sobota, 28 maja 2016

Do you remember... Rozdział 7

 No hej miśki!
Co tam u was? Stęskniliście się? Nie? To dobrze. Jaki ja ochrzan za ostatnią notkę dostałam to wy nie macie pojęcia.
Tak sobie ostatnio skakałam po YouTubie i natrafiłam na genialnego pianistę. Może słyszeliście o niejakim (nie wiem jak to się odmienia xD) Nazywa się Peter Bence i genialnie wywija po klawiaturze fortepianu. Szczególnie przypadły mi do gustu utwory Michaela Jacksona w jego wykonaniu. Takie jakby nowe oblicze jego piosenek :)
 Jego nagranie pozostawiam waszej ocenie.



To żem się nagadała. Nie przedłużając zapraszam was na notkę. Polecam sobie włączyć jakąś przejmującą balladę. 
Może coś z tego (ale na mój gust radziłabym się nie zdawać)


No nic życzę miłego czytania i zapraszam do komentowania. 
Wecia 
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


 -Musisz wiedzieć, że... -już miałam mu powiedzieć wszystko jak na spowiedzi, ale przerwał mi dzwoniący telefon. Czy zawsze, kiedy chcę coś naprawić musi mi coś przeszkodzić? Przeprosił mnie, aby odejść trochę dalej i móc odebrać.
  -Coś się stało?
  -...
  -Q, ale mówiłeś mi, że macie to zapisane.
  -...
  -Ale mnie to nie obchodzi, że zgubiliście ścieżkę. Macie ją znaleźć. Za co ja im płace? Za gubienie partii głosowych?
  -...
  -Sam im to wytłumacz! Miałem mieć już dzisiaj wolne!
  - ...
  -Tak wiem. Ty też masz swoje życie. Co im takiego zginęło Smooth Crimminal?
  -...
  -Wiesz ile ja to nagrywałem. Tylko mi tu nie wyjeżdżaj, że tobie też się uśmiecha ponowne nagrywanie. Kto tego miał pilnować?
  -...
  -Tak. Yhy. Dobra... Zaraz będę. -zakończył połączenie. Teraz już wiedziałam, że los mnie po prostu kocha. Zawsze wie kiedy zesłać nieproszony telefon.
  -Wybacz, ale muszę wracać. Problemy w studio.
  -Nie tłumacz się. Przecież to twoja praca. -tłumaczyć to się będę ja. Jakoś dziwnym trafem wzbierała we mnie frusatracja.
  -Dokończymy tę rozmowę jutro. -potwierdziłam mruknięciem. Stałam jak słup sili, gdy na swoim policzku poczułam jego ciepły oddech. Delikatnie musnął swoimi wargami moją skórę. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Co? To był tylko przyjacielski całus w policzek. Tylko tyle... Na co ja tak właściwie liczę?! Co się ze mną dzieje? Przecież nie mogłabym... Podniosłam głowę z nadzieją, że napotkam jego czekoladowe spojrzenie. Niestety jedyne co ujrzałam to oddalającą się sylwetkę. Miałam dziwne wrażenie, że opuściła mnie dziwna aura, którą Michael roztaczał wokół siebie. Gdzieś w środku mnie kiełkowało nasionko. Nasionko złości...na siebie. Spieprzyłam totalnie całą tą sprawę. Zamiast mu powiedzieć od razu prosto z mostu, kiedy go spotkałam, to nie musiałam siedzieć cicho i bać się nie wiadomo czego. Nie wytrzymałam dłużej i uderzyłam z ogromną wściekłością w najbliższe drzewo. Choć trochę mi ulżyło. Nie odczuwałam bólu fizycznego. Bardziej cierpiała moja psychika. Ruszyłam w stronę domu. Miałam nadzieję, że nikogo nie będzie. Chciałam być sama ze swoimi myślami. Jak bardzo się myliłam. Totalnie wyleciało mi z głowy, że Sam dzisiaj się pakuje, a jutro wylatuje do Nowego Olrean'u. Ledwo co przekroczyłam próg, a doszły mnie krzyki Sam.
  -Amy spakowałaś swojego misia?! -jak burza biegała z salonu do kuchni na piętro i z powrotem. -Hej Jenn. -przywitała się w biegu, by chwilę później znów gdzieś zniknąć.
  -Może ci pomóc? -spytałam, gdy ponownie miałam na na widoku.
  -Mogłabyś? -skinęłam głową na znak zgody. -To super. Pomogłabyś spakować się młodej. -brzmiało to bardziej jak stwierdzenie niż prośba. Ruszyłam w stronę pokoiku małej. W miarę sprawnie mi to poszło. Amy zamykała oczka, aż w końcu przysnęła na dywanie. Ułożyłam ją na łóżku, by następnie pójść napić się herbaty.
  -Dzięki, że ją spakowałaś.
  -Yhy... -tępo wpatrywałam się w jeden punkt popijając przy tym herbatę, którą przygotowała Sam. Analizowałam ostatnie wydarzenia. Gdzie popełniłam błąd? No tak...błąd popełniłam już na samiuśkim początku.
  -Wszystko gra?
  -Jestem po prostu zmęczona. -życiem dodałam w myślach. Odstawiłam opróżniony kubek do zlewu i powłóczyłam się do mojego pokoju. Opadłam na łóżko. Pozwoliłam, aby łzy spływały po moich policzkach. Dałam upust emocją w postaci łez. Pewnie sobie myślicie, że robię z siebie ofiarę losu, ale powiedzcie jakbyście się czuli, gdybyście chcieli wszystko naprawić lecz przeszkodził wam w tym jeden durny telefon? Przecież teoretycznie jest jeszcze szansa, aby wszystko naprawić. Nie w moim przypadku. Gdzieś tam w środku czułam, że coś się stanie. Nic dobrego, ale coś, przez co prawdopodobnie stracę wszystko. Od tych rozmyślań rozbolała mnie głowa. Przez natłok myśli i nasilający się ból głowy zasnęłam...

Siedziałam na tylnym siedzeniu jakiegoś samochodu. Jak ja się tu w ogóle znalazłam? Było ciemno, zbyt ciemno. Jechałam przez jakiś dziwny las, który wydał mi się znajomy. Samo to auto było znajome. Na przednich siedzeniach siedziały dwie dorosłe postacie. Prawdopodobnie kobieta i mężczyzna. Moją uwagę przykuł brązowy miś na miejscu obok... Zaczęłam łączyć to miejsce z wydarzeniami z przeszłości. Na mojej twarzy malował się strach. Przecież ja tu już byłam... Nie mogłam tu być ponownie to się już stało... Osoby siedzące z przodu odwróciły się w moją stronę. Gdy ujrzałam ich blade twarze byłam pewna, że to byli oni...moi rodzice. Ich spojrzenia były puste. Pełno zadrapań,s siniaków i ran. Wyglądali jak osoby nie z tego świata, jak zombie, albo duchy.
  -Nie tak cię wychowaliśmy. -powiedzieli równocześnie grobowym głosem, przez co przeszły mnie ciarki.
  -Co?
  -Nie wychowywaliśmy cię w kłamstwie. -samochód zaczął niebezpiecznie szybko przyspieszać. Wskazówka na liczniku z zawrotną szybkością pięła się ku górze. Całe moje ciało zaczęło drżeć. Doskonale wiedziałam jak to się skończy.
  -Tato, proszę...zwolnij. -mówiłam przez łzy.
  -Dlaczego to robisz? -auto poruszało się w leśnych ciemnościach co raz szybciej i szybciej. Moje serce również przyśpieszało, a ciało drżało coraz bardziej pod wpływem strachu.
  -Proszę zwolnij... -mówiłam ledwo słyszalnym głosem. Przez przednią szybę dojrzałam przednie światła zbliżającego się tira.
  -Zawiedliśmy się na tobie. -odwrócili się ode mnie wracając do poprzedniej pozycji. Wpatrywali w zbliżające się światło. Nagle gdzieś obok siebie usłyszałam głos.
  -Ja się na tobie zawiodłem. -ze przerażeniem spojrzałam w tamtą stronę. Ten miś, który cały czas tam siedział patrzył na mnie. Patrzył tak dobrze mi znanymi czekoladowymi oczami, które były przepełnione smutkiem. Wpatrywałam się w niego ze strachem, jakbym obawiała się kolejnych jego słów. Z chwilowego otępienia wyrwał mnie klakson tira. Oślepiły mnie światła. Poczułam ból pod wpływem nagłego uderzenia. Później nie widziałam już nic oprócz wszechogarniającej ciemności. Do moich uszu dolatywał sygnał karetki i krzyk sanitariuszy. Moja podświadomość wśród tych wszystkich krzyków wyłapała głosy. "Zawiedliśmy się na tobie...", "Ja się na tobie zawiodłem." Potem nie słyszałam ani nie czułam nic...

sobota, 21 maja 2016

Do you remember... Rozdział 6



No hej! Co tam u was? Jak minął dzień?
Notka miała być wczoraj, ale jakoś tak wyszło, że jest dzisiaj. Taaak powstawała w bólach więc jest trochę denna. Mamy rozdział szósty, więc wypadało by już zacząć coś robić w kierunku poznania. Dlatego siostrzenica Jenn jest mi potrzebna do tej rzeczy. Pojawi się taka mała retrospekcja, która wypełni moją dziurę i wyjaśni parę rzeczy.
Następna pojawi się albo w piątek, albo w sobotę. Wszystko zależy o której wrócę do domu.
Bez przedłużania zapraszam do czytania i komentowania...
Pozdrowionka
Wecia

PS. Przepraszam za błędy i literówki. :D

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


 *****


    Mijały dni, które przerodziły się w tygodnie, a te znowu w miesiąc. Przez ten czas nie widywałam się z Michaelem. W końcu płyta sama się nie wyda. Więc on zapracowany, ja zapracowana i tak to jakoś wyszło, że żeby się spotkać potrzeba by cudu. Plan dnia Jennifer Bauern przez ostatni tydzień? Śniadanie, sprint do pracy, w trzy i trochę papierkowej roboty, wracam do domu, w którym siedzę do nocy w mojej pracowni. Pewnie sobie myślicie jak to możliwe, że projektant zajmuje się papierkową robotą, a nie strojami? A no dlatego, że jestem jedyną osobą w firmie, która potrafi wszystko ogarnąć. Miesiąc prawie minął, a ja jestem tam gdzie jestem. Oprócz tego, że wysiadam psychicznie jest dobrze...chyba.
    Staw, park, cisza, spokój no czegóż to więcej chcieć. Byłoby genialnie, gdyby nie dręczyły mnie wyrzuty sumienia. Wspominałam, że jestem idiotką, która boi się wyznać prawdę osobie na, której jej najbardziej zależy? Nie? To teraz już wiecie. Wpatrywałam się tępo w taflę jeziorka analizując ostatnie wydarzenia...

  -Ciociu, dlaczego jesteś smutna? -siedziałam na łóżku szpitalnym wraz z moją siostrzenicą.
  -Wydaje ci się. -musimy trochę bardziej poćwiczyć grę aktorską.
  -A ja jestem święty Alojzy. Mam już dziesięć lat i widzę, że coś jest nie tak. -mimowolnie się uśmiechnęłam.
  -Dobra pani dorosła. Lepiej mów co tam u ciebie. Bo z tego co widzę jest bardzo dobrze. -kogo ja oszukuje Emilly jest wyjątkowo silnym dzieckiem i nie traci wiary w to, że wyzdrowieje. Wie, że szanse są marne, ale się nie martwi. Wymusiłam uśmiech, bo tak naprawdę serce mi się krajało.
  -Tak czuję się lepiej, ale jakoś tak z dnia na dzień coraz bardziej chce mi się spać. -czyżby cisza przed burzą? Obiecałam sobie, że nie będę płakać nie przy niej. -Ale wiem, że będzie wszystko dobrze. -powinnam się od niej uczyć tego optymizmu. Na tym świecie jest jeszcze tylko jedna osoba tak optymistycznie nastawiona do świata... Skończ o nim myśleć!!! -Masz książkę?
  -Mam. Chcesz kolejny raz czytać "Ania z zielonego wzgórza"?
  -Tak. Ta historia jest piękna i za każdym razem mnie zaskakuje. -zrobiła.mi miejsce obok siebie i wskazała abym usiadła obok. Delikatnie usadowiłam się na poduszce, aby nie pozrywać rurek z kroplówkami. Zaczęłyśmy lekturę. Jak zwykle było wiele zabawy. Dialogi z podziałem na rolę z Emilly wychodzą genialnie. Nie wiem ile tak siedziałyśmy, ale na tyle długo, żeby skończyć całą książkę. -Kocham tą historię.
  -To co teraz robimy?
  -A masz coś jeszcze do czytania?
  -Mam. -sięgnęłam po torbę, z której wyciągnęłam stosik książek. -Co my tu mamy... "Mały książę", jakieś baśnie braci Grimm, Tolkiena, "Ania z Avonlea" i dramat psychologiczny Sam.
  -Bierzemy Anke. -ponownie usiadłyśmy wygodnie. Tym razem niedługo dane nam było poczytać. Po 76 stronach do sali weszła pielęgniarka. Miała ogniki w oczach jakby oświadczył się jej arabski szejk.
  -Emilly, wszystkie dzieci proszone są na salę dla gości.
  -Ale ja nie chcę. Wolę być z ciocią Jennis.
  -Rozumiem. -zaskoczona wyszła z sali. Ciekawe, kto taki przyjechał.
  -Stacy... -kobieta zatrzymała się w drzwiach. -rozdałaś to co przyniosłam?
  -Tak. Jakbyś widziała miny dzieciaków, gdy zobaczyły, że każdy miś ma napisane ich imię były wniebowzięte. -wyszła zostawiając nas same.
  -Jesteś pewna, że nie chcesz iść?
  -Jestem pewna, a poza tym jesteś sto razy lepsza od jakiegoś tam gościa. Co chwila ktoś tu przychodzi. Zero spokoju.
  -Gdzie skończyłyśmy? -uśmiechnęłam się. Wróciłyśmy do lektury. Po chwili dało się słyszeć zza ściany krzyki i śmiechy. Zerknęłam na Emilly. Nie była tym zbytnio zainteresowana. To miłe, że woli spędzać czas ze swoją gburowatą ciotką niż dobrze się bawić z innymi. Strony mijały, a nasze powieki robiły się coraz cięższe. Wtem na korytarzu rozległ się krzyk.
  -Wiecie, że ciocia Jennifer przyszła? -z pewnością był to mały Tom. Już po chwili było słychać niedowierzające "co?" -No sami idźcie sprawdzić. Czyta z Em jakąś nudną książkę. -z siostrzenicą zachichotałyśmy.
  -A tak bardzo chciałam spędzić z tobą czas. -westchnęła.
   -Oj nie marudź. Przecież ty nienawidzisz użerać się ze mną. -na korytarzu było słychać zbliżające się śmiechy. -Jak wyjdę z tego cało to będzie cud nad cudami.
  -No idź tam do nich.
  -Czy ty mnie wyganiasz?
  -Nie, ale się boję, że cię rozszarpią te małe kreatury.
  -Przepraszam bardzo, ale jestem wredną, starą ciotką, która zaplanowała dzień z tobą. -śmiałyśmy się w najlepsze. W końcu usłyszałyśmy głos jednej z dziewczynek "Chodź Michael poznasz ciocię Jenn." Michael? Może jakiś nowy chłopczyk na tym oddziale... Do sali wparowała grupka dzieci, które otoczyły łóżko na którym siedziałyśmy. Każde z nich mówiły coś innego w tym samym czasie.
  -Ej! -klasnęłam dwa razy. -Spokojnie, mówcie wszystko powoli, a nie jak przekupki na targu.
  -Ciociu, ciociu... -krzyknęła mała Mery -Przyjechał do mas dzisiaj taki pan, który śpiewa. -oczywiście każdy musiał coś dopowiedzieć. Em spojrzała na mnie z politowaniem. Chyba już nic dzisiaj nie przeczytamy. Na korytarzu ponownie rozległ się gwar dzieci, które starały się kogoś przekonać, aby tu przyszedł.
  -No chodź... Ona nie gryzie... -namawiała jedna z dziewczynek.
  -Wiesz, że ona jest ładna? -nie, no te chłopaki są urocze. -Ałć! Za co to?
  -Ciocia Jenn jest dla ciebie za stara, jak już mogłaby być dla Michaela. -moja siostrzenica parsknęła śmiechem.
  -Słyszałaś? Chcą cię zeswatać. -szturchnęła mnie łokciem i poruszyła brwiami.
  -Ty lepiej uważaj na tego spod trójki, bo ma na ciebie oko. -szepnęłam jej do ucha, a mina jej zrzedła.
  -Co? Żartujesz?
  -Nie... -miała zdezorientowaną minę. Tymczasem w drzwiach ukazała się grupka ciągnąca mężczyznę za ręce. Wszedł do sali, w której panował niezły tłok. Spod czarnej fedory i loków opadających na twarz ujrzałam parę dobrze mi znanych sarnich oczu. Tem u góry chyba serio coś kombinuje. Na twarzy przybysza zagościł uśmiech, gdy nasze spojrzenia się spotkały.
  -Witam szanowną panią projektant. -przywitał się ze mną.
  -Witam szanownego króla. Myślałam, że masz tylko jeden kapelusz.
  -No wiesz... Trzeba być przygotowanym na przeciwności losu, które akurat wtedy mi się podobały. -denerwowałam się coraz bardziej z każdym jego słowem. Jego wzrok świdrował mnie na wylot. -A ty jesteś pewnie Emilly. -zwrócił się do dziewczyny obok mnie. Przytaknęła głową. -Pierwszy raz ktoś nie chciał się ze mną spotkać, aby spędzić czas ze swoją mamą. -mamą? Dobra pomyłkę mogę zrozumieć, ale dlaczego gdy wypowiadał to słowo w jego głosie można było wyczuć smutek i zawód? Zdezorientowana Emilly spojrzała na mnie, a ja na nią. Momentalnie zaczęłyśmy się chichrać.
  -Piona młoda. -przybiłyśmy piątkę, a pan Jackson stał z rozdziawioną buźką.
  -To znaczy, że ty nie jesteś...
  -Nie, nie jestem jej wyrodną matką. -szturchnęłam dziewczynę w bok.
  -Już myślałem, że... -podniosłam jedną brew. -...znaczy...nieważne.
  -Spokojnie. Nie moja sprawa co ci się tam urodziło w tej twojej głowie. - wstałam z łóżka i zwróciłam się do Emilly. -Idę zapytać o twój deser.
  -Tylko mi go nie zjedz.
  -Aż taka wredna nie jestem. -mrugnęłam do niej. Zauważyłam, że jedna część dzieciaków ziewała, a druga już smacznie spała. -No kochane szkraby, chyba się drzemka zbliża. -poczłapałam z maluchami do ich sal i przekazałam pielęgniarką. Udałam się w stronę gabinetu lekarza prowadzącego leczenie Emilly. Zapukałam i weszłam do środka.
  -Dzień dobry. -przywitała się nieśmiało.
  -Aaaaa... Witaj Jennifer. -wskazał, abym usiadła. -Co cię do mnie sprowadza?
  -Chciałam się upewnić, czy aby na pewno nie da się nic zrobić, by Emilly wyzdrowiała.
  -Posłuchaj. Wiem, że ci bardzo zależy na tym, aby Em nacieszyła się życiem, ale jej przypadek jest bardzo poważny. Przypadek złośliwego nowotworu trzustki w jej przypadku jest jednym na milion. Normalnie chorują na niego osoby o wiele starsze. Dodatkowo nastąpiły przerzuty do mózgu z którymi teraz walczymy. Gdyby znalazł się dawca byłyby niewielkie szanse, aby wyzdrowiała.
  -Rozumiem. -dodałam smutno.
  -Nie smuć się ta mała dziewczynka na pewno nie chciała by, abyś płakała z jej powodu. Wiesz co mi powiedziała? -pokiwałam przecząco głową. -Powiedziała, że jest silna dla ciebie. Wie ile przeszłaś i chce ci pokazać, że jest silna jak ty. Ona się nie podda. Wiesz dlaczego? Ona wie, że ty w nią wierzysz, że wyzdrowieje. Dzięki tobie nie traci nadziei... A teraz proszę do niej wrócić i pokazać, że nadal ma o co walczyć.
  -Jeszcze raz dziękuję.
  -Ale za co?
  -Za wszystko panie doktorze...za wszystko. -wstałam, po czym ruszyłam w stronę drzwi. -Do widzenia. -udałam się w kierunku szpitalnego sklepiku po jakiś sok. Moją uwagę przykuła książka, która wystawała spod sterty gazet. Na okładce pozłacanymi literami pisało "Oskar i pani Róża". Przyjrzałam się książce i wpadłam na genialny pomysł. Pomysł, żeby Em przeżyła życie jak tytułowy Oskar. Zabrałam książkę i za zapłaciłam z całe zakupy. Z wielkim uśmiechem ruszyłam do sali. Myślałam, że Michael już dawno poszedł, ale się myliłam. Zwolniłam kroku. Słyszałam, że o czymś, a raczej o kimś rozmawiają. Wiem, że nie ładnie jest podsłuchiwać, ale postanowiłam przysłuchać się ich rozmowie.
  -Mike jak długo znasz moją ciocię?
  -Od kilku dni, ale chciałbym aby ta znajomość przerwała wieki.
  -Mogę mieć do ciebie prośbę?
  -No jasne.
  -Jak mnie już nie będzie na tym świecie, to postaraj się aby Jennifer nie weszła w dołek. Ona potrafi udawać silną, ale tak naprawdę jest wrażliwa i delikatna. -moje oczy zaszły mgłą, która była spowodowana napływem łez. -Nie poradzi sobie gdy z tego świata odejdzie osoba na której jej zależy. Już dwa razy widziała śmierć bliskich. Najpierw jej rodziców, a później ojczyma. Widziałam co się z nią działo przez te wszystkie lata. Obwiniała się, że to jej wina. Czasami w jej oczach widzę paranoję spowodowaną tęsknotą dziecka. Zdarzy się, że cię zrani i to nie raz, ale zrozum ona najpierw robi, później myśli. Nie przeraź się, gdy w jej zachowaniu zobaczysz dziecko z przeszłości, którym kiedyś była. -po moim policzku spływały łzy. Ona...dziesięciolatka stara się zatroszczyć o dużo starszą osobę. -Więc jak? Obiecujesz mi, że się postarasz nią zająć jak mnie zabraknie?
  -Obiecuję.
  -Na mały palec?
  -Na mały palec. -otarłam policzki i postanowiłam ujawnić swoją obecność. Weszłam do środka udając, że nic nie słyszałam. Otaczają mnie wspaniali ludzie, a ja jestem tępą idiotką, która...zresztą sami wiecie. Uśmiechałam się sztucznie. Wpatrywali się we mnie ze zdenerwowaniem. Najwidoczniej grali w karty.
  -O czym mówicie?
  -Opowiadam Emilly o... Opowiadam o...
  -Mike opowiada mi o nowej płycie. -chyba już wiem po kim tak nauczyła się kłamać. -Co tam kupiłaś? -sprytnie ominęła temat. Podałam jej reklamówkę. -Skąd wzięłaś książkę?
  -W tym sklepiku można kupić dosłownie wszystko. -wzięłam kartonik soku i podałam Michaelowi. -Proszę.
  -Ale żeby książki.
  -To się nazywa szczęście. -po pomieszczeniu rozległ się dźwięk wysysania ostatnich kropel napoju. Podałam Em książkę. -Jak przeczytasz, to zrobisz tak jak Oskar. -ponownie spojrzałyśmy na Mikea, który za wszelką cenę próbował wypić cały sok. Spojrzał się na nas.
  -No co?
  -Nic, nic. -zachichotałyśmy -Muszę się zbierać.
  -Już?
  -Byłam tu cały dzień. Za niedługo znowu przyjdę.
  -Ja też już pójdę. Pa Emilly. -wyszedł zostawiając nas same.
  -Uważaj, bo niedługo przyjdziecie tu za rączkę. -zaśmiała się. Trzepnęłam na lekko w głowę.
  -Ty lepiej uważaj na tego swojego kochasia spod trójki. Trzymaj się. Dobranoc. -ucałowałam ją w czoło.
  -Dobranoc. -już miałam wychodzić. -Jennifer?
  -Tak?
  -Dzięki, że jesteś. -zrobiło mi się ciepło na sercu.
  -Śpij dobrze. -wyszłam zamykając za sobą drzwi. Pożegnałam się z pielęgniarkami i ruszyłam w kierunku wyjścia. Od zawsze miałam z małą dobry kontakt. Jesteśmy jak siostry. Gdy dowiedziała się o chorobie zamknęła się w sobie i z nikim nie chciała rozmawiać. Po nieudanych próbach psychologów dotarcia do niej, w końcu udało mi się do niej dotrzeć. Jak na swoje dziesięć lat jest bardzo dojrzała. Martwi się bardziej o innych niż o samą siebie. Zrobiło mi się smutno na myśl, że niedługo nie usłyszę jej śmiechu. Lekarze nie dają jej szans nawet po przeszczepie. Nigdy nie ma 100% pewności, że sprawdzi się najczarniejszy scenariusz. Spojrzałam w gwiaździste niebo.
  -Jenn wszystko w porządku? -usłyszałam za sobą dobrze mi znany aksamitny głos.
  -Tak, wszystko jest dobrze.
  -To dlaczego płaczesz?
  -Nie płaczę. Coś mi wpadło do oka. -pokręcił głową, przy czym zachichotał i przygryzł wargę.
  -Emilly miała rację.
  -W czym miała rację? -po co się głupio pytam. Przecież i tak mi nie powie.
  -Nie ważne. -dodał po dłuższym zastanowieniu się.
  -Nie powinieneś być w drodze do domu? -zbliżył się do mnie.
  -Powinienem, ale nie jestem. A teraz panno Jennifer proszę mi powiedzieć dlaczego jesteśmy smutni.
  -Skąd ty to wiesz, że jestem smutna?
  -Oczy są zwierciadłem duszy, a w twoich widać ból, smutek i coś jeszcze, ale nie wiem co.
  -Czyżby pan Jackson bawił się w psychologa?
  -Zapraszam na kozetkę. -wskazał na murek przed szpitalem. Usiedliśmy na nim. -Teraz powiedz co ci leży na sercu.
  -Czasami jak wracam od Em zastanawiam się dlaczego z tego świata odchodzą niewinni. Dzieci, osoby, które znalazły się w niewłaściwym miejscu, o niewłaściwym czasie., a seryjni mordercy, gwałciciele, po prostu przestępcy chodzą po świecie jak gdyby nigdy nic. To jest ta sprawiedliwość, o której wszyscy mówią? Jak by była sprawiedliwość to w Afryce ludzie nie umierali by z głodu, ani przez choroby zakaźne. A my? My mamy to gdzieś. Większości z nas nie interesuje to, że inni nie mają co do garnka włożyć, walczą o życie. Nie szanujemy nic. Na tym wszystkim najbardziej cierpią dzieci. Dajmy na to Emilly. Jednego dnia bawi się beztrosko, a drugiego walczy o życie. Dlaczego nie mogę odejść ja, tylko ona? Osoba, która rani wszystkich na każdym kroku, która tyle razy powinna umrzeć, a nadal żyje. Ale nie najlepiej zabrać niewinnych, zostawmy złych. Wybacz, że tak przynudzam, ale gadanie do jeziorka powoli zaczyna mnie nudzić.
  -Nie przepraszaj. Lubię słuchać ludzi, którzy mówią mądrze i dostrzegają te podziały na świecie. A o Emilly się nie martw. Wszystko będzie dobrze. Ma dla kogo walczyć i tą nierówną walkę wygra.
  -Mówisz?
  -Po prostu to czuje. -przez szpitalne drzwi wybiegł lekarz. Rozglądał się, jakby kogoś szukał. Gdy mnie dostrzegł ruszył w moją stronę.
  -Błagam tylko nie teraz. -starałam się nie przewrócić. Na swoim ramieniu poczułam ciepłą dłoń, która się stała dla mnie oparciem.
  -Pani Bauern! Pani Bauern!
  -Tak? -głos mi drżał.
  -Znalazł się dawca.
  -Co?!
  -Znalazł się dawca. Zgodność jest bardzo duża, więc jest szansa, że całkowicie wyzdrowieje. Udało nam się zwalczyć przeżuty. Powinno już być wszystko dobrze. -mówił rozentuzjonowany. -Pani siostra już wiem i pomyślałem, że ty też powinnaś wiedzieć. -stałam osłupiała, a w oczach miałam łzy szczęścia.
  -Ja nie wiem jak panu dziękować.
  -To mój obowiązek. Do zobaczenia. -nie odpowiedziałam. Lekarz wrócił na oddział. Uśmiechałam się do siebie. Miałam wrażenie, że mogę zrobić wszystko. Zanim się zorientowałam rzuciłam się Michaelowi na szyję. Ten nic nie zrobił tylko przytulił mnie jeszcze bardziej. Jak bardzo mi tego brakowało.
  -Wybacz. -oderwałam się od niego. Ten nic sobie nie robiąc przyciągnął mnie z powrotem do siebie. Głowę zatopił w moich włosach i wzmocnił uścisk.
  -Mówiłem, że wszystko będzie dobrze?
  -Powinnam cię nazywać wróżbitą. -wyszeptałam.
  -Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć...
  -I vice versa...

To był jeden z najpiękniejszych dni. Wczoraj Em miała przeszczep. Wszystko się udało, bez żadnych komplikacji. Zapowiadało się lepsze jutro. Jakieś dwa tygodnie temu przyjechała siostra Sam Amy. Fajna dziewczynka. Jutro Sam leci do Nowego Orleanu ją odwieźć i zostanie tam  pewnie na parę dni. To trochę dziwne, ale każde dziecko widzi mnie i Michaela razem. Właśnie... Michael nie widziałam go prawie dwa tygodnie. Ciekawe co teraz robi. Słońce mozolnie chyliło się ku zachodowi. Piękny widok. Staw skąpany w blasku ostatnich promieni słońca. Nagle widziałam ciemność. Ktoś przysłonił mi oczy.
  -Zgadnij kto to? -ktoś wyszeptał mi do ucha.
  -Książę z bajki? -tajemniczy osobnik odsłonił mi oczy i ujrzałam przed sobą dobrze mi znaną twarz. -Aaaaaa... to tylko ty.
  -Co?! Tylko ja?! No wiesz co? Rozmawiasz z samym Michaelem Jacksonem, a ty takie coś? Foch! -udał obrażonego. Coś mu nie wyszło, bo zaczął się śmiać.
  -Nie powinieneś być w studio?
  -Nie powinnaś być w domu?
  -Pierwsza zadałam pytanie.
  -Mam wolne do końca dnia. Teraz ty.
  -Miałam zamiar się zbierać.
  -Chodź, odprowadzę cię.
  -Nie musisz.
  -Ale chcę. -ten facet zawsze potrafi postawić na swoim. No sami powiedzcie, kto nie odmówiłby tym czekoladowym oczom? Szliśmy w ciszy. Obecność wystarczyła, zero zbędnych słów. Okej Jennifer masz okazję wszystko powiedzieć. Milczałaś miesiąc. Czas to wszystko naprawić. Wyznać mu kim naprawdę jesteś. Jeżeli mu nie powiem teraz stracę go na zawsze. Zebrałam się w sobie. Raz kozie śmierć.
  -Mike?
  -Tak...
  -Musisz wiedzieć, że...



piątek, 13 maja 2016

Do you remember... Rozdział 5

 No hej mysie pysie!!!
Powracam do was z kolejną notką i mam nadzieję, że się spodoba.
Wiecie co wczoraj znalazłam? No nie zgadniecie... Bo ta osoba (to ja) jakiś rok temu miała zajawkę na rysowanie. No i właśnie znalazłam stare rysunki Michaela. Jak na to patrze to śmiać mi się 
chce xD 
Dodatkowo myślałam, że nie wstawię notki, bo zapodziałam mój "magiczny" zeszyt z opowiadaniem. Mądra ja, a leżał sobie pomiędzy książkami.
Wercia przystopuj bo ich tu zagadasz na śmierć.
Nie wiem czy nowa notka pojawi się za tydzień. Nauczyciele są tak kochani, że wiedzą jak ci zorganizować tydzień. :D
Nie przedłużając zapraszam do czytania i komentowania.
Proszę anonimowców o ujawnienie się.
Wecia
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

*****

    Mieliście kiedyś tak, że nie wiedzieliście co zrobić. Z jednej strony kłamstwo, a z drugiej prawda. Podobno prawda nawet najgorsza jest lepsza od kłamstwa. Lecz nie w moim przypadku. Zawsze, za każdym razem, gdy powiedziałam coś z godnie z prawdą obrywało mi się. Za co? Nie wiem. W takich chwilach mam poważny mętlik w głowie i potrzebuję miejsca, gdzie mogłabym pomyśleć, zastanowić się nad całą sytuacją, aż w końcu podjąć decyzję. Takim miejscem jest plaża... Tak, niby to banalne, ale nie w moim przypadku. Miejsce, w którym zazwyczaj przesiaduję nie zostało jeszcze zniszczone przez tabuny ludzi i raczej nawet nie zostanie odkryte. Las w dobry sposób odstrasza niechcianych gości. Szum morza i wiatru pomaga mi myśleć o wszystkim i o niczym...
    Na rozgrzanych od słońca kamieniach były porozkładane moje rzeczy. Kartki, ołówki, jakieś kredki wszystko po to by skończyć projekt. Wpatrywałam się w kartkę, na której powstawały buty. Nie takie zwykłe, bo wyjątkowe. Brakowało mi w nich czegoś, a chciałam żeby były idealne. Powietrze rozdarł krzyk mew. Wylądowały wokół mnie, domagając się swojego przysmaku, który zasze ze sobą przynosiłam. Z torby wyciągnęłam reklamówkę. Wysypałam na kamienie suchy chleb. Moi skrzydlaci przyjaciele rzucili się na przysmak. Wyglądały tak uroczo. Dorwałam czystą kartkę i już po chwili naszkicowałam "portret" jednej z nich. Jak ja dawno nie rysowałam dla przyjemności. Mewy przyglądały mi się z zaciekawieniem. Może i takie rzeczy dzieją się tylko w filmach, ale otoczyły mnie, a część z nich przysiadła mi na ramionach i nogach, a kolejne dwie przysiadły mi na głowie. Te zwierzęta rozumiały mnie bez słów. Nie wiem może mi się wydawało, ale zawsze gdy byłam przybita starały się mnie pocieszyć. Skończony rysunek pokazałam ptakom, które wydały z siebie taki jakby skrzek zadowolenia., po czym schowałam go do teczki. Wsłuchałam się w szum fal. I jak to zwykle bywa w takich momentach zatopiłam się we własnych myślach. Tym razem dotyczyły przyszłości. Marzyłam o rodzinie. Trójka dzieci, ja i on. Lecz ten ON nigdy się nie zjawił i chyba już się nie zjawi. Najwidoczniej jest mi dane zostać starą panną z tuzinem kotów. Sam jest szczęśliwa z Paulem i niech tak pozostanie. Po części cieszę się jej szczęściem, ale jakby tak.... Ehh... Jennifer nie katuj się tymi myślami, bo się depresji nabawisz. Już po raz kolejny odmówiłam w myślach  moją modlitwę, a raczej prośbę. "Dobry Boże, ja wiem, że jesteś zajęty, ale jakbyś znalazł chwilkę to mógłbyś mi zesłać kogoś w kim miałabym oparcie w życiu". Po paru minutach zdałam sobie sprawę, że ktoś siedzi obok mnie. Mało tego uporczywie mi się przygląda. Nawet nie spostrzegłam, kiedy moje przyjacióki odleciały. Czyżby moje modlitwy zostały wysłuchanie? Otworzyłam oczy i obróciłam się w stronę tego kogoś... No szlag by was jasny trafił! Ja tu się modlę o szczęście, a wy mi tu zsyłacie problem w postaci Michaela Jacksona. Oj ja już wiem kto tam u góry go przysłał. Opamiętałam się. Uśmiechnął się do mnie i wrócił do wpatrywania się w coś co leżało obok mnie. Momentalnie to zamknęłam.
  -No hej.
  -A dzień dobry. -musiał no musiał to wziąć do ręki i zacząć przeglądać. -Czy mogę dostać z powrotem to co należy do mnie?-wskazałam na teczkę.
  -To dlaczego pisze tu Michael Jackson?-wyrwałam mu je i schowałam do reszty kartek. -Ej, ale ja chciałem zobaczyć jak będę w tym wyglądać.
  -Przykro mi. Niestety takie rzeczy przekazuje tylko w biurze. -zaczęłam powoli zbierać swoje manatki do torby. Niestety pewien osobnik ciągle je wyjmował. -Mógłbyś skończyć?
  -Jak dostane projekt.
  -Mam jeszcze ponad dwa tygodnie na oddanie.
  -A właśnie, że pokażesz mi je teraz. -zaczął się niebezbiecznie zbliżać. Nie wszystko tylko nie łaskotki.
  -Nie... Michael...hahahaha...przestań...pro...hahaha...sze. -ja się chyba za chwilę zapowietrze.
  -Przestanę jak dasz zobaczyć.
  -Po moim trupie... -mogłam nie wypowiadać tych słów. On chyba serio chce mnie załaskotać na śmierć. Jeszcze bardziej chce mi się śmiać na myśl o tym, że wyglądamy jak dwa wariaty z psychiatryka. Tak, ciekawie to wygląda. Na piasku leży dziewczyna pokładająca się ze śmiechu, a na niej siedzi okrakiem król popu. Zabrałam się w sobie i postanowiłam go z siebie zepchnąć. Zrobiłam zamach, jakbym chciała zrobić przewrót w tył. Hurrra! Michael leży główą w piachu, a ja kręgosłup mam cały. Przewróciłam się na bok i chichrałam się dalej. Michael wstał strzepując piasek z kapelusza.
  -To teraz się doigrasz. -podszedł do mnie i wziął mnie na ręce.skierował się w stronę morza.
  -Oj nie mości książę. Ja chcę być jeszcze sucha. -wyrwałam mu się. Czmychnęłam w stronę głazów, na których siedziałam. Michael biegł za mną cały czas się potykając. W pewnym momencie przeszły grzmot zwiastujący burzę. Przystanęłam, aby przyjrzeć się niebu. Ktoś we mnie uderzył. Upadłam na piasek, a ta osoba na mnie. -Lecisz na mnie Jackson. -na te słowa zaczerwienił się , nasze spojrzenia się spotkały. Zatopiłam się w jego ciemnych oczach. Trwaliśmy tak dopóki głosik w mojej głowie nie uruchomił czerwonej lampki. "On jest za blisko" krzyczało coś w środku
  -Michael?...
  -Tak... -najwidoczniej też o czymś myślał sądząc po jego rozmarzonym wzroku.
  -Zgniatasz mnie. -wyszeptalłam mu do ucha.
  -Wybacz. -zerwał się z ziemi. Speszył się i przugryzł wargę. Jak on słodko wygląda jak to robi. Pomógł mi wstać. Pojedyńcze krople deszczu zaczęły spadać na ziemię. Starałam się jak najszybciej schować moje rzeczy do torby. W tym czasie mżawka przerodziła się w ulewę.
  -Chodź. -pociągnęłam go za rękaw. Przecież bie mogłam pozwolić, aby moknął na deszczu, ale z drugiej strony coś mi podpowiadało, że nie powinnam. Mam za dobre serce.
  -Nie chcę się narzucać... A poza tym z cukru nie jestem. -taaa... Z cukru to on nie jest, ale jest cały mokry, zresztą ja też.
  -Chodź... -pociagnęłam go bardziej stanowczo. -Jak będziesz chory to nie miej do mnie pretensji. -zrobiłam tą swoją przekonywującą minę. Dalej się wahał. Argumentów ciąg dalszy. -Wyschniesz, napijesz się herbaty i sobie pójdziesz. -pod wpływem wody ubranie robiło się coraz cięższe, a włosy kleiły się do twarzy. -No to nie... Nie wiem jak ty, ale ja nie zamierzam dłużej moknąć. -obróciłam się na pięcie i ruszyłam w tylko sobie znanym kierunku. Już po chwili usłyszałam za sobą chlupt wody.
  -Czy twoje zaproszenie dalej jest aktualne? -podszedł do mnie i spojrzał na mnie tymi swoimi czekoladowymi oczami, które są źródłem westchnień milionów kobiet na całym świecie. Ponownie pociagnęłam go za rękaw. Ruszyliśmy w stronę domku. Wyglądało to mniej więcej tak, że ja biegłam przodem wpadając do co drugiej kałuży, a Mike próbował dotrzymać mi kroku. Postanowiłam,z że wejdziemy przez furtkę w ogrodzie. Po przekroczeniu drzwiczek z ust Michaela dało się słyszeć "Wow". Nie powiem, ale ogród wyglądał lepiej w słoneczne dni, chociaż teraz też robił niezłe wrażenie. Zaprowadziłam go pod drzwi, po czym nacisnęłam klamkę. Nic... Spróbowałam jeszcze raz. Drzwi nie chciały ustąpić. No tak Sam znowu gdzieś wybyła. Włożyłam rękę do doniczki, w której teoretycznie powinny być klucze. Niestety nie było ich tam.
  -Zatłukę kiedyś tą dziewuche. -wymamrotałam.
  -Czy coś się stało? -po tym pytaniu olśniło mnie. Przecież okno do mojego pokoju jest zawsze otwarte.
  -Zaraz wracam. -rzuciłam i już miałam biec pod okno, gdy przypomniałam sobie, że nie będę tam wchodzić z torbą na ramieniu. Podałam ją Michaelowi. -Mógłbyś?
   -Jasne. -ruszyłam w wyznaczone miejsce, by już po chwili wspinać się po ścianie...

*****

    Ciekawa z niej osóbka. Ciutkę roztrzepana, ale ma swposób wyjątkowa. Gdy zobaczyłem ją jak siedzi na plaży musiałem do niej podejść. Lecz po chwili dostrzegłem, że otaczają ją skrzydlate stworzenia. Uśiechnąłem się pod nosem na myśl, że jedna z nich siedziała jej na głowie. Tak sobie stałem pod tymi drzwiami już dosyć długo. Ciekawe gdzie poszła. Usłyszałem za sobą dźwięk przekręcanego klucza.
  -Pan to do mnie? -stała w drzwiach z promiennym uśmiechem. Wzięła ode mnie torbę i zaprosiła mnie do środka. Z krzesła porwała ręcznik, który mi podała. Z szafy wyciągnęła karton, z którego wyłoniła się błekitna koszula i czarne spodnie. -Powinny pasować. -wręczyła mi rzeczy. -Łazienka schodami w górę i w lewo. -ruszyłem we wskazanym kierunku. Po drodze podziwiałem wnętrze mieszkania. Urządzone skromnie, ale z klasą. Gdy byłem już przebrany jakimś cudem trafiłem do kuchni, gdzie czekała na mnie gospodyni. Ciekawe gdzie się przebrała.
  -Daj. -wyciągnęła rękę w stronę ubrań w mojej dłoni. Zabrała je, wyszła i już po chwili wróciła podając mi kubek z parującą cieczą. Usiadła na przeciw mnie. -Mogę ci zadać pytanie?
  -Pytaj o co chcesz.
  -Co robiłeś sam na plaży? -rzuciłem jej pytające spojrzenie. Zmieszała się. -Chodzi mi o to, czy nie powinieneś być w towarzystwie ochroniarzy w razie napadu fnów? -czy ona się o mnie troszczy?
  -A uwierz, że chwilę przed tym jak cię spotkałem miałem bliskie spotkanie trzeciego stopnia z napalonymi fankami. - zaśmialiśy się. Zaczęliśmy żartować ze wszystkiego. Ona rzucała sucharami, a ja różnymi anegdotkami z mojego życia. W jej towarzystwie czułem się niezwykle swobodnie. Rozumieliśmy się bez słów. Czas nam mijał niezwykle szybko i nim się obejrzałaem dopijaliśmy drugo kubek herbaty. Kolejna historyjka za nami, a końca nie było widać.
  -...no i ja tak stałem na środku garderoby, a ta fanka zaczęła ściągać szlafrok. -widziałem jak się powstrzymuje od śmiechu, żeby później nim wybuchnąć. -Wiesz, to nie było śmieszne...
  -Zależy dla kogo. -cały czas chichotała. -Ciekawie to musiało wyglądać. Michael Jackson sam na sam z napaloną fanką, która chce go przelecieć. -zawiesiła wzrok nad czymś myśląc. -Nie... nie potrafię sobie tego wyobrazić. -mówiła przez łzy. Sam niedługo byłem poważny, już po chwili śmiałem się jak głupi. Po pięciu minutach uspokoiliśmy się. Wpatrywałem się w jej piękne oczy. Poczułem dziwny dreszcz przechodzący moje ciało. Musiała coś wyczuć, bo przerwała kontakt wzrokowy, a między nami zapadła niezręczna cisza. To wszystko przerwał odgłos przekręcanego klucza w zamku. Na ten dźwięk Jennifer zerwała się, w jej oczach zobaczyłem dziwny błysk,a usta wygięły się w szatański uśmiech.
  -Jak tu wejdzie to udawaj kukłę. -szepnęła mi do ucha. Jak gdyby nigdy nic oparła się o blat kuchenny. Do pomieszczenia weszła blondynka z wielkim pudłem w ręku. Na prośbę Jennifer udałem posąg. Byłem strasznie ciekaw co kombinuje.
  -Przyniosłam pluszaki, które zamówiłaś. -Jennifer mruknęła. Nieznajoma spojrzała na mnie.-Jenn...Czy...czy on jest prawdziwy?
  -A może by tak cześć. -rzekła z wyrzutem. -A to coś nie jest prawdziwe. Potrzebne mi do projektu.
  -A czy mogłabym później...
  -Nie nie mogłabyś, bo to coś jest do wzrotu. -wskazała na mnie palcem. -Poza tym masz tego swojego Jacksona na ścianch, a jego płyty walają się po całym domu. -dziewczyna już nic nie mówiła, tylko wyszła z pokoju. Nie mogłem się powstrzymać od wybuchu śmiechu. Jennifer najwidoczniej to zauważyła i pokazała mi palcem, abym był cicho. Jakby wiedziała, że jej koleżanka miała zaraz wrócić.
  -Trzy, dwa, jeden...-wskazała w stronę drzwi, przez które wparowała dziewczyna.
  -Dobra. Jeżeli to jest kukła... -wskazała na mnie znacząco palcem. -To po co ci tyle kubków?
  -Suszy mnie. -wymówka na miarę XX wieku. Widziałem, że w duchu powstrzymuje się od chchotu.
  -Coś ci nie wierzę, że tyle wypiłaś.
  -Okej. Jak chcesz to nie wierz. -muszę przyznać niezła z niej aktorka. -Ale czy, gdyby to był prawdziwy Michael Jackson... -niezła z niej aktorka. -...mogłabym zrobić to?
Zbliżyła się do mnie i dała mi pstryczka w nos. Normalnie to nie boli, ale mimowolnie złapałem się za nos.
  -Ej to bolało! -krzyknąłem. Jennifer pokładała się ze śmiechu. Ja widząc zdezorientowaną minę dziewczyny również się zaśmiałem.
  -Sam twoja mina jest bezcenna.
  -Ale...że...jak...co? -z każdym słowem się coraz bardziej jąkała. Jej zakłopotanie było zabawne. Po chwili się opamiętała. -To ja się pójdę ogarnąć. -czym prędzej wyszła. Spojrzałem na Jennifer.
  -Nie mogłaś się powstrzymać?
  -Wybacz, ale nie mogłam. Jej mina była tego warta. -uśmiechnąłem się. Podeszła do kartonu, który zostawiła Sam. Wyciągła z niej jednego misia. -Idealne. -szepnęła. Podeszłem do niej chcąc sprawdzić co ciekawego skrywa jeszcze to pudło. Okazało, że jest w nim chyba z tysiąc pluszaków.
  -Dla kogo to?
  -Dla dzieci. Pomógłyś mi  zawiązać wstążki?
  -Jasne. -poszła do jakiegoś pokoju, z którego wróciła z mnóstwem kolorowych wstążek w ręce. Zabraliśmy się do pracy. Po siedemdziesięciu wstążkach zrobiliśmy przerwę na drobną przekąskę. Niestety musiałem wracać. Tom zadzwonił z ochrzanem, że chodzę sam bez obstawy. Pożegnałem się. Wróciłem do swojej samotni, w której zorientowałem się, że mam na sobie ciuchy, które dała mi Jennifer. Kolejny wieczór mam spędzić samotnie. A gdyby tak...nie to głupi pomysł...

*****

  -To teraz jak na spowiedzi z kąd go znasz? -do kuchni wparowała Sam.
  -Z pracy.
  -I chyba nie tylko z pracy. -w jej głosie było słychać ironię.
  -Okej, pamiętasz jak ostatnio poszłam na spacer i późno wróciłam?
  -No i co to ma do... -chyba skojarzyła fakty. -Mówiłaś, że spotkałaś się z przeszłością.
  -Właśnie.
  -Czy ty mi chcesz powiedzieć, że Michael Jackson był twoim przyjacielem? -mogłam jej to wcześniej powiedzieć. Na pewno wyglądało ny to zupełnie inaczej. -No to opowiadaj jak tam spotkanie po latach?
  -Nijak.
  -Nie powiedziałaś mu?
  -Boję się. -Sam zakrztusiła się powietrzem.
  -Chcesz mi powiedzieć, że się boisz mu powiedzieć prawdę? -skinęłam głową. -Kobieto! Jesteś najodważniejszą osobą jaką znam, a ty się boisz powiedzieć coś takiego? -nie odezwałam się. -Skoro tak to powiedz mi dlaczego?
   -Czerwone pudło na strychu, po prawej stronie od wejścia. -pobiegła na górę, by po paru minutach zbiec na dół i mnie przytulić. Nie potrafiłam dłużej wytrzymać i się poryczałam.
  -Ty płaczesz?
  -Nie oczy mi się pocą. -zaśmiała się.
  -Twoje poczucie humoru nigdy cię nie opuszcza. -spoważniała -Ale wiesz, że nie możesz go okłamywać. Najgorsza prawda boli mniej niż kłamstwo.
  -Wiem... Pierwszy raz od dłuższego czasu jestem bezradna. Mam świadomość, że go ranię ale mam taką wewnętrzną blokadę, której nie potrafię przejść.
  -Ja ci mówię, że im szybciej to zrobisz tym mniej będzie problemów. -ruszyła w stronę drzwi. -Idę spać i tobie też to radzę. -już miała wchodzić na schody, gdy jej głowa ponownie pojawiła się w futrynie. -Sama mu to powiesz, a ja nie kiwnę palcem. -już na dobre zostawiła mnie samą. Jej słowa dały mi do myślenia. Bardzo często potrafię coś spieprzyć. Niestety tym razem zepsułam to na samm początku i nie wiem jak to odkręcić. Jeżeli zaczęłam bawić się kłamstwami, powinnam je poprowadzić do końca. Robię źle i to czuję, ale nie chcę przyzwyczajać się do czegoś co nie przetrwa...nawet jeśli miała by to być przyjaźń. Wróciłam do wiązania wstążek. Około pierwszej w nocy skończyłam moją żmudną pracę. Byłam zadowolona z efektu. Postanowiłam w końcu się położyć. Jednak nie chciało mi się spać. Usiadłam na parapecie i wpatrywałam się w gwiazdy. Piękny widok... Taki magiczny. Wypatrzyłam dwie najjaśniejsze. Szkoda, że nie ma was ze mną. Moje powieki robiły się coraz cięższe. Nim się obejrzałam zasnęłam w pozycji siedzącej. Tym razem blask gwiazd postanowił mi towarzyszyć w krainie snów...  

"Jeżeli masz coś powiedzieć zrób to jak najprędzej, bo później będziesz tego żałować."

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
I jak podoba się? Mi się wydaje czy jakby dłuższy wyszedł. No nic. Za jakiekolwiek błędy szczerze przepraszam. Człowiek nie maszyna ma prawo się pomylić. Mam nadzieję, że się podobało. Jeszcze raz zapraszam do komentowania.
Do zobaczenia za tydzień lub dwa. :D
Pozdrowionka
Wecia  
<3<3<3

Komentarz=motywacja  ;)
 

piątek, 6 maja 2016

Do you remember... Rozdział 4

No hej! 
Witam was serdecznie w ten piątkowy wieczór. Jak minął tydzień? U mnie bywało lepiej. Zresztą następny zapowiada się jeszcze gorzej... Chyba zacznę pisać ze słownikiem na kolanach xD  Dość przynudzania z mojej strony. Zapraszam na kolejną notkę, w której zostanie wyjaśnionych wiele spraw... Mam do was jeszcze jedno maćupeńkie pytanko, ale to później... Nie przedłużając miłego czytania życzę :D
Pozdrowionka
Wecia
;)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

*****

     Żadnej osobie nie życzę robienia czegoś wbrew własnej woli. A w szczególności jeżeli są to zakupy. Zakupy...taaa słowo, którego nie ma w moim słowniku. Nie znoszę tego robić. Jestem inna niż inne kobiety nie lubię się stroić, a później wyglądać jak choinka. Chociaż jest jedno miejsce gdzie mogłabym wydać fortunę. Sklep z materiałami wujka Jima. Ostatnim razem, gdy zabrałam tam Sam stwierdziła, że nigdy więcej nie idzie ze mną na TAKIE zakupy jakie robię ja.
  -Sam nogi mnie bolą!-krzyknęłam za nią, gdy wchodziła do kolejnego sklepu z obuwiem.-Ile jeszcze będą trwać te katusze?-Sam mistrzyni zemsty. Co ja takiego jej zrobiłam, że od paru godzin szwendam się za nią po centrum handlowym.
  -Nie marudź jak dziecko.-zamaszystym ruchem pociągnęła mnie w głąb sklepu jakby się paliło. -Muszę mieć te szpileczki.
  -Boże za jakie grzechy?- jęknęłam wlekąc się za nią. Gdy straciłam kolejne piętnaście minut ze swojego życia i to bezpowrotnie, a moja koleżanka już miała te swoje szpileczki choć na chwilę pozwoliła mi przysiąść na ławce.
  -Ile można robić zakupy?- zapytałam z wyrzutem.-Jesteśmy tu od trzech godzin, a czuję się jak po przebiegnięciu maratonu.
  -Nie marudź jak stara baba. Jeszcze godzinka i dam ci spokój przez miesiąc.- na nowo zaczęłyśmy bieg po sklepach, gdy sobie przypomniała, że do tych czerwonych szpileczek nie ma sukienki. Jeżeli obejdzie się bez odcisków przez tydzień nie pić kawy. Jakimś cudem wymknęłam się Sam mówiąc, że widziałam jakieś sprzączki do kurtek. Szłam sobie mijając kolejne wystawy. Rozmyślałam już kolejny raz nad sensem życia. Na ziemię sprowadził mnie donośny pisk.
  -Matko boska Jennis! -tylko jedna osoba zwracała się tak do mnie i to dziewiętnaście lat temu. Odwróciłam się w stronę krzyków, a na mojej twarzy malował się dziwny grymas. Coś pomiędzy zdziwieniem, radością, a zmartwieniem. W moje ramiona wpadł nie kto inny jak...
  -Toys! To naprawdę ty? -wykrzyknęłam wtulając się w dziewczynę, a po moim policzku spłynęła...łza? Przecież ja nie płaczę. To były łzy szczerej radości po długiej rozłące.- Jak ja cie dawno nie widziałam.
  -Oj długo...- żadna z nas nic nie mówiła. W tym wypadku słowa były zbędne. W naszych głowach pojawiły się wspomnienia z dzieciństwa. -Boże, aleś ty wypiękniała przez te lata.
  -To samo mogę powiedzieć o tobie.- zaśmiałyśmy się serdecznie.
  -Mam nadzieję, że pamiętasz tego małego bżdąca.- wskazała na dziewczynę stojącą obok. Była tak podobna do Michaela. Te same oczy, uśmiechu...wykapany on.
  -Jak mogłam zapomnieć o tej małej, słodkiej Janet.- załapałam ją za policzek niczym babcia wnuczka.
  -Miło w końcu poznać obiekt wspomnień mojego braciszka przez długie lata.
  -Nawet nie wiesz jak mu zawróciłaś w głowie, jako dziesięciolatka. -dodała LaToya... Czekaj co? Że ja...mu...w głowie...co? Natłok myśli miałam w mózgownicy. To są chyba  jakieś totalne żarty. -On się ucieszy jak cię zobaczy.- momentalnie zbladłam. Wpakowałam się nie ma co. Mam przekichane na całego.
  -On nie może mnie spotkać, a poza tym już spotkał i się nie przyznałam, że ja to ja. Spuściłam głowę, po moim policzku spłynęła łza. -To jest rozmowa na trochę dłużej.
  -Ale my kochana mamy czas.- uśmiechnęłam się. Ruszyłyśmy w stronę kawiarenki. Zamówiłyśmy po ciachu i kawie, znaczy ja wzięłam herbatę.- No to zaczynaj, a najlepiej od początku.
  -Cztery dni temu Mike przyszedł do mojego biura, aby złożyć zamówienie na strój...-i właśnie wtedy przerwał mi mój telefon. Odrzuciłam połączenie.- Na czym to ja...
  -Przyszedł do biura.
  -No właśnie przyszedł i mnie nie poznał zero reakcji, a ja byłam na tyle głupia, żeby mu nie powiedzieć kim jestem. Dodatkowo trafiłam na niego wczoraj w parku. Poczułam się jak za dawnych lat, ale i tak milczałam. Ja tyle czasu starałam się zapomnieć o tym co mnie spotkało, a teraz wszystko wróciło.
  -Dlaczego chcesz zapomnieć?- wiedziałam, że któraś zada to pytanie.
  -Dwa lata po tym jak się przeprowadziłam jechaliśmy do cioci w góry. Niestety nigdy tam nie dojechaliśmy, ponieważ wjechał w nas tir. Rodzice zginęli na miejscu, a ja trafiłam na rok do domu dziecka. -z każdym kolejnym słowem wszystko wracało. Cała ta sytuacja przerastała mnie nawet teraz. -Po tym czasie trafiłam do naprawdę wspaniałej rodziny, która nie dość, że mnie przygarnęła to dała mi swoje nazwisko, abym już całkowicie mogła się odciąć od przeszłości. Los mnie jednak nie oszczędził i po raz drugi odebrał mi ojca. Kolejny raz wywinęłam się śmierci. Chociaż wiem, że to ja powinnam zginąć na tym motocyklu. -moja opowieść dobiegła końca. Dopowiedziałam jeszcze, że do LA przeprowadziłam się w poszukiwaniu szczęścia, którego i tak nie zaznałam.
  -Wybacz nie powinnyśmy poruszać tego tematu...
  -Skąd miałyście wiedzieć.- po chwili się wyprostowałam. -Mam do was prośbę.
  -Co możemy dla ciebie zrobić?
  -Jeżeli...Jeżeli Michael będzie chciał mnie z wami poznać to...to udawajcie, że mnie nie znacie. -wzięłam głęboki oddech, aby się uspokoić.
  -Nie ma problemu.-zamyśliła się po czym dodała.- ale wiesz, że nie mówiąc mu prawdy ranisz siebie i jego.
  -Wiem. Dlatego wezmę to na klatę. -dodałam już z uśmiechem. Przez kolejne pół godziny wspominałyśmy czasy. Dodatkowo Janet mi wytłumaczyła, że może nic nie pamiętać przez wypadek na planie Pepsi. Na odchodnym dałam im swój numer telefonu, gdyby chciały pogadać. Gdy się już z nimi pożegnałam skierowałam się w stronę parkingu. Nie było trudno znaleźć wściekłą Sam. Już gdy mnie zobaczyła zaczęła wrzeszczeć coś w stylu "Gdzie ty się podziewasz? Nie łaska zadzwonić? A jakby cię porwali?" Cała ona z igły robi widły. W drodze do domu milczałyśmy obie. Każda zatopiona w swoich własnych myślach. Opadłam na sofę w salonie po przekroczeniu progu mieszkania.
  -A może by tak wieczór filmowy?
  -Jasne czemu nie. -ruszyłam do kuchni przygotować przekąski na cały wieczór. Stojąc przy blacie kuchennym zastanawiałam się czy to wszystko co mnie spotkało nie było przypadkiem. Z mojej zadumy wyrwała mnie przyjaciółka oznajmiając, że wszystko gotowe. Wzięłam miski do ręki i wróciłam do salonu. Cały seans zaczęłyśmy od naszego ulubionego miusicalu "Grease", a kończąc na "Gwiezdnych wojnach". Gdzieś tak w połowie tego wszystkiego dopadła mnie okropna czkawka. Na co Sam rzuciła.
  -Ktoś o tobie myśli. -taaa...ciekawe kto sobie o mnie myśli...

*****

Parę chwil wcześniej na drugim końcu miasta:

  -Mike skup się! - Quincy kolejny raz się na mnie wydarł. Nie moja wina, że od paru dni nie potrafię nic sklecić. -Ostatni raz śpiewasz ''Liberian Girl", a jak nie to wypad do domu i się ogarnij. Ale najpierw pięć minut przerwy.- wyszedł rozmasowywując skronie. Pierwszy raz widziałem go w takim stanie. No tak, za niedługo wychodzi Bad, a mi brakuje jednej piosenki, której nie potrafię sklecić. Wziąłem łyk wody i ponownie spojrzałem na tekst.

Liberian Girl... /  Liberyjska dziewczyno . . .
You  came and you changed /  Ty przyszłaś i zmieniłaś
My world /  Mój świat
A love so brand new.../  Ta miłość była taka nowa

W tym momencie pomyślałem o Jennifer. Ale dlaczego akurat o niej. To jest to! Jeżeli wyobrażę sobie, że do niej śpiewam powinno pójść lepiej. Podszedłem do konsoli puszczając podkład. Przyciemniając światła wróciłem na miejsce. Moja podświadomość automatycznie wykreowała postać dziewczyny. Dałem się ponieść muzyce jak nigdy. Śpiewałem do niej, o niej i odkryłem do kogo adresowałem tą piosenkę. Gdy melodia ucichła siedziałem chwilę myśląc nad tą sytuacją. Przetrwały mi oklaski Q i Franka DiLeo. Mieli rozdziawione "paszcze", a w ich oczach malowało się zdziwienie.
  -Nie mogłeś tak od razu?- Q poklepał mnie po plecach, gdy wyszedłem do nich. -Powiedz komu zawdzięczamy taką zmianę?-poruszył zabawnie brwiami.
  -To już pozostanie moją tajemnicą.-zostawiłem ich z niewyraźnymi minami. Po wyjściu ze studia wskoczyłem do auta i ruszyłam w stronę upragnionego domu. Jak nigdy droga minęła mi nad wyraz szybko. Mijając kolejne samochody z utęsknieniem wjechałem przez bramę Neverlandu. Gdy tylko przekroczyłem próg domu uderzył mnie zapach kolacji. Zorientowałem się, że od południa nic nie jadłem. Do moich uszu dobiegł głos mojej gosposi Matyldy.
  -Panie Jackson ile to na pana można czekać? Chce pan zostać kościotrupem? Bo wiele do tego panu nie brakuje. Od paru dni nic pan nie tknął.-jak zwykle musiała wygłosić swoje kazanie. Mówiła mi przez per 'pan' co oznaczało, że jest wściekła.
  -Matyldo...
  -Ja tu się staram, gotuję dla pana, flaki z siebie wypruwam, a pan Michael wraca do domu i mówi, że nie jest głodny.
  -Ale...
  -Czy ja panu przerywałam panie Jackson? -cała Matylda. Uśmiechnąłem się do siebie. -A teraz nic nie gadać, tylko myć łapki i jeść.
  -Tak jest.- zasalutowałem niczym żołnierz w wojsku i udałem w stronę łazienki. Ogarnąłem się nieco. Następnie zszedłem do jadalni, gdzie czekał na mnie suto zastawiony stół. Już miałem zasiadać do wieczerzy, gdy usłyszałem za sobą głos.
  -Jak ty go wychowałaś?- odwróciłem się gwałtownie.- Już nawet nie łaska zaczekać na gości.
  -Co wy tu robicie?
  -To tak się wita swoją matkę?- podbiegłem do mojej rodzicielki i bardzo mocno ją ucałowałem.
  -A ja?- spojrzała na mnie z wyrzutem Janet.
  -Kto?- rozejrzałem się udając, że jej nie widzę. Kątem oka dostrzegłem jak zrezygnowanie kręci głową i rusza w stronę stołu pod nosem mrucząc coś w stylu "Z kim ja żyję." Usiedliśmy do kolacji. Oczywiście nie obyło się bez pytań typu co robiłeś, jak tam praca itp. Jednak pytanie Janet dźwięczy w moich uszach nawet teraz, gdy próbuję zasnąć. "Czy spotkałeś ostatnio kogoś znajomego?" miała nadzieję w oczach. Gdy odpowiedziałem jej przecząco dziwnie posmutniała. Nie myśląc dłużej nad tym odpłynąłem do krainy snów, w której mogłem być prawdziwym Piotrusiem Panem...

"Przeszłość zawsze wróci do ciebie po latach."


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No i jak może być? Tak wiem takie totalne przynudzanko. Mogłam to napisać lepiej. Za wszelakie błędy i literówki przepraszam. A teraz czas na pytanie dnia ;D  

Wpadłam na pomysł, aby co jakiś czas wstawiać miniaturkę, szorta, jednoodcinkowe opowiadanie. Zwał jak zwał. Tylko jest sprawa czy wy jesteście chętni czytać moje wypociny i czy jest jakikolwiek sens pisania tego.

To było pytanko dnia.
Do zobaczenia za tydzień
Wecia <3

Komentarz = motywacja na kolejny rozdział