sobota, 3 czerwca 2017

Do you remember... Rozdział 41



To tu zostawiam , a tymczasem...
Hej mówię dzisiaj wam ^^
Szczerze to nie wiem czemu, ale mam taki zaczepisty humor, że po prostu uhg... Mój mózg ostatnio odpoczął oj tak i w najbliższym czasie autobusy będą moimi stałymi przyjaciółmi xD
Przechodząc do meritum... Szczerze to nie chciałam niczego zdradzać ani nic, ale znowu nie mogę tego pozostawić tak sobie. Coś na zasadzie pisze sobie pisze i tu BUM the end. No cóż, przykro mi to mówić, ale koniec jest bliski :D
Ja wiem. Ja wiem, że sytuacja tutaj przedstawiona jest tak trochę mocno nie halo i jakaś taka nie ten teges, ale nie do mnie pretensje tylko do mojej chorej wyobraźni.
Już nie zanudzając zapraszam was do przyjemnego czytania i komentowania.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

*****

Lekki uśmiech na ustach z pewnością dodaje pewności siebie. Pewności, która jest potrzebna. Szczególnie gdy masz przekazać wiadomość, która zapewne zmieni spojrzenie na najbliższą przyszłość. Wiadomość radosną, ale jednak przepełnioną niepewnością, bo nigdy nie wiadomo, jak to odbierze…
- Jestem w ciąży. - powiedziałam na jednym wdechu ściskając w oczekiwaniu jego dłoń. Spoglądałam z radością w jego oczy, które teraz przybrały odcień gorzkiej czekolady. Nie wiem czy to przez słońce, które schowało się za jedną z kłębiastych chmur, czy miał na to wpływ zupełnie inny czynnik.
- Żartujesz sobie? -  powiedział lekko rozczarowany, jakby nie chciał uwierzyć w moje słowa. Wyraz jego twarz oraz samo jego zachowanie w jednej chwili uległo kolosalnej zmianie. - Jesteś pewna?
- Tak Michael, to jest już potwierdzone. - odparłam nie rozumiejąc jego zachowania.
- Szlag by to trafił. - przetarł czoło jakby chciał się uspokoić. Nie rozumiałam jego zachowania. Przecież tyle razy mi mówił o tym jak pragnie być ojcem. Tyle razy widziałam błysk w jego oczach na samą myśl o ojcostwie, a teraz? Byłam zdezorientowana.
- Nie cieszysz się? Przecież...
- Jenn… - położył dłonie na moich ramionach. A mimo to, że ten gest miał mnie uspokoić dalej czułam niepewność. Wpatrywał się w przestrzeń przed siebie. Czyżby szukał jakiś słów? Czegokolwiek. Czy chciał zrobić sobie ze mnie kawał? Jeśli tak, to udało mu się. - To nie jest teraz czas na zakładanie rodziny. Jestem u szczytu i muszę to jak najlepiej wykorzystać. Nie mogę z niego za szybko spaść. - patrzyłam. Patrzyłam w jego oczy, które teraz były bez wyrazu takie nijakie i nie mogłam uwierzyć. Przecież to jest chore.
- Czy ty sobie robisz ze mnie jaja? - zapytałam starając się zapanować nad rozdygotanym wnętrzem. To się kurka wodna nie dzieje naprawdę.
- Co? Nie. Posłuchaj mnie skarbie. Znam świetnego specjalistę… - nie, nie, nie. On żartuje. Zaraz wyskoczy z jakimś tekstem i powie, że to jeden pieprzony żart. Już nawet w myślach zaczęłam do siebie mówić. - ...załatwimy to po cichu, żeby nikt się o tym nie dowiedział. - wmurowało mnie w ziemię do tego stopnia, że poczułam swego rodzaju bezwład...
W jednej chwili usiadłam do pionu ciężko łapiąc powietrze, a w oczach cały czas szkliły się gorzkie łzy strachu.
Sen? Czy to na pewno był sen? Rozejrzałam się po spowitej nocną ciemnością sypialni. Odetchnęłam z ulgą, a pomimo tego odruchowo złapałam się za podbrzusze. To było straszne. To było strasznie rzeczywiste i...nie chce pomyśleć, że to mogłoby się zdarzyć…
Spojrzałam w bok, tam gdzie powinien spokojnie leżeć. Zastałam tylko zimną pościel, która w ogóle nie była ruszana. Odgarnęłam włosy do tyłu.
Znowu nie wrócił, kolejny raz. Jeżeli kiedyś przewróci się z przepracowania obiecuję, że nie będę go zbierać. Nawet ostatnio z nim zbytnio nie rozmawiałam, bo niby kiedy? Jedynie od personelu pracującego w posiadłości wiem, że wpadnie na chwilę i zaraz znów gdzieś znika. Cóż rozumiem go. To jego praca. Muzyka dla niego jest chyba pierwszą miłością, od której nic nie jest w stanie go odgrodzić.
Położyłam się z powrotem na poduszcze, która teraz wydawała się naprawdę twarda. Mam nadzieję, że uda mi się zasnąć, ale w taki sposób, by nie śniły mi się głupoty. Choć naukowo udowodniono, że sny spełniają się w osiemdziesięciu procentach. Nie. Nie mogę się teraz tym zadręczać. Przecież nawet nie jestem w ciąży...chyba.
Przymknęłam na moment oczy, a po dłuższej chwili miałam wrażenie, że balansuje na granicy. Zdawało mi się, że jestem pomiędzy rzeczywistością, a senną marą. Sama już nie rozróżniałam czy to co ewentualnie poczułam mogło dziać się naprawdę. Fakt, cichy skrzyp otwieranych drzwi mogłam usłyszeć, ale czy ludzki mózg nie jest zdolny do wszystkiego?
Mogło mi się wydawać lub też nie, ale jakby materac ugiął się pod ciężarem drugiego ciała. Nie. Wydaje mi się. Prawdopodobnie dochodzi już do tego, że z tęsknoty zaczynam wariować.
Znowu. Znowu musiałam się pomylić. Nawet we śnie byłam w stanie poznać ciepło jego dłoni. Czyżby tu był? Utwierdził mnie w tym jeszcze bardziej zapach jego perfum. Jaśmin z cynamonem i...czymś czego nigdy nie potrafiłam zapamiętać.
Delikatnie oplótł mnie wokół talii, zapewne myślał, że już dawno jestem pogrążona w twardym śnie. Przesunął mnie do siebie, a na moim odsłoniętym ramieniu złożył czuły pocałunek. Teraz było dobrze. Sama jego obecność potrafiła mnie uspokoić. Nawet się nie obejrzałam, a po prostu odpłynęłam w ciemność, która notabene nie była wcale taka zła...

*****

Zimno drewna drażniło moje bose stopy. Zeszłam po schodach kierując się w stronę kuchni z nadzieją, ale jakże była ona dla mnie złudna. Nie wiem na co liczyłam. Przecież skoro kiedy ledwo uchyliłam powieki jego już nie było. Znowu.
Gdy jednak wetknęłam głowę, do pomieszczenia skąd dochodził względny harmider wszystko prysło. Zrobiło puf jak bańka.

- Gwen nie widziałaś dzisiaj Michaela? - zapytałam się jednej z gosposi, która była dzisiaj na zmianie. Kobieta spojrzała na mnie przerywając swoją krzątaninę na moment.
- Podobno wyszedł dzisiaj wcześniej. - prychnęłam w myślach. ‘Wcześnie’ to on zejdzie z wycieńczenia. - A i kazał przekazać przekazać to. - wskazała nożem, który dzierżyła w dłoni na kosz lawendy. Musiałam przyznać, że kwiaty same w sobie były piękne. Aż sama się w duchu zdziwiłam, że pamiętał, że akurat ten rodzaj kwiatów należy do moich ulubionych.
- Mówił coś jeszcze? - zapytałam dotykając delikatnych płatków rośliny.
- Wspominał coś, a raczej mamrotał, że coś ostatni raz, ale do końca nie wiem, bo wie panienka, jak on to cicho mówi. - powiedziała to niczym iście wielka znawczyni.
- Dziękuję. - odparłam spoglądając na kobietę. Nie wyglądała na te czterdzieści lat z groszem, o których mówiła.
- Ale tu nie ma za co dziękować. Z drugiej strony naprawdę panienkę podziwiam… - spojrzałam na nią pytająco. - Mieć cierpliwość i to anielską do takiego chłopa to trzeba w zapasach składować. Gdyby mój Jerruś znikałby podobnie nie miałby co w domu szukać, ale cóż pan Jackson na anioła trafił. A to też w tych czasach trzeba mieć szczęście, bo to już do tego doszło… - kobieta rozkręciła się na dobre, a mi mimowolnie usta same ułożyły się w wesołą podkowę.
Słuchając jej słów gdzieś z tyłu głowy zastanawiałam się nad paroma rzeczami. Niby nie ważnymi, ale jednak coś w sobie miały. Ktoś mógłby mi powiedzieć, żeby się nie martwić na zapas i nie płakać nad mlekiem, które jeszcze jest w kartonie czy butelce. Chyba bezpieczniej jest po martwić się trochę za  wczasu niż później...a co jeśli później będzie tak samo?...
- No i ja radzę tak osobiście, żeby go jakoś na sposób wziąć czy coś, bo kto wie ile to jeszcze pociągnie. Pewnie powie jak kocha to poczeka, ale ileż można na niego czekać?! - zakończyła lekko oburzona swój wykład, na którego niektóre fragmenty przenosiłam się mentalnie gdzie indziej.
- Wiesz Gwen, niektórzy czekają wieczność i też jakoś żyją i dają sobie radę. - powiedziałam nie wiedząc praktycznie jak ułożyć jakąś sensowną wypowiedź.
- Powiem tylko, że wieczność to można czekać na zbawienie. - cóż chyba nie uda mi się z nią dojść do jakiegokolwiek ładu czy też składu.
Podziękowałam za śniadanie, które zjadłam w międzyczasie, bo muszę przyznać, że truskawki wyjątkowo łagodziły smak czegoś co zapewne imitowało jogurt, jakby jeszcze maliny były w środku…
Wyszłam z pomieszczenia i tak trochę nie wiedziałam co mam z sobą zrobić. Nie chciałam nikomu przeszkadzać w jego obowiązkach, ale człowiek nie może siedzieć cały czas ze sobą. Zwariować w ten sposób można.
Na moje szczęście była jeszcze jedna osoba, z którą bardzo dawno się nie widziałam. W końcu wypada zajrzeć do niejakiej Samanthy. Ciekawi mnie zresztą jak bardzo swoimi zachciankami zalazła Paulowi za skórę.

*****
Ile człowiek jest w stanie wytrzymać? Nie tyle ci fizycznie, a psychicznie. Kiedy się złamie, podda się i stwierdzi, że dalej nie ma sensu. Że TO nie ma sensu. Żeby dać sobie po prostu spokój, który tylko z pozoru będzie tym wyciszającym. Jak długo jesteśmy to w stanie wytrzymać?
Wiedziałem dobrze, że zawaliłem po całości. Większość kobiet zmieszała by mnie za coś takiego z błotem, ale nie Ona. Ona zrozumiała.. Przynajmniej starała się zrozumieć. Nie oczekiwała niczego, jakby sama się pogodziła, że nie będę mieć dla niej czasu, że tego a tego wieczoru coś mi wypadnie i...jestem idiotą.
Chciałem zatłuc tych wszystkich ludzi, którzy pracują w tej zakichanej wytwórni. Powinienem zastanowić się najbliższych współpracowników, bo jak tak dalej pójdzie to… Wolę nie myśleć co będzie. Z drugiej strony zastanawia mnie jak można przeoczyć jeden znaczący szczegół w spisywanej umowie. Według, której powinienem do końca następnego tygodnia oddać chociaż część nagrań demo, a później to już hulaj dusza nagrywaj nawet wieki. Co za debil wymyślił taki warunek?
Niestety najbardziej mnie boli, że coś kosztem czegoś. Nie mam pojęcia, jak się jej odwdzięczę za wyrozumiałość, bo muszę przyznać, że zachowuję się ostatnio w stosunku do Jenn trochę nie fair. Jestem tym samym niemiłosiernie jej wdzięczny, bo ma naprawdę niewiarygodną cierpliwość.
Niczym robot szedłem korytarzem wyściełanym brązowym parkietem. Te same ściany przyozdobione tymi samymi płytami artystów, którzy odnieśli sukces. Wśród nich i moje. Niestety w ostatnim czasie chodziłem tutaj tak często, że widok tego korytarza mi zbrzydł. Nie zrozumiem dlaczego niektórzy ludzie. Nie potrafią pojąć, że żeby coś stworzyć potrzeba natchnienia. Jeżeli coś powstaje pod wpływem pasji jak i weny samo potrafi się obronić na rynku, w którym prosperuje.
- Ty już tu?! Dopiero wpół do szóstej! - na dzień dobry przywitał mnie skrzek niezadowolenia Jonesa.
- Błagam nie rób mi wykładów z samego rana. - przetarłem twarz próbując ocucić się z resztek snu, które za mną chodziły.
- Coś ty taki nie w humorze? - zapytał bacznie mi się przyglądając. - Co baba dała ultimatum?
- Nie...jeszcze nie. - to ostatnie powiedziałem bardziej do siebie niż do mojego towarzysza tej rozmowy.
- A ja ci mówiłem, żebyś trochę zwolnił tempa i ogarnął sprawy prywatne. - powiedział zaciągając się czarnym napojem życia. - Robota nie zając nie ucieknie, ale kobieta...nawet na szpilkach da radę.
- Możemy skończyć tę bezsensowną rozmowę i zając się nagraniem? - spojrzałem na niego jakbym patrzył na totalnego głupka, który dodatkowo robi z siebie jeszcze większego idiotę. - Im szybciej skończymy tym lepiej. - dodałem jeszcze odpalając w międzyczasie stół mikserski.
- Wdech wydech Michael, bo ostatnio jesteś strasznie nabuzowany. - odpowiedział mi włączając przy tym jedną z melodii. Chciałem się upewnić, że wszystko z tą wersją demo jest dobrze, ale odezwał się mój perfekcjonizm. Współczuję ludziom, którzy ze mną pracują. Naprawdę się dziwię, że jeszcze nie wytknęli mi tego mojego poprawiania wszystkiego. No cóż pieniądze robią czasem niezwykłe cuda. Przeważnie zamykają usta co poniektórym, ale są i wyjątki.
Jeżeli wydawało mi się, że i dzisiaj ‘jakoś to pójdzie’. To grubo się myliłem. Chyba udało mi się przekroczyć czerwoną granicę narzekań i to w rekordowym czasie. Choć nie mogło być aż tak źle gdy dołączył teraz do nas jeszcze jeden dźwiękowiec. Wszystko było pięknie i ładnie do czasu, bo trzeba wiedzieć, że życie już takie jest. Zapowiada się dobrze, a później powoli wszystko się knoci do momentu aż...
- Wypad do domu. - odezwał się szorstko, gdy próbowałem wymyślić cokolwiek.
- Co? - zapytałem spoglądając na niego z lekko przymkniętymi powiekami.
- Mówię wypad, bo nic dzisiaj nie sklecisz. - uparł się przy swoim. - Nie mam zamiaru pracować z nadętą gwiazdeczką, która wywali większość taśm, bo nie umie oddzielić spraw prywatnych od zawodowych. - w jego głosie było słychać wyraźną pretensję. Nawet nie musiał jej ukrywać, bo było ją słychać wyraźnie.
Zresztą może miał rację. Może przeginam.
- Przepraszam. - chyba z mojego gardła wydobyły się te słowa. Nieco ciche. Chyba nawet tak ciche, że tylko ja je mogłem usłyszeć.
- Ale ty mnie nie przepraszaj tylko jedź do domu i się ogarnij. - spojrzał na mnie srogo. - Już i gówno mnie obchodzi, że jesteś moim szefem. - jeżeli kiedyś myślałem, że otaczam się osobami, które robiły to co kazałem, to jak do tej pory Q jako jedyny stawia mnie do pionu. Nie miałem siły, żeby się w nim spierać. Zresztą nie potrzebny byłby mi kolejny rozgłos, bo Michael Jackson został wyniesiony z wytwórni przez ochronę. Co się stało czyżby król miał problemy? Parodiowałem w myślach tytuły kolorowych gazetek. Ludzie dajcie żyć.
W ręce nawinął mi się czarny telefon, który zdawał się wołać do mnie tylko jedno. Wystukałem w klawiaturę dobrze mi znany numer jednak gdy chciałem nacisnąć zieloną słuchawkę powstrzymałem się na moment. Zrobiłem to dopiero gdy schowałem się samochodzie, który o dziwo tym razem nie rzucał się z zewnątrz w oczy. Dopiero gdy ominąłem ciekawskie spojrzenia personelu jak i moich prywatnych ochroniarzy przystawiłem urządzenie do ucha.
W myślach odliczałem sygnały wybierania połączenia. Aż w końcu, gdy sam chciałem zakończyć tą jeszcze do końca rozpoczętą rozmowę…
- Stało się coś? - usłyszałem w słuchawce głos Jenn, który przez ten nieszczęsny aparat był lekko zniekształcony.
- A musiało się coś stać? - zapytałem nerwowo bawiąc się skrawkiem koszuli. Musiałem brzmieć naprawdę śmiesznie.
- Może odpowiedź na to pytanie pozostawię dla siebie, ale jak się ma sytuacja w studio? - mogło mi się jedynie wydawać, ale była nieco rozweselona.
- Porozmawiamy w domu jak tylko wrócę co? - zaproponowałem. Trochę dziwnie było mi z nią rozmawiać. Zwłaszcza, że wolałem ją mieć przed sobą.
- Tylko tu się pojawia pewien problem, bo...Matko Boska Sam! - i nic. Nastała mnie cisza, którą przerywała praca slinika.
Co tam się stało? Przynajmniej teraz wiem, że nie zastałbym jej w posiadłości. Tylko czy z nią i z Sam wszystko jest w porządku.
Moje rozmyślania przerwał dźwięk przychodzącej wiadomości. Świetnie przynajmniej teraz będę miał okazję poczuć się jak ona.

niedziela, 21 maja 2017

Do you remeber... Rozdział 40

Najpierw BUM!!!



Takie gówno, a cieszy bo swoje nie?

W ogóle to hej i powinien ktoś mi spuścić porządną zjebke za to co ja wyprawiam. I niech nikt mnie tu nie broni, bo ja sama siebie nienawidzę za to co odwalam na koniec. 
Tak więc... Rozdział nie zachwyca szczególnie gdy jest pisany po jednym zdaniu dziennie. Co ja gadam to jest do dupy i niech się nikt ze mną nie kłóci. Pomimo tego zapraszam i obiecuję pewną akcję, która może COŚ zmieni.
Czytajta i komentujta, a ja lecem zobaczyć co mnie ominęło.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

****
Potrzeba mnóstwa czasu by za czymś zatęsknić. Często nie zdajemy sobie nawet z tego sprawy. Pewien brak zaczynamy odczuwać dopiero po czasie, ale wtedy może już być za późno. Tylko jak wytłumaczyć fakt, że po zaledwie paru godzinach można odczuwać tęsknotę za bliskimi nam osobami. I jeszcze to dziwne uczucie, że coś się stało, a jak się nie stało to się może stać. Ciąży wtedy na żołądku i w myślach jak kamień, którego w żaden sposób nie da się rozłupać.
Pewnie gdybym dalej siedział w przydomowym studio nie zauważyłbym czyjejś obecności.
Oczywiście wszystkiego musiałem się dowiedzieć od ochrony. No i żeby własna siostra nie przyszła się przywitać.
Zadziwiające jest również to, że czasem zwykłe czynności przynoszą nam najwięcej inspiracji. Wychodzi na to, że zwyczajność sama w sobie jest niezwykła. Przecież należy umieć doceniać drobnostki, a jeżeli ktoś potrafi czerpać z tego wenę wtedy już więcej do szczęścia nie potrzebne. No prawie. Rodziny jednak nic nie zastąpi.
Zastanawia mnie jednak to, jak byłam niektórzy ludzie nie potrafią docenić daru jakim jest rodzina. Daru, który jest dany w prezencie, by dopełnić pełnię szczęścia. By kochać jeszcze bardziej, coraz bardziej każdego kolejnego dnia. By wiedzieć i budzić się ze świadomością, że masz dla kogo żyć. Masz dla kogo iść do pracy. Masz kogo kochać. Dlaczego więc inni to tracą na własne życzenie? Jedno życzenie, które niekoniecznie jest wypowiedziane na głos. Czasem nawet podświadomie nie zdają z tego sprawy...

niedziela, 9 kwietnia 2017

Łan szot cztery i trochę, czyli jak bardzo mi się nudzi, że powstało TO...

Hejka wszystkim zgromadzonym!!!
Ktoś się stęsknił choć trochę? Nikt? No i bardzo dobrze. Jestem tutaj z kolejnym moim wymysłem, który musiałam aż podzielić na cztery części! Cóż jedna pisana prawie dwa miesiące, ale przemilczmy to.
Ta opowieść jest inspirowana filmami akcji oraz książkami takimi jak: "James Bond", "Pan & Pani Smith", "Sprzymierzeni", itp. wiecie tematyka tajnych agentów, tajemnic, romansów w tle.
Cóż. Jako, że Michael nie zgodził się wylądować w średniowieczu znalazł się w takiej a nie innej sytuacji. Ten wytwór jest długi pierwsza część ma blisko 20 stron i będzie mi niezmiernie miło jeżeli ktoś dotrwa do końca.
 W skrócie wam przedstawię jak to będzie wyglądać:

Występują wspomnienia głównej bohaterki, które są przeplatane z akcją właściwą.
Głównym wątkiem jest oczywiście romans, ale i zemsta.
Hasło przewodnie: Chcesz kogoś zniszczyć zabierz mu to co kocha. (jestem ciekawa, czy ktoś znajdzie je w treści, ale dopiero w kolejnych częściach. Pojawia się też tutaj, ale wprost powiedziane.)
Angie Scott to również Iris Haddley. Ma po prostu dwie tożsamości. Ukrywa się pod tą drugą oczywiście. (Nie Michael nie zna jej imienia i nazwiska).
Spodziewajcie się niespodziewanego.
Na moje nieszczęście nazwa Spectre była już zajęta przez film, więc taki mój smuteczek xD Ale zamiast tego jest S.H.A.D.O.W. ^^

Tak więc zapraszam do czytania i komentowania, a co po niektóre  osoby będą mogły w końcu przekonać czym byłam zajęta przez ten czas.
Życzę miłej lektury, za błędy przepraszam.

Wszystko jest jedną, wielką, tajemnicą. Przeszłość miesza się z teraźniejszością, tylko po to by dać miejsce przyszłości.

Myślę, że o niczym nie zapomniałam... A właśnie!!!
JEŻELI SĄ JAKIEŚ PYTANIA I NIEJASNOŚCI PYTAJCIE W KOMENTARZACH. POSTARAM SIĘ ODPOWIEDZIEĆ NA WSZYSTKIE NA TYLE ILE BĘDZIE POZWALAĆ MI TAJEMNICA.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~



Nikt nas nie widział - chyba te ćmy,
Co puszyścieją w przelocie,
I tak nam słodko, że tylko - my
Wiemy o naszej pieszczocie.

Młodsza twa siostra, zrywając wrzos,
Śledziła szept nasz daleki...
I mówiąc z nami, ucisza głos -
A milknąc - spuszcza powieki.

I po ogrodzie mknie wzdłuż i wszerz,
Zaprzepaszczona w swym śpiewie!
I tak nam słodko, że ona też
Wie o tym, o czym nikt nie wiem

“Tajemnica”
Bolesław Leśmian

"Jestem kimś kto zabija, by chronić innych"


§°§°§°§°§

Dziewczynka siedziała na puchatym dywanie w otoczeniu zabawek. Niezgrabnymi ruchami starała się ułożyć kostki domina. Pięciolatka ze skupieniem układała klocek jeden za drugim
powoli by osiągnąć swój mały dziecięcy cel.
- Myślisz, że mamie się spodoba ten bałwanek w kuchni? - zapytała w pewnym momencie pluszowego królika, który w jej wyobraźni był wiernym przyjacielem. Dało się słyszeć stukot kroków na drewnianych schodach. Drzwi do pokoju uchyliły się lekko, a do środka zerknęła młoda kobieta o jasnych włosach i morskim spojrzeniu.
- Angie, słońce co robisz o tej porze? - nie było jeszcze zbyt późno. Dopiero śnieg na górskim wzniesieniu zaczął padać zwiastując rychły wieczór, a jak na razie trwało zimowe, przyjemne popołudnie. W głosie kobiety było słuchać niepewność i strach, którego pięcioletnie dziecko nie potrafiło wychwycić.

poniedziałek, 3 kwietnia 2017

Do you remember... Rozdział 39

Hej wszystkim ;D
Co tam, jak tam? Czas szybko biegnie, a ostatnio to nawet zbyt szybko. Zaiwania to wszystko nie wiadomo nawet gdzie. Dlatego też.... albo nie. Mają być pewne niespodzianki, więc niech to tak pozostanie. Co ma być to będzie.
Co do tego czegoś... Moje zdanie jest podzielone na kilka części. Pewne rzeczy mi się podobają, drugie znowu nie. Takie to pomieszanie z poplątaniem. Musiałam się zabrać za to od dupy strony (dosłownie), więc w niektórych miejscach wygląda to jak wygląda.
Sądzę jednak, że pewnym osobom spodoba się się to co tutaj jest. Nie jestem złą osobom i no pod wpływem pewnych osób jest COŚ. Tak więc cieszcie się i radujcie ewentualnie linczujcie. 
Nie przedłużając zapraszam.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

*****

Mieć siłę równocześnie jej nie posiadając. Mieć chęci, ale nagle się rozpływają. Czy tak się da? Da się mieć coś równocześnie nie mając nic? Mieć wszystko czego się zapragnie, ale i tak
odczuwać pustkę? Wiele pytań, a zero odpowiedzi na jakiekolwiek z nich. Noc jeszcze młoda, więc można by na te wszystkie niejasności odpowiedzieć? Tylko wtedy byłaby to forma zabicia czasu, który nie miał zamiaru się nade mną litować. Tak samo jak sen, który dzisiaj wyjątkowo trudno mnie otulał. Zmęczenie powoli dawało się we znaki. Tylko czym byłem zmęczony? Myśleniem? Ale o czym? Praktycznie jeszcze wczoraj byłem zakatarzonym wrakiem człowieka. A dziś? Wiem tylko, że sobą.
Samopoczucie nijak miało się do moich myśli. One były czymś odległym. Swojego rodzaju pokojem, gdzie rozstrzygane były najważniejsze sprawy. Choć tego lekkiego przeziębienia pozbyłem się w dosyć szybkim tempie, to i tak nie obyło się bez żartobliwych docinków i klasycznego “a nie mówiłam” ze strony pewnych osób. Dokładniej kobiety, która już dawno skradła mi serce.
Już jako dziecko miała w sobie coś wyjątkowego. Magię, którą do siebie przyciągała wszystkich wokoło. Na przestrzeni tych wszystkich lat zmieniła się. Dojrzała, nabrała dystansu, ale oczy. Jej piękne stalowo błękitne oczy dalej miały w sobie ten niespotykany blask, którego nie potrafiłem dostrzec u żadnej innej kobiety.

niedziela, 26 marca 2017

Do you remember... Rozdział 38

Czas w końcu coś wrzucić prawda? 
Witam więc was moi drodzy w te jakże słoneczne niedzielne popołudnie.
Oj mogę wam powiedzieć, że ostatnio działo się sporo i wyszło na to, że jakoś tak w poniedziałek przypomniałam sobie, że trzeba chyba coś napisać xD Taaaa... Uwielbiam moją sklerozę. Po prostu LOVE <3 Na szczęście są osoby, które o sprawy mojej pamięci dbają.
Nie przedłużając paplaniny zapraszam. Do czytania, komentowania i czego tam chcecie.
Oczywiście za wszystkie błędy przeprasza. Co ja gadam?! Za całość przepraszam...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

*****

Nosz czasem to z tym kudłatym człowiekiem po prostu nie mogę wyrobić. Nie chodzi tu wcale o jakieś jego zachcianki czy coś, ale takie też się zdarzają. Gorzej z nim niż z babą w ciąży. Druga w nocy, a mój ukochany i jedyny w swoim rodzaju geniusz stwierdził, że potrzebuje
kakała. Na jego szczęście kakałko się znalazło, ale co by było gdyby w środku nocy trzeba by iść po nie do sklepu?! No tak to przecież nie jego problem. Patrzę wtedy na niego jak na jakiegoś kosmitę, a on w wtedy co robi? Uśmiecha się w ten swój zniewalający sposób, a mnie samą do niego wtedy ciągnie jakby miał w sobie jakiś magnes. Niestety jego zachcianki to jedno, ale drugie to jego i nieugiętość. Jak już postawi na swoim to już nie sposób go przegadać, a usta potrafi zamknąć na różne sposoby. Jeszcze bardziej zaskakujące niż jego zachcianki.
  -Nie Michael. Ja tak nie mogę. - obróciłam się tyłem pocierając rękoma o swoje skronie.
  -Ale ja mogę kochanie i mnie takie rozwiązanie pasuje. - objął mnie od tyłu. Mogłam oprzeć się spokojnie o jego tors. Choć z doświadczenia przeczuwałam jak to się może skończyć.

środa, 8 marca 2017

Do you remember... Rozdział 37

Na górze, róże na dole czajnik napój na dzisiaj to rozpuszczalnik.

Hejka szanownemu zgromadzeniu!!!
Wiem, wiem nie było mnie szmat czasu. Mogłabym wam teraz strzelić piękną litanię o tym jak mi się pięknie życie pokomplikowało, jak to wpadłam w stan ogólnego przygnębienia, jak straciłam chęć do robienia czegokolwiek, aż na sam koniec powiedziałabym, że zaczęłam pracę nad czymś co nazwiemy X pochłonęło całą moją uwagę, ale myślę, że za jakiś czas przekonacie się na jak bardzo kopnięty pomysł wpadłam. Może i dobrze się stało, bo przynajmniej treści opowiadania nie udzieliła się moja chandra. 
Nie przedłużając dłużej zapraszam do komentowania i życzę przyjemnej lektury.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

*****
Gdy człowiek jest zakochany przestaje istnieć dla niego świat. Zdawać by się mogło, że znajduje się w zupełnie innym wymiarze. Nawet czas potrafi szybko minąć, a ty się nawet nie zorientujesz, że minął taki jego szmat. Uświadamiasz to sobie dopiero gdy łapiesz chwilę
przerwy. Dociera do ciebie ta straszna myśl i zastanawiasz się gdzie się to wszystko podziało. To co zgubiłeś przemieniło się w chwilę, które będziesz pamiętać do końca życia, bo to one nadają blasku wszystkiemu co odczuwasz. Wtedy czujesz się szczęśliwy, wtedy kiedy czujesz, że to jest to. To jest to co sprawia, że jesteś szczęśliwy. Do tego stopnia, że w taki sposób chcesz spędzić resztę życia. Ale czas. Czas jest tylko pojęciem względnym, które nam umyka jak piasek przez palce. Jeszcze niedawno żegnałam go przed jego wylotem w trasę, a teraz daje swój ostatni koncert trasy Bad world tour.
Ostatni koncert. Nieprzyjemne wydarzenia poszły już dawno w niepamięć. Stałam za kulisami i przyglądałam mu się jak tańczy. Był w swoim żywiole. Emanował niezwykłą energią, która przepełniała wszystkich zgromadzonych. Uśmiechałam się szeroko obserwując całe przedstawienie.

poniedziałek, 20 lutego 2017

Do you remember... Rozdział 36

Hej wszystkim!!!
Na wstępie już chciałam zaznaczyć, że ta notka jest zmaszczona po całości. 
Pisana praktycznie bez weny, choć momentami była. 
Dlatego też to coś wygląda jak wygląda. Względny zapychacz 
fikcyjnego czasu. Nie chciałam robić jakiegoś gigantycznego skoku, 
a poza tym pudełko się samo nie otworzy. Ogólnie to chciałam uprzedzić, 
że sami sobie doczytacie.
Zapraszam więc do czytania i komentowania wszystkich bez wyjątku.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

*****
Można czuć się jakbyś umierał, a jednocześnie odradzał się na nowo. Jak feniks, który z popiołu ponownie przybiera swoją majestatyczną formę. Czułem się jak nowo narodzony, jakbym odzyskał utraconą dawno duszę. Wszystko się działo za sprawą jednej kobiety, która była moja. Moja i tylko moja. Była moim kawałkiem ciasta którym nie zamierzałem się z nikim dzielić. Była moim powietrzem, którym potrafiłem się zachłysnąć, ale nigdy nie było mi jej mało. Chciałem jej więcej i więcej, jakbym nie potrafił się nią nacieszyć.

Lubiłem ją, ba kochałem. Ją, jej ciało, usta, oczy uśmiech, sposób poruszania się. Po prostu wszystko. Przez ten cały czas kiedy była dla mnie niedostępna, zdawała się być jedynie odległym pragnieniem. Ale teraz. W tym momencie mogłem ją czuć na sobie. Jej palący dotyk doprowadzał mnie do szału, a przyśpieszony oddech jeszcze bardziej wszystko potęgował. Praktycznie cały świat zniknął, albo pozostał tylko w zupełnie innej postaci. Postaci kobiety, która mi się oddała, którą kochałem nad życie, a ona odwzajemniała to uczucie.
Obudziłem się wcześnie rano. Nawet nie świtało, ale nie potrafiłem zasnąć ponownie. Mnie to nie przeszkadzało, bo miałem na czym zapodziać swój wzrok. Jenn spała spokojnie miarowo oddychając, a narzuta kołdry, a raczej prześcieradło odsłaniało jej plecy, które otulały kaskady ciemnych włosów. Przejechałem wierzchnią stroną dłoni, po jej odsłoniętej skórze. Była jak zawsze delikatna i przyjemnie ciepła. Mogło mi się wydawać, ale chyba zawsze pachniała lawendą.