piątek, 6 maja 2016

Do you remember... Rozdział 4

No hej! 
Witam was serdecznie w ten piątkowy wieczór. Jak minął tydzień? U mnie bywało lepiej. Zresztą następny zapowiada się jeszcze gorzej... Chyba zacznę pisać ze słownikiem na kolanach xD  Dość przynudzania z mojej strony. Zapraszam na kolejną notkę, w której zostanie wyjaśnionych wiele spraw... Mam do was jeszcze jedno maćupeńkie pytanko, ale to później... Nie przedłużając miłego czytania życzę :D
Pozdrowionka
Wecia
;)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

*****

     Żadnej osobie nie życzę robienia czegoś wbrew własnej woli. A w szczególności jeżeli są to zakupy. Zakupy...taaa słowo, którego nie ma w moim słowniku. Nie znoszę tego robić. Jestem inna niż inne kobiety nie lubię się stroić, a później wyglądać jak choinka. Chociaż jest jedno miejsce gdzie mogłabym wydać fortunę. Sklep z materiałami wujka Jima. Ostatnim razem, gdy zabrałam tam Sam stwierdziła, że nigdy więcej nie idzie ze mną na TAKIE zakupy jakie robię ja.
  -Sam nogi mnie bolą!-krzyknęłam za nią, gdy wchodziła do kolejnego sklepu z obuwiem.-Ile jeszcze będą trwać te katusze?-Sam mistrzyni zemsty. Co ja takiego jej zrobiłam, że od paru godzin szwendam się za nią po centrum handlowym.
  -Nie marudź jak dziecko.-zamaszystym ruchem pociągnęła mnie w głąb sklepu jakby się paliło. -Muszę mieć te szpileczki.
  -Boże za jakie grzechy?- jęknęłam wlekąc się za nią. Gdy straciłam kolejne piętnaście minut ze swojego życia i to bezpowrotnie, a moja koleżanka już miała te swoje szpileczki choć na chwilę pozwoliła mi przysiąść na ławce.
  -Ile można robić zakupy?- zapytałam z wyrzutem.-Jesteśmy tu od trzech godzin, a czuję się jak po przebiegnięciu maratonu.
  -Nie marudź jak stara baba. Jeszcze godzinka i dam ci spokój przez miesiąc.- na nowo zaczęłyśmy bieg po sklepach, gdy sobie przypomniała, że do tych czerwonych szpileczek nie ma sukienki. Jeżeli obejdzie się bez odcisków przez tydzień nie pić kawy. Jakimś cudem wymknęłam się Sam mówiąc, że widziałam jakieś sprzączki do kurtek. Szłam sobie mijając kolejne wystawy. Rozmyślałam już kolejny raz nad sensem życia. Na ziemię sprowadził mnie donośny pisk.
  -Matko boska Jennis! -tylko jedna osoba zwracała się tak do mnie i to dziewiętnaście lat temu. Odwróciłam się w stronę krzyków, a na mojej twarzy malował się dziwny grymas. Coś pomiędzy zdziwieniem, radością, a zmartwieniem. W moje ramiona wpadł nie kto inny jak...
  -Toys! To naprawdę ty? -wykrzyknęłam wtulając się w dziewczynę, a po moim policzku spłynęła...łza? Przecież ja nie płaczę. To były łzy szczerej radości po długiej rozłące.- Jak ja cie dawno nie widziałam.
  -Oj długo...- żadna z nas nic nie mówiła. W tym wypadku słowa były zbędne. W naszych głowach pojawiły się wspomnienia z dzieciństwa. -Boże, aleś ty wypiękniała przez te lata.
  -To samo mogę powiedzieć o tobie.- zaśmiałyśmy się serdecznie.
  -Mam nadzieję, że pamiętasz tego małego bżdąca.- wskazała na dziewczynę stojącą obok. Była tak podobna do Michaela. Te same oczy, uśmiechu...wykapany on.
  -Jak mogłam zapomnieć o tej małej, słodkiej Janet.- załapałam ją za policzek niczym babcia wnuczka.
  -Miło w końcu poznać obiekt wspomnień mojego braciszka przez długie lata.
  -Nawet nie wiesz jak mu zawróciłaś w głowie, jako dziesięciolatka. -dodała LaToya... Czekaj co? Że ja...mu...w głowie...co? Natłok myśli miałam w mózgownicy. To są chyba  jakieś totalne żarty. -On się ucieszy jak cię zobaczy.- momentalnie zbladłam. Wpakowałam się nie ma co. Mam przekichane na całego.
  -On nie może mnie spotkać, a poza tym już spotkał i się nie przyznałam, że ja to ja. Spuściłam głowę, po moim policzku spłynęła łza. -To jest rozmowa na trochę dłużej.
  -Ale my kochana mamy czas.- uśmiechnęłam się. Ruszyłyśmy w stronę kawiarenki. Zamówiłyśmy po ciachu i kawie, znaczy ja wzięłam herbatę.- No to zaczynaj, a najlepiej od początku.
  -Cztery dni temu Mike przyszedł do mojego biura, aby złożyć zamówienie na strój...-i właśnie wtedy przerwał mi mój telefon. Odrzuciłam połączenie.- Na czym to ja...
  -Przyszedł do biura.
  -No właśnie przyszedł i mnie nie poznał zero reakcji, a ja byłam na tyle głupia, żeby mu nie powiedzieć kim jestem. Dodatkowo trafiłam na niego wczoraj w parku. Poczułam się jak za dawnych lat, ale i tak milczałam. Ja tyle czasu starałam się zapomnieć o tym co mnie spotkało, a teraz wszystko wróciło.
  -Dlaczego chcesz zapomnieć?- wiedziałam, że któraś zada to pytanie.
  -Dwa lata po tym jak się przeprowadziłam jechaliśmy do cioci w góry. Niestety nigdy tam nie dojechaliśmy, ponieważ wjechał w nas tir. Rodzice zginęli na miejscu, a ja trafiłam na rok do domu dziecka. -z każdym kolejnym słowem wszystko wracało. Cała ta sytuacja przerastała mnie nawet teraz. -Po tym czasie trafiłam do naprawdę wspaniałej rodziny, która nie dość, że mnie przygarnęła to dała mi swoje nazwisko, abym już całkowicie mogła się odciąć od przeszłości. Los mnie jednak nie oszczędził i po raz drugi odebrał mi ojca. Kolejny raz wywinęłam się śmierci. Chociaż wiem, że to ja powinnam zginąć na tym motocyklu. -moja opowieść dobiegła końca. Dopowiedziałam jeszcze, że do LA przeprowadziłam się w poszukiwaniu szczęścia, którego i tak nie zaznałam.
  -Wybacz nie powinnyśmy poruszać tego tematu...
  -Skąd miałyście wiedzieć.- po chwili się wyprostowałam. -Mam do was prośbę.
  -Co możemy dla ciebie zrobić?
  -Jeżeli...Jeżeli Michael będzie chciał mnie z wami poznać to...to udawajcie, że mnie nie znacie. -wzięłam głęboki oddech, aby się uspokoić.
  -Nie ma problemu.-zamyśliła się po czym dodała.- ale wiesz, że nie mówiąc mu prawdy ranisz siebie i jego.
  -Wiem. Dlatego wezmę to na klatę. -dodałam już z uśmiechem. Przez kolejne pół godziny wspominałyśmy czasy. Dodatkowo Janet mi wytłumaczyła, że może nic nie pamiętać przez wypadek na planie Pepsi. Na odchodnym dałam im swój numer telefonu, gdyby chciały pogadać. Gdy się już z nimi pożegnałam skierowałam się w stronę parkingu. Nie było trudno znaleźć wściekłą Sam. Już gdy mnie zobaczyła zaczęła wrzeszczeć coś w stylu "Gdzie ty się podziewasz? Nie łaska zadzwonić? A jakby cię porwali?" Cała ona z igły robi widły. W drodze do domu milczałyśmy obie. Każda zatopiona w swoich własnych myślach. Opadłam na sofę w salonie po przekroczeniu progu mieszkania.
  -A może by tak wieczór filmowy?
  -Jasne czemu nie. -ruszyłam do kuchni przygotować przekąski na cały wieczór. Stojąc przy blacie kuchennym zastanawiałam się czy to wszystko co mnie spotkało nie było przypadkiem. Z mojej zadumy wyrwała mnie przyjaciółka oznajmiając, że wszystko gotowe. Wzięłam miski do ręki i wróciłam do salonu. Cały seans zaczęłyśmy od naszego ulubionego miusicalu "Grease", a kończąc na "Gwiezdnych wojnach". Gdzieś tak w połowie tego wszystkiego dopadła mnie okropna czkawka. Na co Sam rzuciła.
  -Ktoś o tobie myśli. -taaa...ciekawe kto sobie o mnie myśli...

*****

Parę chwil wcześniej na drugim końcu miasta:

  -Mike skup się! - Quincy kolejny raz się na mnie wydarł. Nie moja wina, że od paru dni nie potrafię nic sklecić. -Ostatni raz śpiewasz ''Liberian Girl", a jak nie to wypad do domu i się ogarnij. Ale najpierw pięć minut przerwy.- wyszedł rozmasowywując skronie. Pierwszy raz widziałem go w takim stanie. No tak, za niedługo wychodzi Bad, a mi brakuje jednej piosenki, której nie potrafię sklecić. Wziąłem łyk wody i ponownie spojrzałem na tekst.

Liberian Girl... /  Liberyjska dziewczyno . . .
You  came and you changed /  Ty przyszłaś i zmieniłaś
My world /  Mój świat
A love so brand new.../  Ta miłość była taka nowa

W tym momencie pomyślałem o Jennifer. Ale dlaczego akurat o niej. To jest to! Jeżeli wyobrażę sobie, że do niej śpiewam powinno pójść lepiej. Podszedłem do konsoli puszczając podkład. Przyciemniając światła wróciłem na miejsce. Moja podświadomość automatycznie wykreowała postać dziewczyny. Dałem się ponieść muzyce jak nigdy. Śpiewałem do niej, o niej i odkryłem do kogo adresowałem tą piosenkę. Gdy melodia ucichła siedziałem chwilę myśląc nad tą sytuacją. Przetrwały mi oklaski Q i Franka DiLeo. Mieli rozdziawione "paszcze", a w ich oczach malowało się zdziwienie.
  -Nie mogłeś tak od razu?- Q poklepał mnie po plecach, gdy wyszedłem do nich. -Powiedz komu zawdzięczamy taką zmianę?-poruszył zabawnie brwiami.
  -To już pozostanie moją tajemnicą.-zostawiłem ich z niewyraźnymi minami. Po wyjściu ze studia wskoczyłem do auta i ruszyłam w stronę upragnionego domu. Jak nigdy droga minęła mi nad wyraz szybko. Mijając kolejne samochody z utęsknieniem wjechałem przez bramę Neverlandu. Gdy tylko przekroczyłem próg domu uderzył mnie zapach kolacji. Zorientowałem się, że od południa nic nie jadłem. Do moich uszu dobiegł głos mojej gosposi Matyldy.
  -Panie Jackson ile to na pana można czekać? Chce pan zostać kościotrupem? Bo wiele do tego panu nie brakuje. Od paru dni nic pan nie tknął.-jak zwykle musiała wygłosić swoje kazanie. Mówiła mi przez per 'pan' co oznaczało, że jest wściekła.
  -Matyldo...
  -Ja tu się staram, gotuję dla pana, flaki z siebie wypruwam, a pan Michael wraca do domu i mówi, że nie jest głodny.
  -Ale...
  -Czy ja panu przerywałam panie Jackson? -cała Matylda. Uśmiechnąłem się do siebie. -A teraz nic nie gadać, tylko myć łapki i jeść.
  -Tak jest.- zasalutowałem niczym żołnierz w wojsku i udałem w stronę łazienki. Ogarnąłem się nieco. Następnie zszedłem do jadalni, gdzie czekał na mnie suto zastawiony stół. Już miałem zasiadać do wieczerzy, gdy usłyszałem za sobą głos.
  -Jak ty go wychowałaś?- odwróciłem się gwałtownie.- Już nawet nie łaska zaczekać na gości.
  -Co wy tu robicie?
  -To tak się wita swoją matkę?- podbiegłem do mojej rodzicielki i bardzo mocno ją ucałowałem.
  -A ja?- spojrzała na mnie z wyrzutem Janet.
  -Kto?- rozejrzałem się udając, że jej nie widzę. Kątem oka dostrzegłem jak zrezygnowanie kręci głową i rusza w stronę stołu pod nosem mrucząc coś w stylu "Z kim ja żyję." Usiedliśmy do kolacji. Oczywiście nie obyło się bez pytań typu co robiłeś, jak tam praca itp. Jednak pytanie Janet dźwięczy w moich uszach nawet teraz, gdy próbuję zasnąć. "Czy spotkałeś ostatnio kogoś znajomego?" miała nadzieję w oczach. Gdy odpowiedziałem jej przecząco dziwnie posmutniała. Nie myśląc dłużej nad tym odpłynąłem do krainy snów, w której mogłem być prawdziwym Piotrusiem Panem...

"Przeszłość zawsze wróci do ciebie po latach."


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No i jak może być? Tak wiem takie totalne przynudzanko. Mogłam to napisać lepiej. Za wszelakie błędy i literówki przepraszam. A teraz czas na pytanie dnia ;D  

Wpadłam na pomysł, aby co jakiś czas wstawiać miniaturkę, szorta, jednoodcinkowe opowiadanie. Zwał jak zwał. Tylko jest sprawa czy wy jesteście chętni czytać moje wypociny i czy jest jakikolwiek sens pisania tego.

To było pytanko dnia.
Do zobaczenia za tydzień
Wecia <3

Komentarz = motywacja na kolejny rozdział 

2 komentarze:

  1. W morde jeża, co za pytanie? Dawaj te miniatury, najlepiej natychmiast. xD Ja bynajmniej będę bardzo zadowolona mogąc je przeczytać. ;) Co do postu, super. Wciąga, to najważniejsze. Uśmiałam się czytając wywód Matyldy. xD Coś wspaniałego, tylko tak dalej. :D
    Pozdrowionka. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Wróciłam i nadrabiam!
    Super, chociaż mi ciągle smutno że Mike nie rozpoznaje jej... Nosz kurde, oby Janet lub Toya się wygadały... Mike ma prawo wiedzieć.
    Przeszłość Jenn jest straszna, jednak nie ma to nic wspólnego z okłamywaniem Michasia. Przeszłość to jedno, ale kłamstwo to całkiem inna sprawa.
    Ja mam nadzieję, że niedługo wszystko się wyjaśni tym bardziej że widać, że ciągnie ich do siebie jak dwa magnesy:)
    Czekam na nn!
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń