sobota, 21 maja 2016

Do you remember... Rozdział 6



No hej! Co tam u was? Jak minął dzień?
Notka miała być wczoraj, ale jakoś tak wyszło, że jest dzisiaj. Taaak powstawała w bólach więc jest trochę denna. Mamy rozdział szósty, więc wypadało by już zacząć coś robić w kierunku poznania. Dlatego siostrzenica Jenn jest mi potrzebna do tej rzeczy. Pojawi się taka mała retrospekcja, która wypełni moją dziurę i wyjaśni parę rzeczy.
Następna pojawi się albo w piątek, albo w sobotę. Wszystko zależy o której wrócę do domu.
Bez przedłużania zapraszam do czytania i komentowania...
Pozdrowionka
Wecia

PS. Przepraszam za błędy i literówki. :D

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


 *****


    Mijały dni, które przerodziły się w tygodnie, a te znowu w miesiąc. Przez ten czas nie widywałam się z Michaelem. W końcu płyta sama się nie wyda. Więc on zapracowany, ja zapracowana i tak to jakoś wyszło, że żeby się spotkać potrzeba by cudu. Plan dnia Jennifer Bauern przez ostatni tydzień? Śniadanie, sprint do pracy, w trzy i trochę papierkowej roboty, wracam do domu, w którym siedzę do nocy w mojej pracowni. Pewnie sobie myślicie jak to możliwe, że projektant zajmuje się papierkową robotą, a nie strojami? A no dlatego, że jestem jedyną osobą w firmie, która potrafi wszystko ogarnąć. Miesiąc prawie minął, a ja jestem tam gdzie jestem. Oprócz tego, że wysiadam psychicznie jest dobrze...chyba.
    Staw, park, cisza, spokój no czegóż to więcej chcieć. Byłoby genialnie, gdyby nie dręczyły mnie wyrzuty sumienia. Wspominałam, że jestem idiotką, która boi się wyznać prawdę osobie na, której jej najbardziej zależy? Nie? To teraz już wiecie. Wpatrywałam się tępo w taflę jeziorka analizując ostatnie wydarzenia...

  -Ciociu, dlaczego jesteś smutna? -siedziałam na łóżku szpitalnym wraz z moją siostrzenicą.
  -Wydaje ci się. -musimy trochę bardziej poćwiczyć grę aktorską.
  -A ja jestem święty Alojzy. Mam już dziesięć lat i widzę, że coś jest nie tak. -mimowolnie się uśmiechnęłam.
  -Dobra pani dorosła. Lepiej mów co tam u ciebie. Bo z tego co widzę jest bardzo dobrze. -kogo ja oszukuje Emilly jest wyjątkowo silnym dzieckiem i nie traci wiary w to, że wyzdrowieje. Wie, że szanse są marne, ale się nie martwi. Wymusiłam uśmiech, bo tak naprawdę serce mi się krajało.
  -Tak czuję się lepiej, ale jakoś tak z dnia na dzień coraz bardziej chce mi się spać. -czyżby cisza przed burzą? Obiecałam sobie, że nie będę płakać nie przy niej. -Ale wiem, że będzie wszystko dobrze. -powinnam się od niej uczyć tego optymizmu. Na tym świecie jest jeszcze tylko jedna osoba tak optymistycznie nastawiona do świata... Skończ o nim myśleć!!! -Masz książkę?
  -Mam. Chcesz kolejny raz czytać "Ania z zielonego wzgórza"?
  -Tak. Ta historia jest piękna i za każdym razem mnie zaskakuje. -zrobiła.mi miejsce obok siebie i wskazała abym usiadła obok. Delikatnie usadowiłam się na poduszce, aby nie pozrywać rurek z kroplówkami. Zaczęłyśmy lekturę. Jak zwykle było wiele zabawy. Dialogi z podziałem na rolę z Emilly wychodzą genialnie. Nie wiem ile tak siedziałyśmy, ale na tyle długo, żeby skończyć całą książkę. -Kocham tą historię.
  -To co teraz robimy?
  -A masz coś jeszcze do czytania?
  -Mam. -sięgnęłam po torbę, z której wyciągnęłam stosik książek. -Co my tu mamy... "Mały książę", jakieś baśnie braci Grimm, Tolkiena, "Ania z Avonlea" i dramat psychologiczny Sam.
  -Bierzemy Anke. -ponownie usiadłyśmy wygodnie. Tym razem niedługo dane nam było poczytać. Po 76 stronach do sali weszła pielęgniarka. Miała ogniki w oczach jakby oświadczył się jej arabski szejk.
  -Emilly, wszystkie dzieci proszone są na salę dla gości.
  -Ale ja nie chcę. Wolę być z ciocią Jennis.
  -Rozumiem. -zaskoczona wyszła z sali. Ciekawe, kto taki przyjechał.
  -Stacy... -kobieta zatrzymała się w drzwiach. -rozdałaś to co przyniosłam?
  -Tak. Jakbyś widziała miny dzieciaków, gdy zobaczyły, że każdy miś ma napisane ich imię były wniebowzięte. -wyszła zostawiając nas same.
  -Jesteś pewna, że nie chcesz iść?
  -Jestem pewna, a poza tym jesteś sto razy lepsza od jakiegoś tam gościa. Co chwila ktoś tu przychodzi. Zero spokoju.
  -Gdzie skończyłyśmy? -uśmiechnęłam się. Wróciłyśmy do lektury. Po chwili dało się słyszeć zza ściany krzyki i śmiechy. Zerknęłam na Emilly. Nie była tym zbytnio zainteresowana. To miłe, że woli spędzać czas ze swoją gburowatą ciotką niż dobrze się bawić z innymi. Strony mijały, a nasze powieki robiły się coraz cięższe. Wtem na korytarzu rozległ się krzyk.
  -Wiecie, że ciocia Jennifer przyszła? -z pewnością był to mały Tom. Już po chwili było słychać niedowierzające "co?" -No sami idźcie sprawdzić. Czyta z Em jakąś nudną książkę. -z siostrzenicą zachichotałyśmy.
  -A tak bardzo chciałam spędzić z tobą czas. -westchnęła.
   -Oj nie marudź. Przecież ty nienawidzisz użerać się ze mną. -na korytarzu było słychać zbliżające się śmiechy. -Jak wyjdę z tego cało to będzie cud nad cudami.
  -No idź tam do nich.
  -Czy ty mnie wyganiasz?
  -Nie, ale się boję, że cię rozszarpią te małe kreatury.
  -Przepraszam bardzo, ale jestem wredną, starą ciotką, która zaplanowała dzień z tobą. -śmiałyśmy się w najlepsze. W końcu usłyszałyśmy głos jednej z dziewczynek "Chodź Michael poznasz ciocię Jenn." Michael? Może jakiś nowy chłopczyk na tym oddziale... Do sali wparowała grupka dzieci, które otoczyły łóżko na którym siedziałyśmy. Każde z nich mówiły coś innego w tym samym czasie.
  -Ej! -klasnęłam dwa razy. -Spokojnie, mówcie wszystko powoli, a nie jak przekupki na targu.
  -Ciociu, ciociu... -krzyknęła mała Mery -Przyjechał do mas dzisiaj taki pan, który śpiewa. -oczywiście każdy musiał coś dopowiedzieć. Em spojrzała na mnie z politowaniem. Chyba już nic dzisiaj nie przeczytamy. Na korytarzu ponownie rozległ się gwar dzieci, które starały się kogoś przekonać, aby tu przyszedł.
  -No chodź... Ona nie gryzie... -namawiała jedna z dziewczynek.
  -Wiesz, że ona jest ładna? -nie, no te chłopaki są urocze. -Ałć! Za co to?
  -Ciocia Jenn jest dla ciebie za stara, jak już mogłaby być dla Michaela. -moja siostrzenica parsknęła śmiechem.
  -Słyszałaś? Chcą cię zeswatać. -szturchnęła mnie łokciem i poruszyła brwiami.
  -Ty lepiej uważaj na tego spod trójki, bo ma na ciebie oko. -szepnęłam jej do ucha, a mina jej zrzedła.
  -Co? Żartujesz?
  -Nie... -miała zdezorientowaną minę. Tymczasem w drzwiach ukazała się grupka ciągnąca mężczyznę za ręce. Wszedł do sali, w której panował niezły tłok. Spod czarnej fedory i loków opadających na twarz ujrzałam parę dobrze mi znanych sarnich oczu. Tem u góry chyba serio coś kombinuje. Na twarzy przybysza zagościł uśmiech, gdy nasze spojrzenia się spotkały.
  -Witam szanowną panią projektant. -przywitał się ze mną.
  -Witam szanownego króla. Myślałam, że masz tylko jeden kapelusz.
  -No wiesz... Trzeba być przygotowanym na przeciwności losu, które akurat wtedy mi się podobały. -denerwowałam się coraz bardziej z każdym jego słowem. Jego wzrok świdrował mnie na wylot. -A ty jesteś pewnie Emilly. -zwrócił się do dziewczyny obok mnie. Przytaknęła głową. -Pierwszy raz ktoś nie chciał się ze mną spotkać, aby spędzić czas ze swoją mamą. -mamą? Dobra pomyłkę mogę zrozumieć, ale dlaczego gdy wypowiadał to słowo w jego głosie można było wyczuć smutek i zawód? Zdezorientowana Emilly spojrzała na mnie, a ja na nią. Momentalnie zaczęłyśmy się chichrać.
  -Piona młoda. -przybiłyśmy piątkę, a pan Jackson stał z rozdziawioną buźką.
  -To znaczy, że ty nie jesteś...
  -Nie, nie jestem jej wyrodną matką. -szturchnęłam dziewczynę w bok.
  -Już myślałem, że... -podniosłam jedną brew. -...znaczy...nieważne.
  -Spokojnie. Nie moja sprawa co ci się tam urodziło w tej twojej głowie. - wstałam z łóżka i zwróciłam się do Emilly. -Idę zapytać o twój deser.
  -Tylko mi go nie zjedz.
  -Aż taka wredna nie jestem. -mrugnęłam do niej. Zauważyłam, że jedna część dzieciaków ziewała, a druga już smacznie spała. -No kochane szkraby, chyba się drzemka zbliża. -poczłapałam z maluchami do ich sal i przekazałam pielęgniarką. Udałam się w stronę gabinetu lekarza prowadzącego leczenie Emilly. Zapukałam i weszłam do środka.
  -Dzień dobry. -przywitała się nieśmiało.
  -Aaaaa... Witaj Jennifer. -wskazał, abym usiadła. -Co cię do mnie sprowadza?
  -Chciałam się upewnić, czy aby na pewno nie da się nic zrobić, by Emilly wyzdrowiała.
  -Posłuchaj. Wiem, że ci bardzo zależy na tym, aby Em nacieszyła się życiem, ale jej przypadek jest bardzo poważny. Przypadek złośliwego nowotworu trzustki w jej przypadku jest jednym na milion. Normalnie chorują na niego osoby o wiele starsze. Dodatkowo nastąpiły przerzuty do mózgu z którymi teraz walczymy. Gdyby znalazł się dawca byłyby niewielkie szanse, aby wyzdrowiała.
  -Rozumiem. -dodałam smutno.
  -Nie smuć się ta mała dziewczynka na pewno nie chciała by, abyś płakała z jej powodu. Wiesz co mi powiedziała? -pokiwałam przecząco głową. -Powiedziała, że jest silna dla ciebie. Wie ile przeszłaś i chce ci pokazać, że jest silna jak ty. Ona się nie podda. Wiesz dlaczego? Ona wie, że ty w nią wierzysz, że wyzdrowieje. Dzięki tobie nie traci nadziei... A teraz proszę do niej wrócić i pokazać, że nadal ma o co walczyć.
  -Jeszcze raz dziękuję.
  -Ale za co?
  -Za wszystko panie doktorze...za wszystko. -wstałam, po czym ruszyłam w stronę drzwi. -Do widzenia. -udałam się w kierunku szpitalnego sklepiku po jakiś sok. Moją uwagę przykuła książka, która wystawała spod sterty gazet. Na okładce pozłacanymi literami pisało "Oskar i pani Róża". Przyjrzałam się książce i wpadłam na genialny pomysł. Pomysł, żeby Em przeżyła życie jak tytułowy Oskar. Zabrałam książkę i za zapłaciłam z całe zakupy. Z wielkim uśmiechem ruszyłam do sali. Myślałam, że Michael już dawno poszedł, ale się myliłam. Zwolniłam kroku. Słyszałam, że o czymś, a raczej o kimś rozmawiają. Wiem, że nie ładnie jest podsłuchiwać, ale postanowiłam przysłuchać się ich rozmowie.
  -Mike jak długo znasz moją ciocię?
  -Od kilku dni, ale chciałbym aby ta znajomość przerwała wieki.
  -Mogę mieć do ciebie prośbę?
  -No jasne.
  -Jak mnie już nie będzie na tym świecie, to postaraj się aby Jennifer nie weszła w dołek. Ona potrafi udawać silną, ale tak naprawdę jest wrażliwa i delikatna. -moje oczy zaszły mgłą, która była spowodowana napływem łez. -Nie poradzi sobie gdy z tego świata odejdzie osoba na której jej zależy. Już dwa razy widziała śmierć bliskich. Najpierw jej rodziców, a później ojczyma. Widziałam co się z nią działo przez te wszystkie lata. Obwiniała się, że to jej wina. Czasami w jej oczach widzę paranoję spowodowaną tęsknotą dziecka. Zdarzy się, że cię zrani i to nie raz, ale zrozum ona najpierw robi, później myśli. Nie przeraź się, gdy w jej zachowaniu zobaczysz dziecko z przeszłości, którym kiedyś była. -po moim policzku spływały łzy. Ona...dziesięciolatka stara się zatroszczyć o dużo starszą osobę. -Więc jak? Obiecujesz mi, że się postarasz nią zająć jak mnie zabraknie?
  -Obiecuję.
  -Na mały palec?
  -Na mały palec. -otarłam policzki i postanowiłam ujawnić swoją obecność. Weszłam do środka udając, że nic nie słyszałam. Otaczają mnie wspaniali ludzie, a ja jestem tępą idiotką, która...zresztą sami wiecie. Uśmiechałam się sztucznie. Wpatrywali się we mnie ze zdenerwowaniem. Najwidoczniej grali w karty.
  -O czym mówicie?
  -Opowiadam Emilly o... Opowiadam o...
  -Mike opowiada mi o nowej płycie. -chyba już wiem po kim tak nauczyła się kłamać. -Co tam kupiłaś? -sprytnie ominęła temat. Podałam jej reklamówkę. -Skąd wzięłaś książkę?
  -W tym sklepiku można kupić dosłownie wszystko. -wzięłam kartonik soku i podałam Michaelowi. -Proszę.
  -Ale żeby książki.
  -To się nazywa szczęście. -po pomieszczeniu rozległ się dźwięk wysysania ostatnich kropel napoju. Podałam Em książkę. -Jak przeczytasz, to zrobisz tak jak Oskar. -ponownie spojrzałyśmy na Mikea, który za wszelką cenę próbował wypić cały sok. Spojrzał się na nas.
  -No co?
  -Nic, nic. -zachichotałyśmy -Muszę się zbierać.
  -Już?
  -Byłam tu cały dzień. Za niedługo znowu przyjdę.
  -Ja też już pójdę. Pa Emilly. -wyszedł zostawiając nas same.
  -Uważaj, bo niedługo przyjdziecie tu za rączkę. -zaśmiała się. Trzepnęłam na lekko w głowę.
  -Ty lepiej uważaj na tego swojego kochasia spod trójki. Trzymaj się. Dobranoc. -ucałowałam ją w czoło.
  -Dobranoc. -już miałam wychodzić. -Jennifer?
  -Tak?
  -Dzięki, że jesteś. -zrobiło mi się ciepło na sercu.
  -Śpij dobrze. -wyszłam zamykając za sobą drzwi. Pożegnałam się z pielęgniarkami i ruszyłam w kierunku wyjścia. Od zawsze miałam z małą dobry kontakt. Jesteśmy jak siostry. Gdy dowiedziała się o chorobie zamknęła się w sobie i z nikim nie chciała rozmawiać. Po nieudanych próbach psychologów dotarcia do niej, w końcu udało mi się do niej dotrzeć. Jak na swoje dziesięć lat jest bardzo dojrzała. Martwi się bardziej o innych niż o samą siebie. Zrobiło mi się smutno na myśl, że niedługo nie usłyszę jej śmiechu. Lekarze nie dają jej szans nawet po przeszczepie. Nigdy nie ma 100% pewności, że sprawdzi się najczarniejszy scenariusz. Spojrzałam w gwiaździste niebo.
  -Jenn wszystko w porządku? -usłyszałam za sobą dobrze mi znany aksamitny głos.
  -Tak, wszystko jest dobrze.
  -To dlaczego płaczesz?
  -Nie płaczę. Coś mi wpadło do oka. -pokręcił głową, przy czym zachichotał i przygryzł wargę.
  -Emilly miała rację.
  -W czym miała rację? -po co się głupio pytam. Przecież i tak mi nie powie.
  -Nie ważne. -dodał po dłuższym zastanowieniu się.
  -Nie powinieneś być w drodze do domu? -zbliżył się do mnie.
  -Powinienem, ale nie jestem. A teraz panno Jennifer proszę mi powiedzieć dlaczego jesteśmy smutni.
  -Skąd ty to wiesz, że jestem smutna?
  -Oczy są zwierciadłem duszy, a w twoich widać ból, smutek i coś jeszcze, ale nie wiem co.
  -Czyżby pan Jackson bawił się w psychologa?
  -Zapraszam na kozetkę. -wskazał na murek przed szpitalem. Usiedliśmy na nim. -Teraz powiedz co ci leży na sercu.
  -Czasami jak wracam od Em zastanawiam się dlaczego z tego świata odchodzą niewinni. Dzieci, osoby, które znalazły się w niewłaściwym miejscu, o niewłaściwym czasie., a seryjni mordercy, gwałciciele, po prostu przestępcy chodzą po świecie jak gdyby nigdy nic. To jest ta sprawiedliwość, o której wszyscy mówią? Jak by była sprawiedliwość to w Afryce ludzie nie umierali by z głodu, ani przez choroby zakaźne. A my? My mamy to gdzieś. Większości z nas nie interesuje to, że inni nie mają co do garnka włożyć, walczą o życie. Nie szanujemy nic. Na tym wszystkim najbardziej cierpią dzieci. Dajmy na to Emilly. Jednego dnia bawi się beztrosko, a drugiego walczy o życie. Dlaczego nie mogę odejść ja, tylko ona? Osoba, która rani wszystkich na każdym kroku, która tyle razy powinna umrzeć, a nadal żyje. Ale nie najlepiej zabrać niewinnych, zostawmy złych. Wybacz, że tak przynudzam, ale gadanie do jeziorka powoli zaczyna mnie nudzić.
  -Nie przepraszaj. Lubię słuchać ludzi, którzy mówią mądrze i dostrzegają te podziały na świecie. A o Emilly się nie martw. Wszystko będzie dobrze. Ma dla kogo walczyć i tą nierówną walkę wygra.
  -Mówisz?
  -Po prostu to czuje. -przez szpitalne drzwi wybiegł lekarz. Rozglądał się, jakby kogoś szukał. Gdy mnie dostrzegł ruszył w moją stronę.
  -Błagam tylko nie teraz. -starałam się nie przewrócić. Na swoim ramieniu poczułam ciepłą dłoń, która się stała dla mnie oparciem.
  -Pani Bauern! Pani Bauern!
  -Tak? -głos mi drżał.
  -Znalazł się dawca.
  -Co?!
  -Znalazł się dawca. Zgodność jest bardzo duża, więc jest szansa, że całkowicie wyzdrowieje. Udało nam się zwalczyć przeżuty. Powinno już być wszystko dobrze. -mówił rozentuzjonowany. -Pani siostra już wiem i pomyślałem, że ty też powinnaś wiedzieć. -stałam osłupiała, a w oczach miałam łzy szczęścia.
  -Ja nie wiem jak panu dziękować.
  -To mój obowiązek. Do zobaczenia. -nie odpowiedziałam. Lekarz wrócił na oddział. Uśmiechałam się do siebie. Miałam wrażenie, że mogę zrobić wszystko. Zanim się zorientowałam rzuciłam się Michaelowi na szyję. Ten nic nie zrobił tylko przytulił mnie jeszcze bardziej. Jak bardzo mi tego brakowało.
  -Wybacz. -oderwałam się od niego. Ten nic sobie nie robiąc przyciągnął mnie z powrotem do siebie. Głowę zatopił w moich włosach i wzmocnił uścisk.
  -Mówiłem, że wszystko będzie dobrze?
  -Powinnam cię nazywać wróżbitą. -wyszeptałam.
  -Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć...
  -I vice versa...

To był jeden z najpiękniejszych dni. Wczoraj Em miała przeszczep. Wszystko się udało, bez żadnych komplikacji. Zapowiadało się lepsze jutro. Jakieś dwa tygodnie temu przyjechała siostra Sam Amy. Fajna dziewczynka. Jutro Sam leci do Nowego Orleanu ją odwieźć i zostanie tam  pewnie na parę dni. To trochę dziwne, ale każde dziecko widzi mnie i Michaela razem. Właśnie... Michael nie widziałam go prawie dwa tygodnie. Ciekawe co teraz robi. Słońce mozolnie chyliło się ku zachodowi. Piękny widok. Staw skąpany w blasku ostatnich promieni słońca. Nagle widziałam ciemność. Ktoś przysłonił mi oczy.
  -Zgadnij kto to? -ktoś wyszeptał mi do ucha.
  -Książę z bajki? -tajemniczy osobnik odsłonił mi oczy i ujrzałam przed sobą dobrze mi znaną twarz. -Aaaaaa... to tylko ty.
  -Co?! Tylko ja?! No wiesz co? Rozmawiasz z samym Michaelem Jacksonem, a ty takie coś? Foch! -udał obrażonego. Coś mu nie wyszło, bo zaczął się śmiać.
  -Nie powinieneś być w studio?
  -Nie powinnaś być w domu?
  -Pierwsza zadałam pytanie.
  -Mam wolne do końca dnia. Teraz ty.
  -Miałam zamiar się zbierać.
  -Chodź, odprowadzę cię.
  -Nie musisz.
  -Ale chcę. -ten facet zawsze potrafi postawić na swoim. No sami powiedzcie, kto nie odmówiłby tym czekoladowym oczom? Szliśmy w ciszy. Obecność wystarczyła, zero zbędnych słów. Okej Jennifer masz okazję wszystko powiedzieć. Milczałaś miesiąc. Czas to wszystko naprawić. Wyznać mu kim naprawdę jesteś. Jeżeli mu nie powiem teraz stracę go na zawsze. Zebrałam się w sobie. Raz kozie śmierć.
  -Mike?
  -Tak...
  -Musisz wiedzieć, że...



3 komentarze:

  1. Jestem!
    Kurde, aż mi się płakać chciało jak czytałam o Emilly... Serio, nikt nie zasługuje na cierpienie. Ogólnie przez między innymi takie coś, przestałam wierzyć w Boga. Świat jest jaki jest i prawda jest taka, że w życiu jesteśmy zdani tylko i wyłącznie na siebie, oraz to co przyniesie nam los.
    Jak przeczytałam potem o dawcy i wgl reszcie to taka ulga na sercu <3 Jak dobrze, że Mike był z nią wtedy. To całkiem inaczej, gdy ma sie u bok kogoś kto potrafi z nami płakać, śmiać się i cieszyć.
    Widać, że im na sobie zależy jednak ta nieświadomość Michasia może wszystko zniszczyć...
    Mam na myśli, że meeega mnie cieszy, że w końcu chce mu powiedzieć prawdę, ale nie zdziwię się jak Mike na początku to trochę 'przeżyje'.
    Bądź co bądź on jej ufał, wierzył a ona go perfidnie okłamywała. Mimo co by się nie działo wierzę, że uczucie i tak weźmie górę bo miłość czasem wybacza niewybaczalne:)
    I w takim momencie zakończyć!!!!
    Szybko nexta mi pisz.
    Pozdrawiam i weny<3

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie, no błagam! W takim momencie?! xD
    Ten fragment wspomnień, bardzo mnie urzekł i to co pan Jackson obiecał sobie z tą dziewczynką. :D Jestem bardzo ciekawa jego reakcji na wieść o ich dawnej przyjaźni. W sumie... czy powinien być jakiś wściekły? :D
    No nic, czekam z niecierpliwością na następny. :D
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ania z Zielonego Wzgórza - najlepsza książka świata! A Seria o niej to już w ogóle Magia *.*
    Mam nadzieję, że Michael wszystko przemyślal i wybaczy Jess...
    Idę do następnego! :D

    OdpowiedzUsuń