No hej miśki!
Co tam u was? Stęskniliście się? Nie? To dobrze. Jaki ja ochrzan za ostatnią notkę dostałam to wy nie macie pojęcia.
Tak sobie ostatnio skakałam po YouTubie i natrafiłam na genialnego pianistę. Może słyszeliście o niejakim (nie wiem jak to się odmienia xD) Nazywa się Peter Bence i genialnie wywija po klawiaturze fortepianu. Szczególnie przypadły mi do gustu utwory Michaela Jacksona w jego wykonaniu. Takie jakby nowe oblicze jego piosenek :)
Jego nagranie pozostawiam waszej ocenie.
To żem się nagadała. Nie przedłużając zapraszam was na notkę. Polecam sobie włączyć jakąś przejmującą balladę.
Może coś z tego (ale na mój gust radziłabym się nie zdawać)
No nic życzę miłego czytania i zapraszam do komentowania.
Wecia
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
-Musisz wiedzieć, że... -już miałam mu powiedzieć wszystko jak na spowiedzi, ale przerwał mi dzwoniący telefon. Czy zawsze, kiedy chcę coś naprawić musi mi coś przeszkodzić? Przeprosił mnie, aby odejść trochę dalej i móc odebrać.
-Coś się stało?
-...
-Q, ale mówiłeś mi, że macie to zapisane.
-...
-Ale mnie to nie obchodzi, że zgubiliście ścieżkę. Macie ją znaleźć. Za co ja im płace? Za gubienie partii głosowych?
-...
-Sam im to wytłumacz! Miałem mieć już dzisiaj wolne!
- ...
-Tak wiem. Ty też masz swoje życie. Co im takiego zginęło Smooth Crimminal?
-...
-Wiesz ile ja to nagrywałem. Tylko mi tu nie wyjeżdżaj, że tobie też się uśmiecha ponowne nagrywanie. Kto tego miał pilnować?
-...
-Tak. Yhy. Dobra... Zaraz będę. -zakończył połączenie. Teraz już wiedziałam, że los mnie po prostu kocha. Zawsze wie kiedy zesłać nieproszony telefon.
-Wybacz, ale muszę wracać. Problemy w studio.
-Nie tłumacz się. Przecież to twoja praca. -tłumaczyć to się będę ja. Jakoś dziwnym trafem wzbierała we mnie frusatracja.
-Dokończymy tę rozmowę jutro. -potwierdziłam mruknięciem. Stałam jak słup sili, gdy na swoim policzku poczułam jego ciepły oddech. Delikatnie musnął swoimi wargami moją skórę. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Co? To był tylko przyjacielski całus w policzek. Tylko tyle... Na co ja tak właściwie liczę?! Co się ze mną dzieje? Przecież nie mogłabym... Podniosłam głowę z nadzieją, że napotkam jego czekoladowe spojrzenie. Niestety jedyne co ujrzałam to oddalającą się sylwetkę. Miałam dziwne wrażenie, że opuściła mnie dziwna aura, którą Michael roztaczał wokół siebie. Gdzieś w środku mnie kiełkowało nasionko. Nasionko złości...na siebie. Spieprzyłam totalnie całą tą sprawę. Zamiast mu powiedzieć od razu prosto z mostu, kiedy go spotkałam, to nie musiałam siedzieć cicho i bać się nie wiadomo czego. Nie wytrzymałam dłużej i uderzyłam z ogromną wściekłością w najbliższe drzewo. Choć trochę mi ulżyło. Nie odczuwałam bólu fizycznego. Bardziej cierpiała moja psychika. Ruszyłam w stronę domu. Miałam nadzieję, że nikogo nie będzie. Chciałam być sama ze swoimi myślami. Jak bardzo się myliłam. Totalnie wyleciało mi z głowy, że Sam dzisiaj się pakuje, a jutro wylatuje do Nowego Olrean'u. Ledwo co przekroczyłam próg, a doszły mnie krzyki Sam.
-Amy spakowałaś swojego misia?! -jak burza biegała z salonu do kuchni na piętro i z powrotem. -Hej Jenn. -przywitała się w biegu, by chwilę później znów gdzieś zniknąć.
-Może ci pomóc? -spytałam, gdy ponownie miałam na na widoku.
-Mogłabyś? -skinęłam głową na znak zgody. -To super. Pomogłabyś spakować się młodej. -brzmiało to bardziej jak stwierdzenie niż prośba. Ruszyłam w stronę pokoiku małej. W miarę sprawnie mi to poszło. Amy zamykała oczka, aż w końcu przysnęła na dywanie. Ułożyłam ją na łóżku, by następnie pójść napić się herbaty.
-Dzięki, że ją spakowałaś.
-Yhy... -tępo wpatrywałam się w jeden punkt popijając przy tym herbatę, którą przygotowała Sam. Analizowałam ostatnie wydarzenia. Gdzie popełniłam błąd? No tak...błąd popełniłam już na samiuśkim początku.
-Wszystko gra?
-Jestem po prostu zmęczona. -życiem dodałam w myślach. Odstawiłam opróżniony kubek do zlewu i powłóczyłam się do mojego pokoju. Opadłam na łóżko. Pozwoliłam, aby łzy spływały po moich policzkach. Dałam upust emocją w postaci łez. Pewnie sobie myślicie, że robię z siebie ofiarę losu, ale powiedzcie jakbyście się czuli, gdybyście chcieli wszystko naprawić lecz przeszkodził wam w tym jeden durny telefon? Przecież teoretycznie jest jeszcze szansa, aby wszystko naprawić. Nie w moim przypadku. Gdzieś tam w środku czułam, że coś się stanie. Nic dobrego, ale coś, przez co prawdopodobnie stracę wszystko. Od tych rozmyślań rozbolała mnie głowa. Przez natłok myśli i nasilający się ból głowy zasnęłam...
Siedziałam na tylnym siedzeniu jakiegoś samochodu. Jak ja się tu w ogóle znalazłam? Było ciemno, zbyt ciemno. Jechałam przez jakiś dziwny las, który wydał mi się znajomy. Samo to auto było znajome. Na przednich siedzeniach siedziały dwie dorosłe postacie. Prawdopodobnie kobieta i mężczyzna. Moją uwagę przykuł brązowy miś na miejscu obok... Zaczęłam łączyć to miejsce z wydarzeniami z przeszłości. Na mojej twarzy malował się strach. Przecież ja tu już byłam... Nie mogłam tu być ponownie to się już stało... Osoby siedzące z przodu odwróciły się w moją stronę. Gdy ujrzałam ich blade twarze byłam pewna, że to byli oni...moi rodzice. Ich spojrzenia były puste. Pełno zadrapań,s siniaków i ran. Wyglądali jak osoby nie z tego świata, jak zombie, albo duchy.
-Nie tak cię wychowaliśmy. -powiedzieli równocześnie grobowym głosem, przez co przeszły mnie ciarki.
-Co?
-Nie wychowywaliśmy cię w kłamstwie. -samochód zaczął niebezpiecznie szybko przyspieszać. Wskazówka na liczniku z zawrotną szybkością pięła się ku górze. Całe moje ciało zaczęło drżeć. Doskonale wiedziałam jak to się skończy.
-Tato, proszę...zwolnij. -mówiłam przez łzy.
-Dlaczego to robisz? -auto poruszało się w leśnych ciemnościach co raz szybciej i szybciej. Moje serce również przyśpieszało, a ciało drżało coraz bardziej pod wpływem strachu.
-Proszę zwolnij... -mówiłam ledwo słyszalnym głosem. Przez przednią szybę dojrzałam przednie światła zbliżającego się tira.
-Zawiedliśmy się na tobie. -odwrócili się ode mnie wracając do poprzedniej pozycji. Wpatrywali w zbliżające się światło. Nagle gdzieś obok siebie usłyszałam głos.
-Ja się na tobie zawiodłem. -ze przerażeniem spojrzałam w tamtą stronę. Ten miś, który cały czas tam siedział patrzył na mnie. Patrzył tak dobrze mi znanymi czekoladowymi oczami, które były przepełnione smutkiem. Wpatrywałam się w niego ze strachem, jakbym obawiała się kolejnych jego słów. Z chwilowego otępienia wyrwał mnie klakson tira. Oślepiły mnie światła. Poczułam ból pod wpływem nagłego uderzenia. Później nie widziałam już nic oprócz wszechogarniającej ciemności. Do moich uszu dolatywał sygnał karetki i krzyk sanitariuszy. Moja podświadomość wśród tych wszystkich krzyków wyłapała głosy. "Zawiedliśmy się na tobie...", "Ja się na tobie zawiodłem." Potem nie słyszałam ani nie czułam nic...
Leżała twarzą do ziemi na miękkim dywanie. Przez okna wpadały pierwsze promienie słoneczne. Byłam tu, byłam w swoim pokoju, gdzie za ścianą spała Sam. Zdałam sobie sprawę, że cała drżę. Byłam zlana potem, a oddech miałam nierówny i przyśpieszony. Przewróciłam się na plecy próbując przeanalizować to co się stało. Wniosek? To był tylko strasznie realistyczny koszmar. Podniosłam się z ziemi. Jak miło spaść przez sen z łóżka. Poczłapałam w stronę łazienki. Przeraziłam się widząc swoje odbicie w lustrze. Normalnie czarownica. Włosy nastroszone, wory pod oczami i blada jak ściana. Wzięłam prysznic, aby doprowadzić się do porządku. Pomogło choć trochę. Ubrałam jakieś świeże ciuchy. W kuchni było słychać odgłosy krzątaniny Sam.
-Ty już nie śpisz? -spytałam wchodząc do pomieszczenia.
-Tak. Za dwie godziny mamy samolot, więc trzeba się przygotować. -swoje wnikliwe spojrzenie skierowała na moją osobę. -Wszystko w porządku? Wyglądasz jakoś blado.
-Wszystko jest w jak najlepszym porządku... Chyba pójdę na cmentarz. -dodałam po chwili namysłu.
-Chodzisz tam zwykle jak coś się dzieje i z pewnością teraz jest.
-Po prostu chcę odwiedzić rodziców i z nimi pogadam. Chociaż głównie to ja będę gadać. -uśmiechnęłam się pod nosem. Przytuliłam przyjaciółkę. -Szczęśliwej podróży i zadzwoń jak dolecicie. -dodałam na odchodnym. Szłam uliczkami budzącego się powoli do życia miasta. Mijałam osoby, które śpieszyły się do pracy. Mamy siódmą rano, więc za chwilę na ulice wyjdzie masa ludzi. Po drodze kupiłam bukiet niezapominajek. Niby błahe kwiaty, ale moja babcia zawsze powtarzała, że mają w sobie niezwykłą moc, która nie pozwala nam zapomnieć o osobach, którym je podarowaliśmy. Nawet jeśli odeszły z tego świata. W pewnym wypadku to się nie sprawdziło. Doszłam w końcu na miejsce. Zapaliłam znicz, który nabyłam na przycmentarnym straganie, ustawiłam na marmurowym pomniku. Miałam wrażenie, jakbym wczoraj stała w tym miejscu ubrana w czarną sukienkę i patrzyła, jak nieznani mi panowie spuszczają dwie trumny, w których wiecznym snem spali rodzice. Teraz siedziałam na ławce i Wpatrywałam się w napis na pomniku.
-Gdybyście byli ze mną byłoby mi o wiele łatwiej. -zaczęłam swój monolog. -Nie pochwalacie takiego zachowania. Daliście mi to do zrozumienia w śnie. Szczerze? Łatwiej by mi było, gdybyście po prostu ochrzanili. Ty mamo byś wygłosiła jedno ze swoich licznych kazań, a ty tato kazałbyś mi iść jak najszybciej to naprawić. Ale was tu nie ma i mi nie pomożecie. Zresztą sama do tego doprowadziłam. Zachowuje się jak dziecko i proszę się tam u góry ze mnie nie śmiać. -poderwałam się z ławki, jakby wstąpiła we mnie nowa siła. -Pójdę tam do jego mieszkania i wejdę choćby siłą. Taaak...wejście smoka zza chasioka*. Zrobię co się da byleby wszystko naprawić. Nawet jeśli za prawdę mnie znienawidzi. -już miałam odchodzić gdy przypomniałam sobie o jednym małym szczególiku. -Zapomniałabym, niezapominajki dla was. -teraz już bez przeszkód ruszyłam w stronę bramy. Wyobrażałam sobie moich rodziców śmiejących się ze swojej głupiej córki. Przechodziłam obok drzewa zza którego usłyszałam dźwięk złamanej gałązki. W sprawdzeniu co się dzieje kolejny raz bezczelnie przerwał mi telefon. Oho... Dzwoni moja siostra Hazel.
-Jennifer gdzie jesteś?! -wykrzyczała do słuchawki. Wyczułam, że się denerwuje.
-Na cmentarzu. Hazel co się stało? Nie brzmisz za dobrze .
-Przyjdź hak najszybszej do szpitala. Emilly ona... -więcej mi nie trzeba było mówić. -To koniec musisz się z nią pożegnać...
-Pięć minut. -rozłączyłam się machinalnie. Odwróciłam się, a głowę skierowałam ku górze. -Jeżeli zabierzesz Emilly do siebie to znaczy, ze Bóg którego wielbią tak wszyscy ludzie nie litości nad dziećmi! -wykrzyczałam. Biegiem puściłam się w stronę szpitala. To cud, że żadne auto mnie nie potrąciło. Jak huragan wparowałam do recepcji. Pielęgniarki wiedziały co mnie tu sprowadza, więc oszczędziły mi zbędnych pytań. W ich spojrzeniach można było wyczytać współczucie. Wbiegłam na oddział onkologiczny, przy okazji potrącając jakiegoś lekarza. Jak strzała wbiegłam so sali Em. Moja siostra z mężem czuwali przy małej. Ich spojrzenia pełne łez mówiły wszystko. Mimowolnie roniłm łzy. Podeszłam do Hazel i przytuliłam ją, aby okazać jej choć trochę wsparcia.
-Ciocia? -Em jakby ocknęła się z agonii.
-Hej mała. -usiadłam po drugie stronie łóżka i chwyciłam ją za bladą dłoń. -Wszystko będzie dobrze. -kogo ja oszukuje nic nie będzie dobrze. Ten przeszczep miał być szansą na życie, a nie wyrokiem grobowym. Musiały wystąpić te powikłania przeszczepowe.
-Ciocia nie płacz. Przecież zawsze będę tu. -wskazała na moje serce. -Nie chcę żebyś płakała z mojego powodu.
-Ale ja nie płaczę, tylko oczy mi się pocą. -chciałam się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego jeden wielki grymas. Em złapała się za brzuch, przy czym syknęła z bólu. Do moich oczu cisnęły się łzy, których nie potrafiłam powstrzymać.
-To tak bardzo boli. -ledwo mówiła. -I strasznie chce mi się spać.
-Nie męcz się i zaśnij kochanie. -pogładziłam ją kciukiem po dłoni.
-Ciociu?
-Tak myszko.
-Zaśpiewaj mi na dobranoc...ostatni raz.
-A co byś chciała usłyszeć?
-To co zwykle. -miała na myśli piosenkę, którą ja i Mike ułożyliśmy za dziecka. Powoli, delikatnie zaczęłam śpiewać.
Your love is magical, that's how I feel
But I have not the words here to explain
Gone is the grace for expressions of passion
But there are worlds and worlds of ways to explain
To tell you how I feel
But I am speechless, speechless
That's how you make me feel
Though I'm with you I am far away and nothing is for real
When I'm with you I am lost for words, I don't know what to say
My head's spinning like a carousel, so silently I pray
Całej piosence towarzyszyło moje chlipanie. Jej powieki robiły się coraz cięższe. Na pierwsze słowa refrenu jej dusza opuściła małe ciało leżące pośród białej pościeli. Jej dłoń straciła jaką kolwiek siłę, a głowa opadła bezwładnie na ramiona. Po sali rozległ się charakterystyczny dźwięk kardiomonitora oznajmiający, że to już koniec jej cierpienia, a ona znalazła się w lepszym miejscu, gdzie będzie cieszyć się życiem.
-Nie musisz przychodzić na jej pogrzeb. Wiem, że nie wytrzymałabyś tego widoku.
-Dzięki. -pożegnałam się z nimi i opuściłam salę na chwiejnych nogach. Oparłam się o ścianę. Osunęłam się po niej w dół, po korytarzu rozległ się szloch. Pod wpływem łez moim ciałem targały dreszcze. W tamtej chwili myślałam, że tego dnia gorzej już nie będzie, że już nie będę płakać. Jak bardzo się myliłam do czasu, gdy usłyszałam za sobą tak dobrze mi znany aksamitny głos i tekst tej piosenki. Wszystko runęło jak domek z kart. Po moich policzkach płynęło coraz to więcej łez. Zamknęłam oczy z nadzieją, że to wszystko okaże się snem. Moje ciało było bezwładne. Nie potrafiłam się ruszyć, wydusić z siebie żadnego słowa. Osoba stojąca za mną śpiewała dalszą część tego co ucięłam pod przepływem negatywnych emocji. Te słowa, które kiedyś sprawiały, że się uśmiechałam teraz sprawiały, że w moim sercu wypalały w sercu dziurę żalu.
Helpless and hopeless, that's how I feel inside
Nothing's real, but all is possible if God is on my side
When I'm with you I am in the light where I cannot be found
It's as though I am standing in the place called Hallowed Ground
Speechless, speechless, that's how you make me feel
Though I'm with you I am far away and nothing is for real
I'll go anywhere and do anything just to touch your face
There's no mountain high I cannot climb
I'm humbled in your grace
Jego głos powoli ucichał, aż w końcu słyszałam tylko miarowy oddech. Wsparta o ścianę podniosłam się z klęczek. Odwróciłam się i spojrzałam w sarnie oczy, które były przepełnione smutkiem, rozgoryczeniem, złością, co najważniejsze żalem. Zawiodłam go. Kolejny raz zraniłam człowieka.
-Hej DooDoo. -przywitałam się swoim głosem, który wydawał się być wręcz grobowym. Nie próbowałam się uśmiechnąć, bo co by to dało? Stałam przed nim głową opuszczoną w dół niczym skazaniec czekający na wyrok. Czekałam. Czekałam na potok słów, który o wszystkim zadecyduje...
*****
Od wczoraj zastanawiałem się co Jennifer chciała mi powiedzieć. W jej oczach było widać, że to coś ważnego. Dodatkowo jej zdenerwowanie, gdy musiałem jechać do studia dograć dodatkową partię wokalu, bo jakimś cudem zgubili nagrany materiał. Postanowiłem wybrać się do niej do domu dokończyć wczorajszą rozmowę. Zobaczyłem Sam wychodzącą z domu z walizkami pod ręką, które wyrzuciła do bagażnika.
-Hej, jest Jennifer? -przywitałem się z nią jak i z jej małą siostrą.
-Nie, szukaj jej na cmentarzu.
-Co ona tam robi? -podniosła na mnie wzrok.
-Nie powiedziała ci?
-Ale czego?
-Tego się mogłam po niej spodziewać. -mruczała pod nosem. -Lepiej będzie jak dowiesz się tego od niej bezpośrednio niż za pomocą pośrednika. -wsiadła do samochodu. Zanim odjechała zdążyłem pomachać Amy na pożegnanie. Nie pozostało mi nic innego jak pójść na cmentarz. Czego takiego miałem się od niej dowiedzieć? Z tym nurtującym pytaniem ruszyłem przed siebie tym samym narażając się na napad tłumu fanów. Oczywiście kocham ich, bo bez nich moja praca nie miała by sensu, ale czasem są niebezpieczni. O dziwo dotarłem na miejsce bez większych problemów. Pośród wielu pomników dostrzegłem ten przed którym siedziała Jennifer. Schowałem się za drzewo, coś mi podpowiadało, że lepiej będzie jak właśnie tak zrobię. Nagle się poderwała i powiedziała pewne zdanie na tyle głośno bym mógł je usłyszeć. "Nawet jeśli za prawdę mnie znienawidzi.", ale za co miałbym ją nienawidzić? Ruszyła w stronę wyjścia. Pech chciał, że przydepnąłem gałązkę. Odwróciła się w moją stronę przymrużając oczy. Na moje szczęście uratował mnie jej telefon. Jej mina mówiła sama za siebie, że coś się stało. Krzycząc w stronę nieba zrozumiałem, że chodzi o Emilly. Ruszyła w swoją stronę. Coś jakby mignęło srebrnym blaskiem. To był jej naszyjnik, który wydał się mi niezwykle znajomy. Podszedłem do nagrobku i przeczytałem powoli wygrawerowane na nim imiona osób tu spoczywających.
Christine & Thomas
White
Opuścili ten świat w 1970 roku ginąć nieszczęśliwie w wypadku.
Pozostaniecie na zawsze w moim sercu -wasza Jennis
Stałem jak osłupiały. Nagle wszystko ułożyło się w logiczną całość. Wszystkie wspomnienia, które utraciłem wróciły jak bumerang. Dotarło do mnie dlaczego jej oczy wydawały się być takie znajome, dlaczego omijała temat swojej przeszłości. Lecz nie potrafiłem pojąć dlaczego mi to zrobiła. Dlaczego mnie oszukała. Chciałem się upewnić czy te wszystkie przypuszczenia są trafne. Udałem się do miejsca, gdzie miałem nadzieję ją spotkać. Z każdym krokiem wzbierała we mnie złość. A pytanie "dlaczego to zataiła" odbijało się o ściany mojego umysłu. Na miejscu oczywiście nie obyło się bez rozdania autografów oraz omdlenia kilku pielęgniarek. Czy ja aż tak działam na kobiety? Dotarłem pod salę Emilly. Usłyszałem melodię z przeszłości, dobrze mi znaną piosenkę Speechless. Tylko jedna osoba na całym świecie ją znała, a ta osoba siedziała w tamtej sali. Wyszła z pomieszczenia znosząc się płaczem i osuwając się przy tym na ziemię. Nie zwróciła uwagi na to, że stoję tuż za nią i się jej przyglądam. Postanowiłem ujawnić swoją obecność śpiewając dalej tę piosenkę. Gdy usłyszała mój głos skuliła się jeszcze bardziej. Przestałem śpiewać, a ona podniosła się z ziemi i odwróciła w moją stronę.
-Hej DooDoo -przywitała się bezbarwnym głosem, jej wzrok był pusty. To zdanie wypowiedziała jakby nigdy nic się nie zdarzyło.
-Powiedz... Miałaś mi zamiar o wszystkim powiedzieć?! -opuściła głowę. -Tak myślałem. -syknąłem. -Zaufałem ci, a ty? Ty perfidnie mnie oszukałaś. -wbiłem w nią oskarżycielski palec. -Wiesz co? Zaczynam żałować, że cię kiedykolwiek poznałem. Jeśli myślisz, że zwojujesz kłamstwem świat, to się grubo mylisz. Jak dla mnie jesteś na straconej pozycji i najlepiej będzie dla ciebie jak i dla mnje jeżeli o sobie zapomnimy. Masz chociaż coś na swoją obronę? -nie powiedziała nic stała ze spuszczoną głową przede mną i powstrzymywała łzy. -Pod tym względem się nie zmieniłaś. -wyminąłem ją i ruszyłem przed siebie. Jakoś nie żałuję słów wypowiedzianych przed chwilą. Raniłem ją tak sami jak ona raniła mnie. Zostawiłem ją za moimi plecami. Nie biegła nie próbowała niczego naprawić. W jednym miała rację, że ją za to znienawidzę. Dotarłem do mojego Bentley zaparkowanego parę przecznic dalej. Wsiadłem za kółko ruszając przy tym z piskiem opon. Docisnąłem pedał gazu chcąc się tym wyładować. Nie wiem co mną kierowało, ale jakimś cudem dotarłem pod jeden z barów, gdzie w alkoholu postanowiłem utopić swoje żale...
*****
Straciłam go. Straciłam go raniąc. Nie dziwię mu się, że był wściekły. Jego słowa nie raniły mnie tak bardzo, jak świadomość utraty osób na których mi zależało.
Siedziałam na szpitalnej podłodze dobre dziesięć minut. Pielęgniarki widząc mnie w tym stanie zamartwiały się. Pytały się czy nie chcę czegoś na uspokojenie. Grzecznie im odmawiałam, jeszcze zdążę się nałykać tych prochów. W końcu zebrałam się w sobie i podniosłam z ziemnej podłogi. Na korytarzu było pusto. Jakimś cudem udało mi się wyjść z tego budynku. Czułam się jak we śnie. Wszystko co mnie otaczało straciło swoje kolory i radość. Słońce jakby wyczuwały mój nastrój i schowało się za chmury. Mogłoby się wydawać, że ptaki które zawsze śpiewały wesołe melodie, wiedziały o dzisiejszej tragedii i nuciły jeden z wielu marszy żałobnych. Świat wokół mnie jakby zwolnił. Ludzie mnie trącających patrzyli na mnie z pogardą w oczach, jakbym była mordercą. Przecież ja jestem mordercą... Zabiłam przyjaźń jednym kłamstwem. Dotarłam do domu, w którym zastała mnie przejmująca pustka. Zostałam całkowicie sama. Na sekretarce nagrała się Sam z wiadomością, że jest na miejscu. Nawet nie wiem kiedy usiadłam przy biurku. Straciłam chęć do dalszego życia. Ponownie zaniosłam się płaczem. Chciałam być teraz w miejscu z dala od ludzi. Zerwałam się z miejsca podbiegłam do szafy wyciągając z niej pudło. Nerwowo zaczęłam je przeszukiwać. Łzy cisnęły mi się do oczu, gdy powoli zaczęłam tracić nadzieję na znalezienie białej koperty. Gdzieś na dnie tego pudła udało mi się ją znaleźć. Otworzyłam ją, a mapę ze środka rozłożyłam. Przy okazji wypadł z niej list małej mnie do tej dorosłej informujący mnie, że jakbym chciała ze sobą skończyć to żyletki czekają w skrytce pod trzecim schodkiem. Na ogromnej mapie którą rozłożyłam na biurku szukałam miejsca zaznaczonego kółkiem.
-Bingo. -szepnęłam do siebie, gdy to miejsce odnalazłam. Przestudiowałam drogę i już wiedziałam gdzie się udam. Omiotłam wzrokiem mój pokój który wyglądał jak pobojowisko spowodowane szperaniem w kartonie. Pokój zamknęłam na cztery spusty nie wiem co mną wtedy kierowało. Czym prędzej zbiegłam do kuchni. Na małej karteczce, którą umieściłam na lodówce zostawiłam wiadomość dla Sam. Ruszyłam w stronę garażu, gdzie pod białą płachtą czekała na mnie maszyna śmierci mojego ojczyma. Kluczyki w stacyjce jakby specjalnie czekały na moment kiedy je przekręcę.
-Hej Betty. -przejechałem po wygrawerowanym, srebrnym napisie na baku harleya. -Gotowa zabrać mnie w ostatnią przejażdżkę tam gdzie zaprowadziłaś swojego prawdziwego właściciela? -wyprowadziłam pojazd na dwór, by chwilę potem czuć wiatr we włosach. To właśnie na tym motorze mój ojczym zginął w wypadku i po części chciałam podzielić jego los. Jechałam coraz szybciej nie zważałam na to czy walnę w jakiś samochód czy nie. Po prostu chciałam się jak najszybciej znaleźć w zacisznym miejscu zwanym "Cichy azyl", w miejscu w którym będę mogła sobie ulżyć cierpieniu i czekać w ciszy na swój niechybny koniec...
No i jak wrażenia? Bo ja jak to pisałam to się poryczałam. Jednak myślę, że w pewnym sensie ten rozdział to dno. Za błędy przepraszam. Myślę, że następna notka pojawi się za tydzień, a jak dobrze pójdzie to może i wcześniej. :D
"Niektórzy mówią, że najgorsze kłamstwo można wybaczyć, ale nigdy nie można wybaczyć zdrady."
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
*chasiok -jakby ktoś nie wiedział to to jest kosz na śmieci, ewentualnie kontener ze śmieciami. No i jak wrażenia? Bo ja jak to pisałam to się poryczałam. Jednak myślę, że w pewnym sensie ten rozdział to dno. Za błędy przepraszam. Myślę, że następna notka pojawi się za tydzień, a jak dobrze pójdzie to może i wcześniej. :D
Gościa z fortepianem też odkryłam już jakiś czas temu na YT. :D Rzeczywiście zajebisty.
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału. Hm. xD Co za dramaturgia. :D Podoba mi się. :D Chociaż zawsze uważam że w takich sytuacjach zawsze warto dać coś wytłumaczyć temu drugiemu choćby nie wiem jakby się chciało mu przywalić. Każdy jest inny i bardzo skomplikowany, każdy na swój sposób. Myślę, że gdyby Mike wiedział jak skonstruowana jest jej głowa inaczej by się zachował. :D
Ale rozdział super. :D Weny i czekam na następny. :)
Pozdrowienia.
Wiesz jak ja się bałam, że nie pyknie z tym rozdziałem? Chyba z 10 razy go czytałam i nie byłam zadowolona. Ale to jest mój skomplikowany umysł. Miło mi, że rozdział się podoba. W następnym będzie coś...fajnego na początku;)
UsuńJestem!
OdpowiedzUsuńKurde ale się działo!
No to tak: nie dziwi mnie, że Mike tak zareagował - tym bardziej że bądź co bądź dowiedział się o tym z nagrobka, a nie od niej prosto. Chociaż zdziwił mnie troche jego wybuch skoro widział i tak jak jest zrozpaczona po stracie Emilly. No ale adrenalina, złość i żal robią swoje wiem...
Szkoda mi tej małej... Kurde, Jenn straciła dzisiaj w sumie dwie tak ważne dla niej osoby... No ale do straty Michasia sama się przyczyniła.
Mike czuje żal i gniew i rozumiem, ale mogliby chociaż porozmawiać. Kurna! Ona powinna biec za nim w tym szpitalu, pokazać mu jak jej zależy, że żałuje i chce to naprawić...
Nie! Lepiej użalać sie nad sobą - on w alkoholu a ona jeszcze gorzej!
Liczę, że nie dojdzie do żadnej tragedii, spotkają się i wyjaśnią wszystko. Michaś jej wybaczy a ona więcej nie okłamie go i nie zniszczy tej przyjaźni - która mam nadzieję niedługo też przerodzi się w coś więcej :D
Dobra, nie marudzę już i czekam z WIELKĄ niecierpliwością na nn! Szybko mi wstawiaj tutaj!!!
Weny;*
Nadrabiam XD Biedny Michael... :( Jenn Mogła mu powiedzieć już na samym początku o wszystkim. Tak to w tej notce nie byłoby wkurzenia, tylko piękny romans :3
OdpowiedzUsuńLecę dalej :3