wtorek, 5 lipca 2016

Do you remember... Rozdział 10

 Hej kochani!
W końcu udało mi się napisać. Trzy razy zmieniałam ten rozdział i wszystko pisałam od nowa i wiecie co? Pierwsza wersja była chyba najlepsza, ale ta też jest niczego sobie.
Notka byłaby wcześniej, ale zdałam sobie sprawę z kilku rzeczy. Jedną z nich było uświadomienie sobie, że wypadałoby zacząć pakować się na obóz. Spokojnie do niedzieli powinnam coś wstawić. Dopadł mnie tydzień przemyśleń i tak sobie myślałam nad istotą bycia człowiekiem. Tak wiem powinnam iść się leczyć, a was zanudzam. No ale nie moja wina, że czasami potrzebuję się wygadać.
Nie przedłużając zapraszam do czytania i komentowania.
A anonimowcy wiedzą co mają robić czy im przypomnieć?
 ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
 *****

Dylemat towarzyszy człowiekowi przez całe życie. To właśnie on sprawia, że podejmujemy decyzje. Czasami dobre, ale też takie za które musimy ponieść konsekwencje. Często myślimy, że dana decyzja jest dobra, bo idziemy tą samą ścieżką, którą nam ktoś już przetarł, ale czy nie lepiej rzucić się na głęboką wodę i czekać. Czekać na to co ma być.
Stałam przed dębowymi drzwiami, a w duchu prowadziłam konflikt wewnętrzny. Zastanawiałam się, czy się  wycofać póki czas, ale nie będę tchórzem. Już raz stchórzyłam i nie popełnię tego błędu ponownie. Michael patrzył na mnie nietęgą miną, jakby się bał, że to nie był najlepszy pomysł.
  -Uśmiechnij się. -posłałam mu lekki uśmiech, który odwzajemnił. -Od razu lepiej. -skwitowałam.
Drzwi się otworzyły i przywitała nas niska czarnoskóra kobieta.
  -Michael kochanie nareszcie jesteś. -przytuliła go serdeczni, całując w policzek. Na ten widok zrobiło mi się ciepło w sercu, a w oku zakręciła się łza. Przecież nie ma nic piękniejszego na świecie niż miłość matki do dziecka -Nie przedstawisz mi swojej znajomej?
  -Przecież ty już ją znasz... -przeniosła wzrok na mnie. Momentalnie jej oczy się rozszerzyły, jakby zobaczyła ducha.
  -Dzień dobry Katherine. -przywitałam się nieśmiało. Podeszła do mnie przykładając mi dłoń do policzka.
  -Dziecko jak ty wyrosłaś. Tyle lat cię nie widziałam. -zamknęła mnie w swoim matczynym uścisku. Wtuliłam się w jej ramię. Oderwała się ode mnie ocierając łezkę z policzka. -My tu sobie gadu gadu, a Jermanie umiera z ciekawości kogo nasz Michael przyprowadzi. -wyobraziłam sobie reakcje mężczyzny, na co uśmiechnęłam się w duchu. Kobieta zaprosiła nas do środka. Miło było poczuć ten klimat, który towarzyszył mi w dzieciństwie. Weszliśmy do salonu, w którym siedziała już cała rodzinka. Na kanapie siedzieli oni. Ostatni raz ich widziałam jak byli w młodzieńczym wieku. Niby dorośli, ale wciąż tacy sami. Byli zajęci rozmową między sobą, więc nie zwrócili na nas najmniejszej uwagi.
  -Ej patrzcie Michael przyprowadził swoją... -Jackie urwał w pół słowa gdy podniósł na mnie wzrok. Momentalnie wszyscy bracia utkwili swoje spojrzenia we mnie, a ich szczęki minimalnie opadły w dół.
  -Jennifer? -spytali chórkiem.
  -Nie, święty Alojzy. -po tych słowach chyba już uwierzyli, że duchem nie jestem.
  -Stara Jenn wróciła! -wykrzyczał Marlon. Przez salon przeszedł serdeczny śmiech, którego mi tak brakowało. Ze schodów dało się słyszeć ciche chichoty. Zapewne dziewczyny schodziły na dół.
  -Kto taki wrócił? -spytała LaToya wchodząc do pokoju. Na mój widok się uśmiechnęła i już miała do mnie podchodzić by mnie uściskać, gdyby nie fakt, że ktoś ją wyprzedził. Przed oczami mignęła mi tylko ciemna czupryna Janet i już po chwili byłam w jej objęciach.
  -Fajnie cię widzieć na trzeźwo. -wyszczerzyła się do mnie. -Mam później do ciebie pewną sprawę. -wyszeptała mi na ucho.
  -Jeżeli będę mogła to pomogę.
  -Oj będziesz mogła. -w salonie siedzieli już wszyscy no prawie wszyscy. Brakowało Rebbie i oczywiście człowieka, którego nie znosiłam odkąd pamiętam. Tak, dobrze myślicie mówię tu o Josephie. Nigdy go nie znosiłam, zresztą z wzajemnością. Myślał, że nie wiedziałam co robił chłopakom, oni też o tym nie wiedzą. Jak na małą dziewczynkę prowadziłam akcję dywersyjne i starałam się robić wszystko by obrywało im się jak najmniej. Oczywiście nikt nie wiedział o moich działaniach, a oni sami się nie zorientowali. Robiłam tak dopóki się nie przeprowadziliśmy. Przez pierwszy miesiąc utrzymywałam z chłopakami kontakt i czułam, że nie dzieje się najlepiej. Można nawet powiedzieć, że najbardziej troszczyłam się o Michaela, a niektórzy doszukiwali się szczenięcej miłości i może naprawdę tak było...
W pewnym momencie zapadła grobowa cisza, a przyczyną tego był osobnik stojący w futrynie.
  -Patrzcie, patrzcie. -zmierzył Michaela wzrokiem. Nie wiem czemu, ale instynktownie przysunęłam się bliżej Mike'a. -Czyżby syn marnotrawny powrócił? -te mordercze spojrzenie i kąśliwy język jak u węża,  pod tym względem pan Jackson się nigdy nie zmieni. -W końcu przeprowadziłeś "koleżankę", która i tak leci na twoją kasę? -przeniósł swój wzrok. Automatycznie wszystkie mięśnie mojego ciała się napięły. Nie powiem, że nie ale miałam mu ochotę przyłożyć. Prawdopodobnie było spowodowane to tym, że jego twarz działała jak magnez na pięści. Jakie było jego zdziwienie kiedy rozpoznał we mnie tą małą, smarkatą Jennifer, tylko był jeden szkopuł. Tej dziewczynki już nie ma. Nasze spojrzenia się skrzyżowały, a na jego twarz wstąpił drwiący uśmiech. -Kogóż to moje stare oczy widzą. -czy tylko ja wyczułam w tym kpinę. Wszystkie spojrzenia były utkwione w naszą trójkę. -Nie przywitasz się ze mną? -poniósł jedną brew.

  -Dzień dobry panie Jackson. -wyciągnęłam do niego rękę i uśmiechnęłam się przyjaźnie. Nie chciałam dać po sobie poznać, że nie cieszę się z tego spotkania. O dziwo odwzajemnił uścisk i posłał mi swój uśmiech, którego nie potrafiłam rozszyfrować. Po jakże miłym powitaniu zasiedliśmy do stołu. Dziewczyny razem z panią Katherine stawiały potrawy na stole. Chciałam im jakoś pomóc, ale jak stwierdziły chórkiem "dadzą sobie radę". Przy posiłku po swojej lewej miałam Michaela, a po prawej Janet z którą przegadałam połowę czasu spędzonego przy stole. Atmosfera jak zawsze była cudowna. Widać było, że w tej rodzinie jest pielęgnowane przez niektórych ciepło ogniska domowego. Nie obyło się bez wspomnień pełnych śmiechu. Wiedziałam, że jednego pytania nie ominę tego dnia.
  -Co u twoich rodziców? -spytał pan Jackson. Odłożyłam na talerzyk widelczyk na którym miałam nabity kawałek sernika. Zorientowana spojrzałam mężczyźnie w oczy. Przeżułam ciasto powoli i wyjątkowo głośno przełknęłam je. Ręce schowałam pod stół. Chciałam złączyć je ze sobą i pocierać o siebie. Zawsze tak robiłam, gdy zbyt mocno się denerwowałam. Mój plan uniemożliwiła mi ciepła dłoń Michaela. Zapewne chciał dodać mi otuchy, bo chyba dostrzegł moje zachowanie. Spojrzałam na niego posyłając mu delikatny uśmiech.
  -Myślę, że mają się dobrze. -wszyscy zebrani wlepiali we mnie wzrok, tylko nieliczni z tego grona wiedzieli o co chodzi.
  -Ty też ich olałaś, jak niektórzy tutaj? -wymownie spojrzał na Michaela.
  -Panie Jackson, nigdy o nich nie zapomniałam i nie mam zamiaru. Wiem jednak, że są w miejscu, w którym jest im o wiele lepiej. Pomimo tego, że ich już już nie ma to myślę, że w pewien sposób są ze mną, a ja z nimi. -mówiłam zagadkami, w których był ukryty sens mojej wypowiedzi. Pani Katherine przysłoniła dłonią usta i spojrzała na mnie ze współczuciem. Chyba zrozumiała o co mi chodziło. Spuściłam głowę w dół. Z tego wszystkiego nawet nie zauważyłam, że bawiłam się palcami dłoni Michaela, którą cały czas miałam na kolanach. W mgnieniu oka zsunęłam ją z siebie, a na moim policzku wykwitł delikatny rumieniec. Trwała teraz niezręczna cisza, której nikt nie potrafił przerwać.
  -To my może posprzątamy po obiedzie. -odezwała się w końcu LaToya.
  -Pomogę wam. -wstałam ze swojego miejsca i razem z dziewczynami znosiłam talerze do kuchni. Stanęłam przy zlewie i zaczęłam zmywać. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że wywiało gdzieś dziewczyny.
  -Zostawiły cię samą z tą robotą? -do kuchni wszedł Michael, przy okazji z blatu wziął ściereczkę. Podawałam mu umyte talerze, które wybierał, a następnie odkładał do odpowiednich szafek. Oczywiście on jak to on zawsze musi coś wymyśleć. Nim się obejrzałam całą twarz miałam w pianie.
 -Tym razem przegiąłeś. -nabrałam piany w ręce i w artystyczny sposób ułożyłam na włosach. -Od razu lepiej. -skomentowałam swoje dzieło.
  -Ej! Wiesz ile mi zajęło układanie tej fryzury? -udawał oburzonego.
  -Niech zgadnę... Jakieś pięć minut? -tym razem to ja oberwałam z piany. W taki sposób rozpętała się wojna. Dziwi mnie, że nikt nie usłyszał naszych chichotów. Cali w pianie. Zresztą kuchnia nie wyglądał lepiej.
  -Patrz co zrobiłeś. -wskazałam na bałagan.
  -Ja? Przecież ja tylko grzecznie talerze wycierałem. -nie mogłam się powstrzymać i rzuciłam ponownie pianą w twarz Michael'a tak, że część wylądowała w jego ustach. -Przegięłaś. -nawet nie zauważyłam kiedy przerzucił mnie sobie przez ramię.
  -Puść mnie. Słyszysz?
  -Nie słyszę. -przeciągnął ostatnią literę.
  -To co z ciebie za muzyk?
  -Najlepszy na świecie. -kierował się na zewnątrz, a dokładniej w stronę basenu.
  -Nie ja cię błagam. Nie wrzucisz mnie tam. -próbowałam się wyrwać, na co wzmocnił uścisk.
  -Dzięki za pomysł. -przeszliśmy obok altany, w której siedziała rodzina Jacksonów. Ich mimy były nie do opisania. Jego bracia po wstępnym otrząśnięciu się z zaskoczenia ruszyli biegiem za nami. Stanął nad krawędzią basenu.
  -Nie zrobisz tego.
  -Jesteś pewna? -nie wiem jakim cudem, ale udało mi się opleść nogi wokół jego bioder. Teraz miał dwa wyjścia. Jedno odstawi mnie z powrotem na ziemię, a drugie wskoczy razem ze mną. Nie mogłam się mylić i musiał wybrać opcję numer dwa. Jedyne co poczułam to jak ląduje z nim w wodzie. Gdy wypłynęłam na powierzchnię od razu rzuciła mi się w oczy jego sylwetka. Z jego pojedynczych pasm włosów skapywały niewielkie krople wody, które w pewien sposób dodawały mu niezwykłego uroku. Uśmiechał się zaczepnie.
  -Mówiłem, że pożałujesz? -poruszył zabawnie brwiami.
  -Teraz to ty pożałujesz Jackson. -zaakcentowałam jego nazwisko.
  -Już się boję. -skoczyłam na niego tak, że to on znalazł się pod wodą i go tak troszkę podtapiałam. Oczywiście on musiał być silniejszy i ściągnął mnie na dno basenu. Przekręcił tak, że teraz on górował nade mną. Jego spojrzenie mówiło "Znowu wygrałem". Pokręciłam zrezygnowana głową. Mogłabym z nim tak siedzieć pod tą wodą całą wieczność. Wcale mi nie przeszkadzało, że ręce trzymał na mojej talii, ale oczywiście wszystko musi się kiedyś skończyć. W tym wypadku skończył mi się tlen. Odepchnęłam się od niego i wypłynęłam na powierzchnię.
  -Co wyście tam tak długo robili? -rzucił Jermanie. Cała ekipa klęczała przy krawędzi.
  -Nic co by cię interesowało. -odrzekł Michael, który był obok mnie i chyba zapomniał co to jest przestrzeń osobista. Pomógł mi wyjść z basenu i mogę być prawie pewna, że patrzył się na mój tyłek.
  -Co oni ci zrobili?! -usłyszałam krzyk Janet.
  -Nie oni tylko on. -wskazałam palem na Michaela.
  -Ja wiedziałam, że mam stukniętego brata, ale żeby aż tak? -odezwała się LaToya.
  -Wiesz ile oni siedzieli pod tą wodą. -wtrącił się Randy. -Sami. Pod wodą tylko ona i on.
  -To zmienia postać rzeczy. -Janet uśmiechnęła się tajemniczo. Ten uśmiech mi się nie podobał. Złapała mnie za rękę. -Pozwólcie, że teraz ją porwiemy. -nim się obejrzałam wbiegłam przemoczona na piętro do jakiegoś pokoju. Na toaletce było pełno porozwalanych kosmetyków najróżniejszego rodzaju. Moje podejrzenia co do właścicielki pomieszczenia nie okazały się mylne.
  -Idź się przebierz, bo przez tego idiotę jesteś cała mokra. -Janet podała mi jakieś ciuchy. W try miga się przebrałam i byłam u nich z powrotem.
  -Z tego co pamiętam to miałyście do mnie jakąś sprawę.
  -Bo widzisz... -zaczęła niepewnie LaToya.

-O matko, poznałam faceta i umówiłam się z nim na randkę. Kupiłam sukienkę, ale coś mi w niej nie pasuje. Nasuwa się pytanie czy mogłabyś na nią rzucić okiem, bo ty się na tym znasz. -Janet strzelała słowami jak karabin maszynowy.
  -Nie mogłyście tak od razu? -spojrzały na mnie niemrawo. -Dawaj tą kieckę, a najlepiej to ją załóż. -chwilę później stała przede mną w granatowej sukience do ziemi, gdzie gorset był zaakcentowany mieniącymi się w świetle lampy koralikami. -Toya skocz po igłę i nici i jakiś ołówek.
  -Aj jaj kapitanie. -zasalutowała i już jej nie było. W głowie miałam już plan jak przerobić tą sukienkę adekwatnie do spotkania.
  -Ty z Michaelem coś na serio? -na ziemię ściągnęła mnie Janet.
  -Nie rozumiem pytania.
  -No...czy wy...razem. -gestykulowała palcami, tak aby je na końcu złączyć.
  -Skąd ci to przyszło do głowy?
  -Gdy jesteście razem to tak ładnie ze sobą wyglądacie, że ktoś z zewnątrz mógłby pomyśleć, że...
  -Więc zaspokajam twoją ciekawość i mówię nie. -przerwałam jej w pół słowa.
  -Dobra, a jakbyś miała określić jednym słowem Michaela.
  -Dla niego jedno słowo to za mało.
  -No weź. -przywołałam w głowie jego obraz.
  -Brakło mi epitetów. -stwierdziłam. Naprawdę nie miałam pojęcia których użyć, bo żaden nie potrafił oddać tego jaki on jest.
  -Spróbujmy inaczej. Odpowiadaj tak lub nie. -przytaknęłam siadając przy okazji na fotelu. -Jest miły.
  -Tak.
  -Sprawia, że się uśmiechasz?
  -Tak.
  -Jest przystojny?
  -Tak. Czekaj co? -nawet nie wiedziałam kiedy to powiedziałam.
  -Ja tu jestem od zadawania pytań. Jedziemy dalej. -przysiadł na podłokietniku.
  -Ma zniewalające spojrzenie od którego się rozpływasz? Uśmiech, który sprawia, że zapominasz o całym świecie? A gdy cię przytula to chcesz, żeby nigdy nie przestawał?
  -Tak. Tak. I tak. -chyba nie zdawałam sobie sprawy z tego co mówię, ale gdybym zaprzeczyła to bym kłamała. -Nie rozumiem czemu te pytania mają służyć.
  -O LaToya, w końcu jesteś. -zgrabnie ominęła temat. Dziewczyna podała mi rzeczy o które prosiłam. Zabrałam się do pracy. Odmieniłam tą sukienkę nie do poznania, a Janet była zachwycona efektem. I stwierdziła, że jestem magikiem skoro za pomocą igły i nitki przerobiłam ją nie do poznania. Janet cały czas uśmiechała się tajemniczo, a ja swoim spojrzeniem uświadomiłam ją, że to o czym rozmawiałyśmy nie wyjdzie poza ten pokój. Nawet nie zauważyłam kiedy zapadła noc. To prawda, że chwile, które chcemy zatrzymać na zawsze przemijają szybciej niż pstryknięcie palcami. Schodziłyśmy na dół, a ja w głowie cały czas miałam dziwne pytania Janet. Co wszyscy próbują mi uświadomić, albo wmówić? Dlaczego nie potrafię dostrzec tego co oni? A może oni po prostu widzą coś co nie można ujrzeć zwykłym spojrzeniem, a spojrzeniem serca...


*****

Ten ułamek minuty, ta jedna chwila taka ulotna. Pragnienie, aby ją zatrzymać było zbyt silne. Może i dobrze, że do niczego nie doszło. Jeszcze chwila, a nie zapanowałbym nad sobą. Jej usta posiniały i natychmiast wypłynęła na powierzchnię. Nie wiedziałem co ze sobą zrobić więc poszedłem w jej ślady. Nie obyło się również bez dwuznacznych spojrzeń moich braci. Nim się obejrzałem Janet porwała gdzieś Jennifer. Odprowadziłem je wzrokiem.
  -No braciszku z tego co widzę to stara miłość nie rdzewieje. -poklepał mnie po plecach Jackie.
  -Najpierw Q teraz wy i kto jeszcze będzie mieć jakieś dziwne urojenia? -Jermanie cały czas spoglądał na mnie morderczym wzrokiem.
  -Czyli, że nie?
  -Co nie. -spytałem skołowany.
  -Randy, dwie dychy są twoje. -stwierdził Tito. Moi bracia i te ich zakłady całkowicie nie zrozumiałe dla nikogo. Usiedliśmy w altance. Wstępnie wysuszyłem się na słońcu, ale i tak poszedłem się przebrać. Po drodze wpadłem na Josepha. Dziwiła mnie reakcja Jennifer na jego osobę. Wydawać by się mogło, że czegoś się obawia, ale nie rozumiałem czego. Przecież o niczym nie wiedziała. Już miałem obok niego przejść, gdy nagle złapał mnie za łokieć i obrócił w swoją stronę.
  -Nie rozpieprz tego, jak rodzinnego zespołu. -nie wiedziałem o co mu chodzi. Po części obwiniał mnie za to, że the Jackson 5 się rozpadło. Widząc moje spojrzenie dodał. -Już ty wiesz o co mi chodzi. -odszedł zostawiając mnie tak samemu sobie. Naprawdę nie wiedziałem o co im wszystkim chodzi.
Wszedłem do kuchni, gdzie po szafkach szperała LaToya.
  -Szukasz czegoś?
  -Igły i nici. -ja wiedziałem, że moja siostra ma nierówno pod sufitem, ale teraz musi być naprawdę źle skoro bierze się za szycie. -Bingo. -krzyknęła radośnie i już jej nie było i nie pojawiła się przez kolejnych kilka godzin. Czas mijał, a wszyscy siedzieli w salonie na kanapie. Pełno śmiechu i wygłupów można by powiedzieć, że wszystko tak jak kiedyś. Oczywiście brakowało dziewczyn. Ciekawe co one tak długo robią. Moje rozmyślania przerwały głosy dochodzące z korytarza. Do pomieszczenia weszły moje siostry, a w tyle za nimi zmarnowana Jennifer. Usiadła koło mnie i oparła głowę na moim ramieniu. Wyglądała tak jakby miała zaraz zasnąć. Rzeczywiście dopiero teraz się zorientowałem się, że jest grubo po północy.
  -My się chyba będziemy zbierać. -Jenn się jakby ożywiła. Pomogłem jej wstać.
  -Teraz? O tej porze? Zostajecie miejsca jest na tyle. -powiedziała stanowczo moja mama. Nie chciałem przebywać dłużej niż trzeba w okolicy Josepha chociaż i tak dzisiaj obyło się bez nieprzyjemnych sytuacji. -Nie patrz tak na mnie, bo Jennifer zaśnie zaraz na stojąco. Dziewczyny ona śpi z wami. -krótko zwięźle i na temat. Przez pokój przeszło westchnienie...zawodu?
  -Ratuj mnie. -Jenn wyszeptała mi do ucha, gdy moje siostry chciały ją zaciągnąć do swojej "jaskini". Nie wiedziałem co miała na myśli mówiąc tą cichą prośbę. Dowiedziałem się on tym jakieś dwie godziny później...

    Stałem oparty o framugę okna i wpatrywałem się w nieprzeniknioną ciemność nocy. Nie potrafiłem zasnąć. Coś mi nie pozwalało. Moje myśli krążyły wokół jednej uśmiechniętej osoby, która teraz słodko spała za ścianą. Na ziemię ściągnęło mnie ciche pukanie do drzwi mojego pokoju. Kto o tej porze nie śpi. Otworzyłem drzwi a moim oczom ukazała się Jennifer. Stała w krótkich spodenkach, a za duża bluzka odsłaniała jej jedno ramię. Wydawało mi się, że zaraz upadnie. Oparła głowę o moją klatkę piersiową na co się mimowolnie uśmiechnąłem.
  -Mogę zostać z tobą, bo z dziewczynami nie da się spać, a jakbym poszła do chłopaków to zaczęli by mi proponować nieprzyzwoite rzeczy. A u ciebie jestem bezpieczna.
  -Jesteś tego pewna? -spojrzała na mnie zaspanymi oczami.
  -Błagam nie każ mi tam wracać one strasznie chrapią. -pierwsze słyszę, żeby moje siostry chrapały. Bez słowa wpuściłem ją do środka. Z tego co widziałem była gotowa spać na korytarzu. Bez trudu znalazła drogę do mojego łóżka. Ułożyła się na skraju łóżka zwijając się w kulkę. Wpatrywałem się w jej sylwetkę ukrytą pod cienkim materiałem satynowej pościeli, którą delikatnie muskało światło księżyca. Wtedy coś mnie naszło. Piosenka. Słowa przyszły tak nagle. Porwałem kartkę i długopis, i zapisałem podarunek, który przyniosła mi wena. Przeczytałem to co udało mi się naskrobać. To nie była piosenka na Bad brakowało jej czegoś. Musiałem ją dopracować. Nie była w pełni gotowa brakowało w niej słów, które miałem nadzieję kiedyś spisać. Schowałem kartkę do szuflady zostawiając ją "na później". Ułożyłem się obok śpiącej dziewczyny. Jakie było moje zdziwienie, gdy w pewnej chwili odwróciła się w moją stronę i wtuliła we mnie. Uśmiechała się przez sen, a jej policzki lekko zaróżowiły się. Na ten widok mógłbym patrzeć wiecznie. Głowę ułożyła na moim ramieniu chowając ją w zagłębieniu szyi. Jej ciepły, spokojny oddech w delikatny sposób drażnił moją skórę.  W mojej głowie pojawiła się pewna myśl. Marzenie by ta chwila trwała wiecznie.

"Tego co piękne nigdy nie dostrzeżesz otwartymi oczyma, a wystarczy żebyś je zamknął i posłuchał serca."

~~~~~~
I jak? Liczę na szczerą opinię. Moim skromnym zdaniem notka jest po prostu do dupy, a przy okazji zdałam sobie sprawę, że piszę masło maślane. Następna jak się napisze za co się zaraz biorę. Wspominałam, że wasze komentarze są jak miód na moje serce z niezliczonymi zadrapaniami? Nie? To teraz wam o tym mówię i dziękuję, że czytacie.
Pozdrawiam
Wecia
<3<3<3
Czytasz? Zostaw komentarz, to motywuje ;D

6 komentarzy:

  1. O Jezu Chryste.
    Rozpłynęłam się. Od momentu z pianą do końca notki miałam wyszczerz. To takie urocze. No brakło mi słów aż ♥♥♥♥
    CUDO CUDO CUDO ♥♥♥
    Nie wiem jak ty to wymyśliłaś, ale jestem pod wrażeniem! ♥

    /Buziaki
    Martysia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Było ciężko. Ale po nocy łażę po domu i jakoś tak samo xD
      Pozdrawiam :***

      Usuń
  2. Muszę przyznać, że od dłuższego czasu zbierałam się, aby przeczytać Twoje opowiadanie. Dzisiaj nadrobiłam je w przeciągu jednej nocy. I co mogę powiedzieć? Jestem zachwycona. Naprawdę. Ogromne wrażenie zrobił na mnie progres w Twoim stylu. Początkowe rozdziały były dobre,ale te ostatnie są już naprawdę pierwsza klasa. I dialogi i opisy są niezwykle przyjemne do czytania. Sama historia jest również ciekawa. Od początku zastanawiałam się w jakim kierunku pociągniesz opowiadanie. Do tej pory mnie to nurtuje. Nie powiem, były momenty, kiedy płakałam. Świadczy to o tym, że naprawdę dobrze piszesz, bo ja z natury rzadko płaczę czytając blogi.Jestem pod wrażeniem. Postać Jenn jest bardzo hmmm... ciekawa, a zarazem poruszająca. Dziewczyna dużo przeszła, ale na szczęście wyszła na prostą. Dobrze, że wyjaśniła sobie z Michaelem pewne sprawy. Nie mam pojęcia dlaczego, ale kiedy o nich czytam, prawie ciągle się uśmiecham. Akcja z ostatniego rozdziału chyba roztopiła moje serce. Jenn wtulona w Mike'a w jego pokoju, w nocy i to bez żadnych kontekstów seksualnych. Bogu dzięki! Uwielbiam czytać o tego typu relacjach. Ich uczucie dopiero co kiełkuje (te wszystkie znaki, ya know) i to jest wspaniałe. Takie niewinne i urocze. Oh, się rozpisuję, chyba brakuje mi chłopaka XD Chcę tylko wyrazić swój podziw dla tego co tworzysz. Teraz będę na bieżąco śledzić rozdziały. Nie mogę doczekać się następnego, zrżera mnie ciekawość co stanie się z Jenn i Michaelem. Uwielbiam ich! Dlatego pisz, pisz, pisz! :) Widać, że kochasz to robić. Nie daj mi czekać za długo. :D
    Życzę mnóstwa weny!

    Love,
    Chelle

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę dzięki wielkie za miły komentarz. Mordka się cieszy, a oczy wręcz się śmieją gdy mam świadomość, że komuś się podoba to co piszę pomimo masy błędów. Co do Jenn i Mike'a... Mogę powiedzieć, że zanim oni zrozumieją co czują połowa swiata już będzie o tym wiedzieć. ;)
      Jeszcze raz dzięki

      Usuń
  3. Hejka kochana,
    no i jestem obecna, rodzinny obiad, było całkiem fajnie do póki Joseph się nie zjawił, on na pewno coś namiesza, od zawsze go nie lubiłam w świecie realnym i opowiadaniu za te wszystkie krzywdy wyrządzone Michaelowi, nie powinien go obwiniać o rozpad zespołu, to była sprawa Mike,nie jego, a jak jest taki mądry to niech sam sobie śpiewa i tańczy.Sytuacja z pianą, hhehe dobre, ale ten basen dobrze,że Jenny się nie udusiła. Uczucie pomiędzy Jennifer, a Mike rozkwita jak jakiś kwiat, oby tak dalej. No nic wstawiaj prędko następną, nie mogę już się jej doczekać.
    Pozdrawiam i życzę dużo Weny <3

    OdpowiedzUsuń
  4. No witam :)
    W końcu przeczytałam ;)
    Rozdział po prostu genialny,od tego momentu z pianą miałam taki zaciesz że normalnie siedziałam i cieszyłam się do telefonu jak debilka :D
    Pizdrawiam i dużo weny życzę /Kate

    OdpowiedzUsuń