środa, 8 marca 2017

Do you remember... Rozdział 37

Na górze, róże na dole czajnik napój na dzisiaj to rozpuszczalnik.

Hejka szanownemu zgromadzeniu!!!
Wiem, wiem nie było mnie szmat czasu. Mogłabym wam teraz strzelić piękną litanię o tym jak mi się pięknie życie pokomplikowało, jak to wpadłam w stan ogólnego przygnębienia, jak straciłam chęć do robienia czegokolwiek, aż na sam koniec powiedziałabym, że zaczęłam pracę nad czymś co nazwiemy X pochłonęło całą moją uwagę, ale myślę, że za jakiś czas przekonacie się na jak bardzo kopnięty pomysł wpadłam. Może i dobrze się stało, bo przynajmniej treści opowiadania nie udzieliła się moja chandra. 
Nie przedłużając dłużej zapraszam do komentowania i życzę przyjemnej lektury.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

*****
Gdy człowiek jest zakochany przestaje istnieć dla niego świat. Zdawać by się mogło, że znajduje się w zupełnie innym wymiarze. Nawet czas potrafi szybko minąć, a ty się nawet nie zorientujesz, że minął taki jego szmat. Uświadamiasz to sobie dopiero gdy łapiesz chwilę
przerwy. Dociera do ciebie ta straszna myśl i zastanawiasz się gdzie się to wszystko podziało. To co zgubiłeś przemieniło się w chwilę, które będziesz pamiętać do końca życia, bo to one nadają blasku wszystkiemu co odczuwasz. Wtedy czujesz się szczęśliwy, wtedy kiedy czujesz, że to jest to. To jest to co sprawia, że jesteś szczęśliwy. Do tego stopnia, że w taki sposób chcesz spędzić resztę życia. Ale czas. Czas jest tylko pojęciem względnym, które nam umyka jak piasek przez palce. Jeszcze niedawno żegnałam go przed jego wylotem w trasę, a teraz daje swój ostatni koncert trasy Bad world tour.
Ostatni koncert. Nieprzyjemne wydarzenia poszły już dawno w niepamięć. Stałam za kulisami i przyglądałam mu się jak tańczy. Był w swoim żywiole. Emanował niezwykłą energią, która przepełniała wszystkich zgromadzonych. Uśmiechałam się szeroko obserwując całe przedstawienie.
Co jakiś czas wbiegał na parę sekund za kulisy, by wytrzeć spływające z niego kropelki potu, czy po prostu przepłukać gardło czymś do picia. Nawet nie wiem kiedy minęły te programowe dwie godziny, a on nie kwapił się zakończyć swojego show. W końcu zdyszany, ale zadowolony z siebie zszedł z ukłonem ze sceny. Odetchnął szczęśliwy. Co rusz podchodzili do niego pojedyncze osoby z gratulacjami. Nie mógł się od nich odpędzić, ale było widać, że lubi kiedy próbuje się mu wleźć w dupę.
  -Podobało się? - zapytał uśmiechnięty podchodząc do mnie. Jego klatka piersiowa unosiła się szybko.
  -Było świetnie jak za każdym razem. -odparłam podając mu bidon z sokiem. - Zresztą większość też ci to powie. - wskazałam na jeszcze stojący tłum na stadionie, który powoli się przerzedzał.
  -Czasem wolę usłyszeć jedynie twoje zdanie, a nie większości, którą się często zasłaniasz. -wytknął mi.
  -Nie możesz mi nie przyznać racji. -odparłam uśmiechnięta. -I może byś się poszedł w końcu przebrać? -zasugerowałam.
  -Aż tak bardzo ci przeszkadzam? -spytał.
  -Nie, ale nie sądzisz, że paradowanie w przepoconym stroju jest trochę niewygodne? -odparłam, a on tylko się uśmiechnął.
  -Mike! Macie pięć minut i stawiacie się na lotnisku! - krzyknął ktoś z tłumu osób gorączkowo się wokół krzątających.
  -I tak nie wylecieli by beze mnie. -mruknął pewny siebie pod nosem.
  -Jesteś tego pewny? -pociągnął mnie za rękę. Potknęłam się o własne nogi i wpadłam na niego.
  -Zawsze możemy się o tym przekonać. -mruknął do mnie zalotnie.
  -Czy ty coś kombinujesz? -zapytałam podejrzliwie.
  -Może. -odparł jeszcze bardziej wzbudzając we mnie ciekawość.
  -Może tak, a może nie. -próbowałam od niego wyłudzić odpowiedź.
  -Dowiesz się kochanie. -odpowiedział roześmiany.
  -Wyczuwam groźbę. -powiedziałam zbita z tropu. Od jakiegoś czasu bawił się ze mną w takie mini potyczki słowne.
  -Uspokoję cię, że nie masz się czego bać. -mruknął lekko szturchając mnie w ramię. Czasami zastanawiałam się skąd bierze się u niego ta wesołość, ale on odpowiadał jedynie, że ma swoje powody i uśmiechał się rozbawiony, jakbym to ja powinna znać odpowiedź na to pytanie.
Wepchnął mnie do środka prowizorycznej garderoby. Usłyszałam za sobą dźwięk przekręcanego klucza w zamku od drzwi. Usiadłam na krześle przy ala toaletce oświetlonej żarówkami. W kącie stał wieszak z kolorowymi kostiumami scenicznymi. Dorwałam w ręce pędzelek Karen. Przekładałam go pomiędzy palcami.
  -Myślisz, że nie będą się tutaj dobijać? -zapytałam od niechcenia. Zerknęłam w lustro gdzie odbijała się jego postać. Momentalnie spłonęłam rumieńcem gdy zaczepnie zawiesił na mnie wzrok.
  -Oczywiście, że będą chcieli, ale tego nie zrobią zważywszy na to, że jest duże prawdopodobieństwo tego, iż będą nam przeszkadzać. -odpowiedział dyplomatycznie.
  -Próbujesz mi coś zasugerować? -poczułam jak kładzie ręce na moich ramionach. Przeniosłam wzrok z moich dłoni na jego lustrzane odbicie. Pierwszy raz od bardzo dawna czułam się w jego obecności lekko skrępowana.
  -Do twarzy ci z rumieńcem. -zgrabnie ominął odpowiedź na moje pytanie. Miałam wrażenie, że twarz jeszcze bardziej naszła mi czerwienią.
  -Nie słodź już tak. -poderwałam się z miejsca i powoli do niego podeszłam. Wzięłam w ręce koszulę którą miał na sobie. Powoli guzik po guziku zapięłam mu ją.
  -A co jeśli lubię słodzić? -zapytał zaczepnie. Ciepło jego skóry drażniło przyjemnie moje palce.
  -Co wtedy? -skinął potakująco głową. -Możliwe jest podniesienie się poziomu cukru w organizmie co może powodować choroby zdrowotne. -pstryknęłam go na koniec w nos.
  -Ej! To bolało! -lekko podniósł głos. Widziałam jak beztroski uśmiech błąkał się mu po twarzy. -Dostanie ci się w domu.
  -W domu? -podjęłam jego myśl.
  -Tak w domu. Naszym domu. -powiedział to z nutą samozadowolenia. Ukrywał coś. Widziałam to w jego oczach, w których tańczyły iskierki radości skrywające w sobie pewną tajemnicę. -Ale najpierw zobaczymy jak wykręcisz się z tego. -nim się obejrzałam potarmosił mi włosy na wszystkie możliwe sposoby. Musiał być naprawdę rozbawiony moim wyrazem twarzy. Jeszcze nie przeczuwałam w co chciał mnie wplątać.
Wychodząc poprawiałam rozwalone kosmyki włosów, próbując ułożyć je w cokolwiek. Szedł za mną oddalony o parę kroków.
  -Szybcy jesteście. -odezwał się do niego w pewnym momencie DiLeo. O mało co nie zachłysnęłam się powietrzem. Już przynajmniej wiedziałam co chodziło po kudłatej głowie Michaela. Zrównał ze mną krok obejmując mnie wokół talii. Jakby myślał, że ten żarcik zrobił na mnie nie wiadomo jakie wrażenie.
  -Przysięgam, że kiedyś się nie podniesiesz. -powiedziałam do niego zadziornie.
  -I tak wiem, że mnie kochasz. -wyszczerzył się do mnie. Miał rację. Musiałby naprawdę wywinąć jakąś czynność, która wyprowadziłaby  mnie z równowagi do tego stopnia, że dalsza pielęgnacja tego związku byłaby bezsensowna. Na szczęście zbyt dobrze go znam by wiedzieć, że on sam długo by nie wytrzymał. Jedno bez drugiego nie potrafi żyć. Zupełnie jak kwiat bez światła słonecznego od którego ciemne chmury starają się odciąć bezbronną roślinkę. Jak na razie niech nic się nie dzieje, niech będzie spokój, choć nieważne ile on będzie trwać niech trwa.

*****

Można się spełniać na różne sposoby, które zależą jedynie od naszej sfery moralnej. Każdy człowiek ma swoje własne cele i drogi, które stara się realizować i nimi dążyć. Dążyć do ich zakończenia, by później właśnie czuć się spełniony w każdej dziedzinie. Jako artysta muzyczny osiągnąłem wszystko co było możliwe. Wszystko a nawet więcej. Właśnie to był jeden z powodów, dla których nie kryłem samozadowolenia. Bo który człowiek nie byłby zadowolony z siebie gdy osiąga więcej niż zamierza? To było osiągnięte ciężką pracą, choć niektórzy zwykle mawiają, że to wcale nie było aż tak męczące. Mówią tylko i wyłącznie dlatego, że sami nie brali udziału w czymś takim. Czymś co na wieki zapisze się w historii. Nad jednym jednak ubolewam. Jest jedno marzenie, pragnienie, myśl, aby mieć rodzinę. Własną rodzinę z kochającą żoną i gromadką dzieci u boku. Wtedy jako mężczyzna czułbym się całkowicie spełniony.
Kobietę, z którą chciałem dzielić i dzieliłem życie spała spokojnie obok mnie w samolotowym fotelu opierając głowę na moim ramieniu. Od czasu do czasu zerkałem na nią i myślałem o przyszłości. Co czeka mnie, ją, nas. Po tak długim czasie dzielenia z nią sypialni, łóżka, czasu nie wyobrażam sobie dnia bez jej obecności. Już sam o to zadbałem, żeby od czasu gdy wylądujemy na amerykańskiej ziemi mieć ją przy sobie. Zresztą nie będzie miała zbytniego wyboru. Może jest to egoistyczne, ale cóż...zdarza się.
Nawet się nie obejrzałem jak minęły te 123 koncerty, które zdawały się być jedynie wspomnieniem. Wszystkie chwile, szczególnie te przykre odeszły w niepamięć. Choć czasem, gdy Jennifer spała, szczególnie na początku, miałem wrażenie, że ten cały sen pryśnie, a jej trwała
już obecność przy mnie jest jedynie wytworem mojej wyobraźni.
  -O czym myślisz? -zapytała po chwili. Zerknąłem na nią lekko się uśmiechając.
  -Myślałem, że to jest dla ciebie oczywiste o czym ja mogę myśleć. -odpowiedziałem cicho.
  -Nie siedzę w twojej głowie, by wiedzieć co tam skrywasz. -zmrużyła oczy. -Ale pewnie same ciekawe rzeczy. -w jej słowach mogłem się jedynie doszukiwać dwuznaczności.
  -Żebyś się nie zdziwiła. -uszczypnąłem ją lekko w bok. Zaskakujące, że reagowała na ten gest z mojej strony taką zażartą obronnością. Odepchnęła moje ręce śmiejąc się cicho.
  -Szczypanie zostaw sobie na później. -powiedziała dobitnie trzymając mnie za nadgarstek
  -Masz coś konkretnego na myśli? -przysunąłem się do niej bliżej.
  -Ty tylko o jednym. -westchnęła przeciągle.
  -Tylko mi teraz nie mów, że ci to przeszkadza. -praktycznie gdyby nie podłokietnik już dawno na niej bym leżał.
  -Wchodzisz na mnie. -wyszeptała cicho, ale dobrze wiedziałem co się dzieje w jej główce.
  -Bo ty się ode mnie odsuwasz. -skwitowałem błyskotliwie. Na moje słowa przybliżyła się do mnie do tego stopnia, że stykaliśmy się nosami. Wyzezowała na mnie.
  -Teraz jest dobrze? -zapytała. Jej oddech drażnił mi skórę. Pewnie nie tylko we mnie się zaczęło kotłować.
  -Idealnie. -wyszeptałem przy jej ustach…
  -Ej młodzieży może skończycie się już miziać i przyciszycie regulatory, bo wystarczy, że po nocach było was słychać. -odezwał się ni stąd ni zowąd Frank. Widziałem jak w jednym momencie jej policzki zachodzą purpurą i odskakuje ode mnie zmieszana. Zaśmiałem się pod nosem.
  -Naprawdę śmieszne. -burknęła do mnie. -Dobrze się bawisz? -wypaliła po chwili. Chyba nie mogła już znieść mojej wesołości.
  -Wyśmienicie. -odparłem cały czas rozbawiony. -Zważywszy na to, że to ty krzyczysz. -pomimo czerwonej barwy ma policzkach próbowała jakoś się odgryźć. Muszę przyznać, że wyglądała nader uroczo.
  -No przepraszam bardzo, ale to nie moja wina. -powiedziała poważnie.
  -A czyja, moja? -odgarnęła mi włosy z czoła. Jak zwykle niespodziewanie co jeszcze spotęgowało zamierzony efekt. Zwykły dotyk, a potrafi wywołać więcej niż człowiek by się spodziewał. Wcale nie jest to w tak dużym stopniu powiązanie z ludzkim układem nerwowym.
Już nabierała powietrza w płuca by odpowiedzieć mi ciętą ripostą. Nadęła przy tym zabawnie twarz.
  -Nikt tu nie chce słuchać o seksualnych manewrach Jacksona! -dało się słyszeć gdzieś z tyłu. Oboje parsknęliśmy śmiechem. Choć ona bardziej starała ukryć swoje zażenowanie.
Złapałem ją czule za rękę kładąc ją sobie na nodze. Automatycznie się o mnie oparła, a ja beztrosko mogłem gładzić jej aksamitne dłonie.

*****

Nie chciałem by sama jechała po jakąś niebieską teczkę. Mówiła coś, że jest ważna. Równie dobrze mogła chcieć zrobić coś ze swoim ubiorem mokrym od soku pomarańczowego. To nie była moja wina, że w pewnym momencie szklanka z napojem wyślizgnęła mi się “przypadkiem” z rąk. Nie powiem, że nie ale nawet w przemoczonej bluzce przyciągała wzrok.
Pojechała zapewne i po teczkę i żeby znaleźć jakąś możliwe ubranie do założenia. Tylko, że ona niczego i siebie nie znajdzie, bo ja już o to zadbałem, żeby wszystkie jej rzeczy znalazły się w Neverland.
Zresztą sam nie miałem tam teraz zamiaru wracać. Po prostu nie chciało mi się siedzieć samemu w moich wielkich czterech ścianach. Dlatego wybrałem się na dość krótki spacer, krótki bo jak zwykle zapomniałem, że nie mogę sobie tak po prostu wyjść do ludzi. Jak zwykle skończyło się to ucieczką, ale na początku zapowiadało się na bardzo miłe spotkanie z grupką fanów.
Całe szczęście jak do tej pory mieszkała w dość spokojnej okolicy, więc nawet jeśli dystans do jej miałbym przejść pieszo, to mogłem być pewnym, że nie czekają mnie żadne dodatkowe niespodzianki. Moja ochrona niechętnie przystała na mój pomysł, ale też jestem człowiekiem. Czasem się nawet zastanawiam jak oni ze mną wytrzymują zważywszy na to, że jestem dość wymagającym klientem.
Miałem już przechodzić przez furtkę, ale zanim zdążyłem to zrobić moja miłość wyszła z obrośniętego zielonym bluszczem budynku. Ewidentnie coś jadła, ale z tej odległości nie mogłem ocenić co to takiego jest.
  -Nie wiesz może gdzie się podziały wszystkie moje rzeczy? -zapytała podchodząc do mnie, ale nadal stała po drugiej stronie ogrodzenia. Oparłem się o nie.
  -A coś się stało? -zapytałem nie wiedząc o co chodzi. Cały czas próbowałem odgadnąć co miała nabitego na widelcu.
  -Wiesz znalazłam taką oto kartkę na środku pustego pokoju. -pokazała mi różowy świstek papieru zapisany pismem.
  -Czy ty jesz marynowane grzybki z czekoladą? -puściłem mimo uszu jej uwagę, bo wreszcie zorientowałem co w siebie wchłonęła.
  -Yhy. Powiem ci nawet smaczne. -powiedziała oblizując długopis.Zemdliło mnie na samą myśl tego jak to może smakować.
  -Jak ty to możesz jeść? -zapytałem z lekkim obrzydzeniem.
  -Sam miała zachcianki i powiedziała, że nie potrafi znaleźć tego co chce zjeść. To jej powiedziałam, żeby spróbowała takich grzybków. -powiedziała obojętnie.
  -W ciąży jest, że ma smaki? -na moje pytanie zaświeciły się jej oczy. Mogłoby się zdawać, że obudził się w niej jakiś instynkt, na samo moje wspomnienie.
  -W drugim miesiącu. Dzisiaj się dowiedziała. -powiedziała uśmiechnięta.
  -A z tobą wszystko jest w porządku? Nie chcesz mi o czymś powiedzieć? -spojrzałem na nią podejrzliwie.
  -Nie, albo nie wiem. Jedno z dwóch. -wzruszyła ramionami.
  -Jadłaś marynowane grzybki z czekoladą. -stwierdziłem.
  -To już grzybków nie można zjeść? Poza tym smaczne są. Musisz spróbować. -moja mina jako odpowiedź musiała jej wystarczyć. -To powiesz mi o co chodzi z tą karteczką?
  -Będziesz musiała się przyzwyczaić do dzielenia ze mną szafy. -w końcu wypuściłem ją przez metalową furtkę.
  -Raczej ty to będziesz musiał zrobić. -odezwała się ironicznie.
  -Zawsze mogę się rozmyślić.
  -Rozmyślić to ty się w Budapeszcie mogłeś. Przypominam, że ktoś mnie siłą wciągnął do składziku na mopy, bo stwierdził, że nie chce mu się po muzeum chodzić. -wytknęła mi, choć tamtego dnia była z tego bardzo zadowolona.
  -Miałem lepsze dzieła sztuki do podziwiania. -szturchnęła mnie w bok. -Ale ktoś tutaj nawet nie protestował. -uwielbiałem się z nią słownie drażnić. Zmrużyła oczy bacznie się mi przyglądając.
  -Dobra wygrałeś. -powiedziała podchodząc do samochodu. Złapałem za klamkę by otworzyć jej drzwi.
  -Ja zawsze wygrywam kochanie. -odparłem za nią gdy zniknęła we wnętrzu pojazdu. Wpakowałem się tuż za nią.
  -Żebyś się nie zdziwił. -zerknęła na mnie.
  -Grozisz mi? -poruszyłem sugestywnie brwiami.
  -Nie jedynie przeczuwam przyszłość. -odparła zadowolona z siebie. Samochód ruszył powoli z miejsca wydając z siebie cichy pomruk silnika.
Miałem ją koło siebie już na zawsze. Zawsze? Na wieczność, choć nie wiem jak to wytrzymam kiedy przyjdzie jej jeść marynowane grzyby z czekoladą. Zapewne będzie to piękny czas.

 ~~~~~~
Tak, tak wiem, że długością nie powala, ale to nie moja wina. Zresztą rzadko jest moja wina, ale chyba powoli zaczynam bredzić.
Aha byłbym zapomniała, bo pewien geniusz rzucił mi wyzwanie, więc ja nie napisze? Ja nie napiszę? Ja? Michael potrzymaj mi długopis...
"PS. Martyśka jest najlepsza."


Czytasz? Zostaw komentarz, to motywuje. :D

5 komentarzy:

  1. No siemnako ;D
    Widzę, że ktoś tu lubi zabawy w ciętą ripostę. Dołączam się! Nie wiem czemu, ale ten rozdział mnie tak trzymał w napięciu, o ile mogę to tak nazwać xD Ktoś coś knuje *spogląda dyskretnie w Twoją stronę*, w sensie, że Michael. Tak, coś kombinuje. A przynajmniej mam takie wrażenie. Czyżby zapowiadał się ślub? Rodzinka? Uuuuu, mam nadzieję, że póki co, koniec z dramami. Tak w ogóle, to podzielam zdanie Michaela. Jak można jeść grzyby z czekalodą?! *aż mi się przypomina mój challenge xD* Jak Jenn wspomniała o składziku na mopy, to aż śmiechłam. To wygrywa rodział. Jenn wzbudza we mnie wątpliwości... Wracając, boję się, że jej brat powróci. Znaczy, ja wiem, że to nieuniknione, ale boje się, że wróci w najmniej odpowiednim momencie. Zakładam, że i tak będzie.
    Pozdrowionka, weny i jeszcze Cię nie zabije za długość... jeszcze :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej. :)
    Przeczytałam już wczoraj, ale było tak późno, że nie umiałam już wymyślić nic konstruktywnego. :D
    Więc tak, grzybki z czekoladą, słyszałam o różnych zachciankach, nawet o tym jak kobieta schodząc do piwnicy musiała bardzo się starać, żeby nie zacząć wyżerać tynku ze ścian, poważnie! Ale grzybki z czekolad? xD Każdy lubi co innego i chyba oni się spodziewają, co nie? Właśnie, niech się dowie tego co ma mu do powiedzenia, bo tam ktoś jeszcze jest w ciąży, nie tylko Sam. :D:D Szczerze mówiąc, czytam tyle tych opowiadać, że czasami już mi się coś myli i muszę się zastanawiać nad jakimiś szczegółami, ale tu wcześniej chyba nie było żadnych podobnych wzmianek? xD
    Mam nadzieję że będzie ciekawie. :D A na razie pozdrawiam i życzę mnóstwa weny! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejka! Mówiłam ci to dzisiaj już na messengerze, ale co tam teraz powiem to oficjalnie HEJKA!
    Przechodząc do twojego rozdziału, DiLeo wygrał tymi swoimi tekstami. Najpierw jak wychodzili z garderoby, a potem jak w samolocie siedzieli, się chichrałam nieźle przez ten rozdział.
    Teraz sprawa #2 rozdziału, (mogę przeklnąć) O ja pierdole Sam jest w ciąży. Będzie się działo, ona jako matka to się równa istny armagedon.
    Już będę spadać, życzę ci mnóstwa Weny na następne notki, czekam już zna nexta.
    Pozdrawiam <3
    Ps: Zrobiłaś mi smaka na grzybki marynowane xD

    OdpowiedzUsuń
  4. W końcu jestem!
    Powinnaś na wstępie kopa dostać za długość, ale nie marudze za duzo bo sama ostatnio nie pisze wcale lepiej xD
    Ogólnie grzybek w czekoladzie wygrał xD Moja mama dzisiaj powiedziała coś o bananie zawijanym w bekon i sama aż zwątpiłam czy ona czegoś nie ukrywa xD Ogólnie lubię eksperymenty kulinarne, ale to już przesada xD
    Rozdział super, Mike coś ukrywa i przeczuwam że nas nie zawiedzie xD
    Ogólnie ja bym jakiegoś hota chciała w końcu tutaj porządnego - tak tylko wspominam xD
    Cieszę się, że między nimi w końcu coś jakoś gra wszystko, trochę spokoju się im nalezy :D
    Pozdrawiam:)))

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam. Znowu.

    Coś szybko ten czas minął, nawet się nie zorientowałam, że to już '89 rok, jak dobrze mówię. 123 koncerty... To dużo.

    W ogóle nie ma to jak wrzucić kogoś do składnika na mopy xD A potem jeszcze wysłuchiwać niezliczonych, ertoycznych podtekstów autorstwa szanownego pana DiLeo. Idealnych, by wpędzić mnie w głupawkę, a uwierz mi, że to bardzo dziwnie śmiać się do własnej ściany...

    No ale grzybki z czekoladą już zupełnie mnie rozwaliły. Ja nie tknęłabym zwykłego grzybka, a co dopiero z czekoladą, fuuu. Ciężarną Sam JESZCZE zrozumiem, ale co do Jennifer, to mam pewne wątpliwości. Żebyś nie pomyślała tylko, że coś sugeruję. Oj, nie! Zaprzeczam ( uwierzył mi ktoś xD ? )

    Tak swoją drogą - rozmowy Michaela i Jenn są bardzo urocze. No ale to nic nowego dla ciebie, prawda? Też bym chciała umieć tak pisać, no ale cóż...

    Także pozdrowionka dla ciebie, a ja tymczasem się żegnam!

    Mezzoforte

    OdpowiedzUsuń