalej nie rozumiem jej zachowania.
Kolejne popołudnie spędziłam przy maszynie do szycia. Na przemian z przewlekaniem nici rozmyślałam o moich uczuciach. Rozmyślanie o tym co czuję było dla mnie nowością. Nigdy nie miałam takiej potrzeby. Może było to spowodowane tym, że skutecznie zbywałam mężczyzn i żyłam przekonaniem "po co mi facet do szczęścia, jestem samowystarczalną kobietą". Na myśl o pewnej osobie robiło mi się miło na sercu, uśmiech nie schodził z twarzy, a w brzuchu czułam delikatne łaskotanie. Wytłumaczeniem na to może być to, że się starzeję, albo to bardziej prawdopodobnie, że szczeniacko się zauroczyłam. To chyba była nawet prawda. Jednak cały czas krążyła gdzieś tam w środku myśl, że się nie nadaję, że za parę dni mi przejdzie i wszystko będzie jak kiedyś. Może nie do końca jak dawniej, ale zawsze będę starała się żyć dalej.
Już miałam wykańczać kurtkę, gdy niespodziewanie rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. No już człowiek nie może w spokoju popracować. Przeklinałam w duchu strudzonego wędrowce, który mnie odwiedził. Zamaszystym ruchem otwarłam drzwi. Zmrużyłam oczy, gdy światło słoneczne niespodziewanie mnie oślepiło.

sobota, 9 lipca 2016

Do you remember... Rozdział 11

 Hej kochani! 
Tak jak obiecałam notka jest dzisiaj, czyli przed niedzielą. 
W związku z tym, że jutro wyjeżdżam notek nie będzie przez dwa tygodnie. Nie znaczy to, że komentarze się u was nie pojawią.
I pomyśleć, że rok temu na tym samym obozie spotkałam inną fankę Michaela, ale był ubaw. 
Niektóre osoby zabiją mnie za tą notkę. Tak mowa tu to tobie Jelonku (jak to czytasz) i paru innych osobach.
Nie przedłużając zapraszam do czytania i komentowania. A anonimowcy wiecie co macie robić?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

 *****

Ostatnio jakby częściej się uśmiecham. Nawet Sam to zauważyła, a myślałam, że ona nie zwraca uwagi na nic co nie jest związane z imprezowaniem. Mam wrażenie, że unoszę się nad ziemią i nawet deszcz nie zmąci mojego radosnego spojrzenia na świat. Zastanawiające jest dzięki komu tak się dzieje, bo jeszcze niedawno chodziłam przygaszona. Ta osoba coraz częściej "zatruwa" moje myśli. Czasami nie czekam na nic innego tylko na osobę o kruczoczarnych włosach i sarnich oczach, które tak uwielbiam. Wystarczy, żeby się pojawił i jak ręką odjął znikają wszystkie zmartwienia. Tak, tak właśnie czuję się przy Michaelu. Sama jego obecność sprawia, że czuje się bezpieczniej, a gdy ma wrócić do siebie chciałabym zatrzymać go przy sobie. To jest trochę samolubne, ale to nie moja wina, że on tak działa na ludzi. Ma coś w sobie co przyciąga każdego...
  Siedziałam pochylona przy maszynie do szycia i jak zawsze musiałam odlecieć na chwilę z moimi myślami, co spowodowało, że źle zszyłam materiały. Nic innego do roboty dzisiaj nie miałam, a wypadało by wziąć się za strój. Mam o tyle dobrze, że mogę pracować w domu. Ponownie wstawiłam w ruch igłę, która tym razem nie zrobiła mi psikusa. Sięgnęłam po klamry, aby je doszyć i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że ktoś stał przed drzwiami mojej mini pracowni.
  -Mówiłam ci, żebyś go nie przyprowadzał. -to z pewnością była Sam. Mówiła lekko ściszonym głosem, jakby się bała, że ktoś ją usłyszy.
  -Nie moja wina, że gdy usłyszał, że do ciebie idę to się musiał przyczepić. -tak to był Paul i ewidentnie kłócili się ze sobą. Odłożyłam nożyce na bok i dalej przysłuchiwałam się ich rozmowie.
  -To nie trzeba było opowiadać mu Jenn. -teraz nie rozumiałam o co chodzi, ale wydawało mi się, że ta dwójka zakochańców wrobiła mnie w niezłe bagno.
  -Sama mówiłaś, że potrzeba jej faceta.
  -Ale nie miałam na myśli twojego brata. -albo mi się wydawało, albo jednak dobrze wywnioskowałam, że chcą mnie z kimś zeswatać. -Ona prawdopodobnie już kogoś sobie znalazła.
  -Właśnie. Prawdopodobnie, a może będą ze sobą.
  -To powiedz mi, Jenn będzie, którą z kolei? -Paul się chyba zapowietrzył, bo dość długo zwlekał z odpowiedzią.
  -Czwartą. -pomimo tego, że szeptali powiedział to naprawdę cicho. Stwierdziłam, że wypadało by podejść w końcu do tych drzwi.
  -Czwartą w tygodniu? -spytała Sam z wyczuwalną kipną w głosie.
  -W miesiącu. -odpowiedział jej chłopak, który zapewne był skruszony. Gdyby tylko wiedzieli, że stoję tuż koło nich z uchem przyklejonym do drzwi.
  -Oni do siebie nie pasują. -stwierdziła stanowczo moja przyjaciółka, a ja coraz bardziej nie potrafiłam pohamować śmiechu.
  -Weź. Sami. -zaczyna zdrobniale mówić to znaczy, że jest źle. -Co im szkodzi spróbować?
  -A to, że przez twojego durnego brata na pewno będzie cierpieć. I nie mów do mnie Sami.
  -Jeszcze nawet nie spróbowali ze sobą, a co ja się ciebie pytam. Jenn sama zdecyduje. -chyba trzeba wkroczyć do akcji.
  -O czym mam zdecydować, Sami?  -po otwarciu drzwi stanęłam przed nimi uśmiechnięta. Oparłam się o framugę.
  -Tylko nie Sami. -oj tak, ona nie lubi gdy się na nią tak mówi. -Z czego się cieszysz?
  -Nie cieszę tylko śmieję z was. A tak poza tym to dlaczego szepczemy? -spojrzeli na siebie.
  -Bo nie chcemy, żeby mój brat nas usłyszał.
  -A dlaczego nie chcemy by usłyszał?! -wydarłam się, wcale nie specjalnie.
  -Ćśś... -uciszyli mnie. Jak ja lubię ich wkurzać. -Mogłabyś zejść i usiąść z nami?
  -Mogłabym, ale nie chce mi się.
  -No proszę. Moje pudełko lodów jest twoje.
  -Dwa czekoladowych i robisz zakupy przez tydzień.
  -Umowa stoi. -podałam dziewczynie rękę na znak zgody. Uwielbiam się z nią targować. Nie miałam ochoty siedzieć tam na dole z nimi, bo z tego co zdążyłam usłyszeć to facet nie ma co u mnie szukać. -Ej czy to nie koszula Michaela?

wtorek, 5 lipca 2016

Do you remember... Rozdział 10

 Hej kochani!
W końcu udało mi się napisać. Trzy razy zmieniałam ten rozdział i wszystko pisałam od nowa i wiecie co? Pierwsza wersja była chyba najlepsza, ale ta też jest niczego sobie.
Notka byłaby wcześniej, ale zdałam sobie sprawę z kilku rzeczy. Jedną z nich było uświadomienie sobie, że wypadałoby zacząć pakować się na obóz. Spokojnie do niedzieli powinnam coś wstawić. Dopadł mnie tydzień przemyśleń i tak sobie myślałam nad istotą bycia człowiekiem. Tak wiem powinnam iść się leczyć, a was zanudzam. No ale nie moja wina, że czasami potrzebuję się wygadać.
Nie przedłużając zapraszam do czytania i komentowania.
A anonimowcy wiedzą co mają robić czy im przypomnieć?
 ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
 *****

Dylemat towarzyszy człowiekowi przez całe życie. To właśnie on sprawia, że podejmujemy decyzje. Czasami dobre, ale też takie za które musimy ponieść konsekwencje. Często myślimy, że dana decyzja jest dobra, bo idziemy tą samą ścieżką, którą nam ktoś już przetarł, ale czy nie lepiej rzucić się na głęboką wodę i czekać. Czekać na to co ma być.
Stałam przed dębowymi drzwiami, a w duchu prowadziłam konflikt wewnętrzny. Zastanawiałam się, czy się  wycofać póki czas, ale nie będę tchórzem. Już raz stchórzyłam i nie popełnię tego błędu ponownie. Michael patrzył na mnie nietęgą miną, jakby się bał, że to nie był najlepszy pomysł.
  -Uśmiechnij się. -posłałam mu lekki uśmiech, który odwzajemnił. -Od razu lepiej. -skwitowałam.
Drzwi się otworzyły i przywitała nas niska czarnoskóra kobieta.
  -Michael kochanie nareszcie jesteś. -przytuliła go serdeczni, całując w policzek. Na ten widok zrobiło mi się ciepło w sercu, a w oku zakręciła się łza. Przecież nie ma nic piękniejszego na świecie niż miłość matki do dziecka -Nie przedstawisz mi swojej znajomej?
  -Przecież ty już ją znasz... -przeniosła wzrok na mnie. Momentalnie jej oczy się rozszerzyły, jakby zobaczyła ducha.
  -Dzień dobry Katherine. -przywitałam się nieśmiało. Podeszła do mnie przykładając mi dłoń do policzka.
  -Dziecko jak ty wyrosłaś. Tyle lat cię nie widziałam. -zamknęła mnie w swoim matczynym uścisku. Wtuliłam się w jej ramię. Oderwała się ode mnie ocierając łezkę z policzka. -My tu sobie gadu gadu, a Jermanie umiera z ciekawości kogo nasz Michael przyprowadzi. -wyobraziłam sobie reakcje mężczyzny, na co uśmiechnęłam się w duchu. Kobieta zaprosiła nas do środka. Miło było poczuć ten klimat, który towarzyszył mi w dzieciństwie. Weszliśmy do salonu, w którym siedziała już cała rodzinka. Na kanapie siedzieli oni. Ostatni raz ich widziałam jak byli w młodzieńczym wieku. Niby dorośli, ale wciąż tacy sami. Byli zajęci rozmową między sobą, więc nie zwrócili na nas najmniejszej uwagi.
  -Ej patrzcie Michael przyprowadził swoją... -Jackie urwał w pół słowa gdy podniósł na mnie wzrok. Momentalnie wszyscy bracia utkwili swoje spojrzenia we mnie, a ich szczęki minimalnie opadły w dół.
  -Jennifer? -spytali chórkiem.
  -Nie, święty Alojzy. -po tych słowach chyba już uwierzyli, że duchem nie jestem.
  -Stara Jenn wróciła! -wykrzyczał Marlon. Przez salon przeszedł serdeczny śmiech, którego mi tak brakowało. Ze schodów dało się słyszeć ciche chichoty. Zapewne dziewczyny schodziły na dół.
  -Kto taki wrócił? -spytała LaToya wchodząc do pokoju. Na mój widok się uśmiechnęła i już miała do mnie podchodzić by mnie uściskać, gdyby nie fakt, że ktoś ją wyprzedził. Przed oczami mignęła mi tylko ciemna czupryna Janet i już po chwili byłam w jej objęciach.
  -Fajnie cię widzieć na trzeźwo. -wyszczerzyła się do mnie. -Mam później do ciebie pewną sprawę. -wyszeptała mi na ucho.
  -Jeżeli będę mogła to pomogę.
  -Oj będziesz mogła. -w salonie siedzieli już wszyscy no prawie wszyscy. Brakowało Rebbie i oczywiście człowieka, którego nie znosiłam odkąd pamiętam. Tak, dobrze myślicie mówię tu o Josephie. Nigdy go nie znosiłam, zresztą z wzajemnością. Myślał, że nie wiedziałam co robił chłopakom, oni też o tym nie wiedzą. Jak na małą dziewczynkę prowadziłam akcję dywersyjne i starałam się robić wszystko by obrywało im się jak najmniej. Oczywiście nikt nie wiedział o moich działaniach, a oni sami się nie zorientowali. Robiłam tak dopóki się nie przeprowadziliśmy. Przez pierwszy miesiąc utrzymywałam z chłopakami kontakt i czułam, że nie dzieje się najlepiej. Można nawet powiedzieć, że najbardziej troszczyłam się o Michaela, a niektórzy doszukiwali się szczenięcej miłości i może naprawdę tak było...
W pewnym momencie zapadła grobowa cisza, a przyczyną tego był osobnik stojący w futrynie.
  -Patrzcie, patrzcie. -zmierzył Michaela wzrokiem. Nie wiem czemu, ale instynktownie przysunęłam się bliżej Mike'a. -Czyżby syn marnotrawny powrócił? -te mordercze spojrzenie i kąśliwy język jak u węża,  pod tym względem pan Jackson się nigdy nie zmieni. -W końcu przeprowadziłeś "koleżankę", która i tak leci na twoją kasę? -przeniósł swój wzrok. Automatycznie wszystkie mięśnie mojego ciała się napięły. Nie powiem, że nie ale miałam mu ochotę przyłożyć. Prawdopodobnie było spowodowane to tym, że jego twarz działała jak magnez na pięści. Jakie było jego zdziwienie kiedy rozpoznał we mnie tą małą, smarkatą Jennifer, tylko był jeden szkopuł. Tej dziewczynki już nie ma. Nasze spojrzenia się skrzyżowały, a na jego twarz wstąpił drwiący uśmiech. -Kogóż to moje stare oczy widzą. -czy tylko ja wyczułam w tym kpinę. Wszystkie spojrzenia były utkwione w naszą trójkę. -Nie przywitasz się ze mną? -poniósł jedną brew.