niedziela, 9 kwietnia 2017

Łan szot cztery i trochę, czyli jak bardzo mi się nudzi, że powstało TO...

Hejka wszystkim zgromadzonym!!!
Ktoś się stęsknił choć trochę? Nikt? No i bardzo dobrze. Jestem tutaj z kolejnym moim wymysłem, który musiałam aż podzielić na cztery części! Cóż jedna pisana prawie dwa miesiące, ale przemilczmy to.
Ta opowieść jest inspirowana filmami akcji oraz książkami takimi jak: "James Bond", "Pan & Pani Smith", "Sprzymierzeni", itp. wiecie tematyka tajnych agentów, tajemnic, romansów w tle.
Cóż. Jako, że Michael nie zgodził się wylądować w średniowieczu znalazł się w takiej a nie innej sytuacji. Ten wytwór jest długi pierwsza część ma blisko 20 stron i będzie mi niezmiernie miło jeżeli ktoś dotrwa do końca.
 W skrócie wam przedstawię jak to będzie wyglądać:

Występują wspomnienia głównej bohaterki, które są przeplatane z akcją właściwą.
Głównym wątkiem jest oczywiście romans, ale i zemsta.
Hasło przewodnie: Chcesz kogoś zniszczyć zabierz mu to co kocha. (jestem ciekawa, czy ktoś znajdzie je w treści, ale dopiero w kolejnych częściach. Pojawia się też tutaj, ale wprost powiedziane.)
Angie Scott to również Iris Haddley. Ma po prostu dwie tożsamości. Ukrywa się pod tą drugą oczywiście. (Nie Michael nie zna jej imienia i nazwiska).
Spodziewajcie się niespodziewanego.
Na moje nieszczęście nazwa Spectre była już zajęta przez film, więc taki mój smuteczek xD Ale zamiast tego jest S.H.A.D.O.W. ^^

Tak więc zapraszam do czytania i komentowania, a co po niektóre  osoby będą mogły w końcu przekonać czym byłam zajęta przez ten czas.
Życzę miłej lektury, za błędy przepraszam.

Wszystko jest jedną, wielką, tajemnicą. Przeszłość miesza się z teraźniejszością, tylko po to by dać miejsce przyszłości.

Myślę, że o niczym nie zapomniałam... A właśnie!!!
JEŻELI SĄ JAKIEŚ PYTANIA I NIEJASNOŚCI PYTAJCIE W KOMENTARZACH. POSTARAM SIĘ ODPOWIEDZIEĆ NA WSZYSTKIE NA TYLE ILE BĘDZIE POZWALAĆ MI TAJEMNICA.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~



Nikt nas nie widział - chyba te ćmy,
Co puszyścieją w przelocie,
I tak nam słodko, że tylko - my
Wiemy o naszej pieszczocie.

Młodsza twa siostra, zrywając wrzos,
Śledziła szept nasz daleki...
I mówiąc z nami, ucisza głos -
A milknąc - spuszcza powieki.

I po ogrodzie mknie wzdłuż i wszerz,
Zaprzepaszczona w swym śpiewie!
I tak nam słodko, że ona też
Wie o tym, o czym nikt nie wiem

“Tajemnica”
Bolesław Leśmian

"Jestem kimś kto zabija, by chronić innych"


§°§°§°§°§

Dziewczynka siedziała na puchatym dywanie w otoczeniu zabawek. Niezgrabnymi ruchami starała się ułożyć kostki domina. Pięciolatka ze skupieniem układała klocek jeden za drugim
powoli by osiągnąć swój mały dziecięcy cel.
- Myślisz, że mamie się spodoba ten bałwanek w kuchni? - zapytała w pewnym momencie pluszowego królika, który w jej wyobraźni był wiernym przyjacielem. Dało się słyszeć stukot kroków na drewnianych schodach. Drzwi do pokoju uchyliły się lekko, a do środka zerknęła młoda kobieta o jasnych włosach i morskim spojrzeniu.
- Angie, słońce co robisz o tej porze? - nie było jeszcze zbyt późno. Dopiero śnieg na górskim wzniesieniu zaczął padać zwiastując rychły wieczór, a jak na razie trwało zimowe, przyjemne popołudnie. W głosie kobiety było słuchać niepewność i strach, którego pięcioletnie dziecko nie potrafiło wychwycić.

- Klocki układam. - kobieta weszła głębiej do pomieszczenia przy klękając obok zajętej córki. Ktoś stojący z boku mógłby pomyśleć, że dziewczynka jest pomniejszonym odbiciem matki.
- Angie. - zwróciła się ponownie do dziewczynki. Tym razem jej matka miała pojedyncze kropelki łez w oczach. Czule pogłaskała istotę po włoskach.
- Ale mamo tata mówił, że kropelki z oczu nigdy nie powinny z nich wypływać. - Angie swoją małą rączką otarła łezkę, która niby to przypadkiem spłynęła po policzku.
- Wiesz, że razem z tatą bardzo cię kochamy? -kobieta nie potrafiła się opanować. Coraz więcej łez wydobywało się z jej niebieskich oczu.
- Mamo mówisz mi to codziennie. - dziewczynka wywróciła oczami niczym dorosła panna, której zwrócono uwagę. Jej matka pogłaskała ją po główce.
- Wiem, ale pamiętaj, że z tatą będziemy z tobą wszędzie…
- Wyjeżdżacie gdzieś? I zostawiacie mnie samą? - zapytała z lekką pretensją w głosie dziewczynka.
- Można tak powiedzieć, że wyjeżdżamy. - widać było gołym okiem, że kobieta skrupulatnie stara się ominąć straszną prawdę szerokim łukiem.
- A wrócicie? - zapytała tamta z nadzieją w głosie.
- Stamtąd się nie wraca.
- To ja chcę z wami jechać. Z tobą, tatą i panem Królikiem. - Angie uwiesiła się na szyi matki zaciskając swoje piąstki na materiale jej koszuli.
- Ty musisz tutaj zostać dziecko.
- Ale sama? - zapytała cały czas się tuląc do kobiety.
- Nigdy nie będziesz sama słyszysz? - nagle rozległ się na parterze huk wyważanych drzwi, a następnie dało się słyszeć krzyki mężczyzn.
- Tata… - dziewczynka wyszeptała radośnie na myśl o powrocie ojca z miasteczka. Poderwała się uradowana z miejsca i już biegła do drzwi, kiedy poczuła, że się unosi.
- Zagramy w chowanego? - spytała matka biorąc Angie na ręce. Widać było, że coraz bardziej się denerwuje.
- Z tatą? - jej rodzicielka pokiwała potakująco głową.  Odstawiła dziecko na ziemię. Dziewczynka nawet nie czekała na odliczanie, tylko od razu skierowała się w stronę brzozowej szafy.
- Angie… - zatrzymała ją jeszcze raz. W jej oczach było widać pożegnanie, ale dlaczego miałaby się żegnać z córką. Własną córką, na którą miała spoglądać jak dorasta. - Jak się nazywasz? - zapytała z uśmiechem troski na ustach.
- Iris. Mamo. - dziewczynka odpowiedziała bez zastanowienia, bo przecież dla niej nie było nic dziwnego w tym pytaniu. Z jej ojcem zawsze grali w grę “jak się nazywasz?”.  
Hałasy z dołu niebezpiecznie kierowały się do różowego pokoiku dziewczynki. Teraz to nie były jedynie krzyki. Teraz to były odgłosy czystej bijatyki. Nagle powietrze przeszył dźwięk strzału z pistoletu. Kobieta zastygła bez ruchu. Dobrze wiedziała co się stało.
- No chowaj się Angie już. - ponaglała z rozpaczą dziewczynkę. Ta tylko spojrzała na matkę, pochwyciła pluszowego królika i wskoczyła do środka ciemnej szafy. Usiadła pod tylną ścianą mebla podkurczając nóżki i przyciągając do siebie ukochanego misia. W głowie miała radosną myśl, że już za chwilę zamknięte drzwi przed nią otworzą się, a w ramiona weźmie ją uśmiechnięty ojciec.
Nagle ktoś wtargnął do pomieszczenia z taką siłą, że aż drzwi odbiły się z hukiem od ściany. Było słychać przygłuszone rozmowy. Dziewczynka nie wiedziała, co się dzieje. Była ciekawym dzieckiem, ale dobrze znała zasady. Nie mogła wyjść ze swojej kryjówki dopóki nie znajdzie ją jej ojciec. Słyszała jak jej matka bliska płaczu tłumaczy nerwowo coś nieznajomemu mężczyźnie, który tylko odpowiadał ponaglająco. Ponownie rozległ się strzał z pistoletu, który poprzedził rozpaczliwy krzyk jej matki. Jej małe oczka przepełnił strach. Zaległa głucha cisza, którą przerwało siarczyste przekleństwo mężczyzny i oddalające się kroki. Dziewczynka z przestrachem doczłapała się do drzwi, aby spojrzeć przez dziurkę od kluczyka.
Widziała ją. Przez niewielką szparę widziała swoją matkę leżącą bez życia. Głowę miała  skierowaną właśnie w stronę szafy, w której ze strachem siedziała niczego nie świadoma tego co się dzieje Angie. Dziewczynka wpatrywała się w pozbawione życia oczy matki. Dostrzegła jeszcze krew  plamiącą jej zieloną koszulę jak i dywan. Ten widok dla małego dziecka był zbyt bolesny, by mogło pojąć co się stało. Krzyżowała po prostu swój dziecięcy wzrok z martwym ciałem oraz spojrzeniem matki.
- Mamo… - powiedziała bezgłośnie dławiąc się kropelkami swoich drobnych łez. Zgarnęła do siebie ulubioną przytulankę i usiadła skulona w kącie swojej kryjówki. Jej płacz roznosił się po drewnianych ścianach szafy. Była sama. Nie miał jej kto utulić, pocieszyć, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Została całkiem sama. Na jej oczach zamordowano jej matkę. Matkę, która co wieczór opowiadała jej bajki, matkę która była jej przyjaciółką. “Tata” przeszło jej przez myśl. Przecież miał do niej wrócić. Miała się z nim przecież bawić w chowanego. Miał ją znaleźć w tej zakichanej, brzozowej szafie, która była jej częstym miejscem przesiadywania.
Nie wiedziała ile już tak siedziała, ale morze wylanych łez świadczyło o jej bezradności, strachu i niewiedzy. Mając wtuloną twarz w miękką postać Pana Królika zasnęła.
Małe ciało dziewczynki drgnęło pod wpływem cichego hałasu. Ktoś był w pomieszczeniu i wydawał polecenia w niezrozumiałym dla niej znaczeniu. Zaczerpnęła dosyć głośno powietrza, aż się wzdrygnęła. Bała się tego czy ta osoba, ten mężczyzna co stoi w jej bezpiecznym pokoiku zrobi to samo co jej mamie. Drewniane drzwi powoli się otworzyły. Najpierw jedno skrzydło, a później drugie. Spod byka patrzyła na postać mężczyzny w czarnym garniturze, który klęczał przed nią. Kątem oka dostrzegła jak jej matkę pakują do jakiegoś czarnego wora. Mężczyzna zsunął ciemne okulary z nosa i wsadził do kieszeni marynarki na piersi. Poprawił krawat i słuchawkę w uchu.
- Powiesz mi jak się nazywasz? - zapytał przymilnym tonem. Dobrze wiedział, że agent Haddley poświęcił się żonie, ale nie miał pojęcia, że miał córkę. Wyciągnął do niej przyjaźnie dłoń. W duchu zastanawiał się jak przekazać pięcioletniej dziewczynce, że jej ojciec jak i matka nie żyją.
- Iris Haddley...

§°§°§°§°§

Świat się zmienia, a ludzie razem z nim. Choć to ludzie zmieniają się pod wpływem pewnych sytuacji nie mając na to wpływu. Muszą się dostosować by przetrwać, lecz w niektórych wypadkach to przetrwanie poprzedza zemsta.
Nikt nie znał Angie Scott, bo prawnie nie istniała. Była zaledwie duchem przeszłości skrywanym pod osóbką Iris Haddley. Żadna osoba w Z.T.S. nie miała pojęcia, że ta dziewczyna, a teraz już kobieta skrywa w sobie największą tajemnicę jaką świat widział. Nie była już tą samą, małą, bezradną dziewczynką. Zmieniła się. Zmieniła się razem ze światem, żeby mogła dokończyć to co zaczął jej zamordowany ojciec. Tak samo jak rodzice wstąpiła do Z.T.S. kierował ją jeden główny cel. Zemsta na organizacji S.H.A.D.O.W..
Szybkim krokiem szła jedną z bardziej zaludnionych uliczek Nowego Yorku. Stukot obcasów jej butów ginął gdzieś pośród miejskiego hałasu. Widać było, że się gdzieś spieszy, ale zdawała mylne wrażenie zupełnie zwyczajnej osoby, która zaspała do pracy. Niespodziewanie skręciła w boczną uliczkę, rozglądając się dyskretnie czy aby na pewno nikt za nią nie idzie. Przeszła spokojnie parę metrów, by następnie zniknąć w tylnych drzwiach chłodni za wielkim, zielonym kontenerem. Znalazła się w sterylnym korytarzu.
- Witaj D.B. - przywitała się ze stróżem siedzącym na metalowym krzesełku pod ścianą, który w ręku trzymał kolorową gazetę. Mężczyzna ubrany w służbowy uniform, na który składał się czarny garnitur i okulary, spojrzał na idącą w jego stronę dziewczynę.
- Iris... - zaczął nieco nieobecnym tonem. - Wszyscy myślą, że wybuch fabryk z bronią w północnych Włoszech to twoja sprawka. - kobieta uśmiechnęła się do siebie. - Twój uśmiech wiele zdradza.
- A kto powiedział, że śmieję się z tego powodu? - zniknęła w windzie. Fakt był taki, że po części to dzięki niej pozbyto się wielkiej koncerny z bronią. Zważywszy na to, że wcale nie używano jej w celach uzasadnionych.
Metalowe drzwi otwarły się przed nią i w mig zniknęła w morzu jednolicie ubranych agentów. Co chwila jakiś młodociany praktykant podchodził do niej w celu uzyskania dodatkowych informacji.
- Na miejscu zbrodni nie znaleziono żadnych śladów włamania. - dopadł ją kolejny młody mężczyzna. Czy ona też tak wyglądała w czasie swoich pierwszych misji?
- Sprawdziliście łóżko, szafy i ściany? - zapytała bezbarwnie.
- Nie. - odpowiedział nieco zaskoczony chłopak.
- Na co więc czekasz? - zostawiła go z tyłu a sama ruszyła do “recepcji”, którą wszyscy nazywali dystrybutornią. Nie rozumiała, dlaczego nikt nie zwraca uwagi na dokładne zbadanie miejsca zbrodni. Sama cały czas powtarzała, że diabeł tkwi w szczegółach i to właśnie one są kluczem do wszystkiego.
Podeszła do wysokiej lady.
- Powiedzcie komuś, żeby zajął się wymienieniem prasy D.B na dole. - zaczęła. - Ma stare wydania gazet i chyba w kółko czyta jedno i to samo.
- Iris. - odezwała się kobieta za ladą. Angie nie znosiła tego imienia, ale dzięki niemu mogła się ukrywać, a jej życie było bezpieczne. - Gdzie twój służbowy strój? - zapytała brunetka przekładając papiery z miejsca na miejsce. Organizacja posiadająca technologię wyprzedzającą współczesne czasy, a do zapisywania raportów używają kartek.
- Wiesz, że go nie znoszę. - odpowiedziała.
- Kiedyś cię za to wyleją.
- Nie wyleją. - odpowiedziała spokojnie Angie biorąc do ręki jakiś papier.
- To zawieszą. - odparła tamta chcąc przestrzec koleżankę po fachu.
- Yvi nie zawieszą mnie, ani nie wyleją. Kogoś muszą posyłać w największe bagno. - przyjrzała się zapisanej kartce którą trzymała w ręce.
- Jeżeli już mowa o bagnie to szef od ciebie coś chce. - powiedziała ciemnowłosa dziewczyna zakładając na nos okulary. Angie chcąc nie chcąc skierowała się w stronę skrzydła gdzie znajdowało swą siedzibę szefostwo. Im bliżej znajdowała się swojego celu tym bardziej znudzonych ludzi napotykała. W końcu natrafiła na sekretarkę dyrektora.
- Iris jesteś wreszcie. - starsza kobieta powitała ją nieco nerwowo. - dyrektor na ciebie już czeka. - wskazała na niewielki korytarz, na którego końcu znajdowały się drzwi. Angie nic nie mówiąc ruszyła w tamtym kierunku. Gdy podeszła wystarczająco blisko usłyszała strzępki przytłumionej rozmowy. Zapukała trzy razy, żeby następnie nacisnąć klamkę. Nie czekała na zapraszające “proszę’’.
- Iris siadaj. - łysawy mężczyzna wskazał jej na pusty fotel, gdy tylko weszła do środka. Na drugim siedział jakiś mężczyzna w czarnym kapeluszu. Jedynie czarne włosy opadały na jego ramiona. Widziała po jego sposobie usadowienia, że się czymś stresuje. Angie usiadła na wskazanym miejscu, a dyrektor S. Rzucił niedbale w jej stronę akta potencjalnej sprawy, którą miałaby się zająć. - Panie Jackson dobrze wiemy w jakiej znajduje się pan sytuacji. Gdyby było inaczej nie wiedziałby pan o istnieniu Z.T.S.
- Chcę tylko odzyskać swoje dobre imię i oczyścić z tych kłamliwych zarzutów. - odezwał się w końcu pan Jackson swoim delikatnym głosem. Dziewczyna czuła jak ukradkiem się jej przygląda.
- Pan chyba rozumie, że to nie jest sąd. - zaczął S. - Wiemy kto za tym stoi i w jaki sposób można go zniszczyć, a pan jest do tego kluczem. - dziewczyna leniwie przerzucała kartki szczupłej aktówki.
- Mam swoich ludzi, którzy z pewnością dadzą sobie z tym radę. Proszę mi tylko powiedzieć kto próbuje mnie zniszczyć. - uniósł się nieznajomy, a Angie spojrzała znad kartek na szefa, który powstrzymał się od lekceważącego prychnięcia.
- Gdyby pana ludzie byli tacy dobrzy jak pan to określa wiedzieliby, że w pana posiadłości jest szpieg. - tamten wybałuszył na niego oczy. - To, że nazywa się pan Michael Jackson nie znaczy, że ma pan najlepszą ochronę w kraju. Najlepszą ochronę w kraju może panu zapewnić Z.T.S., a dokładniej ta osoba. - wskazał na znudzoną dziewczynę. Jackson dał mu znak by kontynuował. - Każdy przestępca ma swój plan działania i kieruje się jedną zasadą. Nie możesz kogoś dostać w swoje łapy? Zabierz mu coś co kocha…
- A sam po to przyjdzie. - odezwała się dziewczyna zamykając teczkę na swoich kolanach.
- Czyli mam rozumieć, że… - odezwał się mężczyzna w kapeluszu.
- Że miałabym robić za pana potencjalną narzeczoną, aby dostać się w sam środek działań wroga i zniszczyć go od środka. - powiedziała tak jakby to była dla każdego oczywistość. Dopiero teraz spojrzała w twarz nieznajomego. Oczy ukrywał za czarnymi szkłami okularów przeciwsłonecznych, a pojedyncze pasma włosów opadały na jego czoło. Zwróciła się ponownie do S. - Podobno zaginęły gdzieś orki, więc myślę, że ich poszukam, a Al ostatnio narzeka na brak misji więc chętnie ją przyjmie. - wstała rzucając lekceważąco akta na biurko dyrektora. Odwróciła się na pięcie i skierowała w stronę drzwi. Wystarczyło jej pięć kroków by musnąć palcami zimną klamkę. Nacisnęła ją pośpiesznie. Nagle usłyszała za sobą:
- S.H.A.D.O.W. - jeden wyraz wystarczył, aby zastygła bez ruchu niczym posąg. W jej głowie pojawiło się tysiąc myśli na minutę. Dopadła z powrotem biurka zabierając ze sobą beżową teczkę. Dostrzegła jeszcze spojrzenie ciekawości skrywane za czarnymi szkłami okularów. Zniknęła z pomieszczenia szybciej niż myślała, a za sobą usłyszała jeszcze ostatnie zdanie nim wściekła na siebie opuściła na dobre budek agencji.
- Iris zjawi się u pana dzisiaj równo o piątej. - mogła zgodzić się na wszystko, ale dlaczego akurat na bycie podstawioną narzeczoną zupełnie obcego mężczyzny. Regulamin agenta Z.T.S. obejmował wszystkie ewentualność nawet takie. Angie jako dobrze wychowane dziecko pewnie by się do niego zastosowało, ale Angie nie żyła od prawie dwudziestu czterech lat. Zmarła razem z rodzicami, a na jej miejsce pojawiła się Iris, która miała pomścić śmierć bliskich i chronić dla niej nic nie znaczącego człowieka. Do czasu…

§°§°§°§°§

Sam sobie się dziwił, że zgodził się na coś takiego. Chciał tylko odzyskać choć trochę spokoju, który miał wcześniej. Teraz cały czas ktoś czatował przed bramą jego posiadłości. Najczęściej paparazzi, którzy wyskakiwali z coraz to nowszymi i zaskakującymi informacjami i pytaniami. Ale do nikogo nie docierało, że on tego nie zrobił. Nawet nie byłby zdolny do zrobienia krzywdy dziecku w każdym aspekcie jego małego życia. Ludzie przykleili mu łatkę pedofila, a żadne tłumaczenia czy obrona z jego strony. Nie potrafił przyjąć do siebie jeszcze jednej myśli. Jakim cudem w jego domu, który był dla niego azylem znalazł się szpieg. Tego było za dużo. Nie sądził nigdy, że znajdzie się w sytuacji wziętej z filmu hollywood.
Jeszcze jedna sprawa. Miała z nim zamieszkać jego domniemana “narzeczona”. Nie zamienił z nią ani jednego słowa, jedynie rzuciła w jego stronę uwagę, która dla niej była zupełnie normalna. Sam nie wiedział czemu, ale jej lekceważące zachowanie odpychało go od niej. Lecz z drugiej strony chciał się o niej dowiedzieć więcej. Na razie jego wiedza ograniczała się do jej imienia. “Iris” dość niespotykane. Nigdy nie spotkał się z osobą o takim imieniu i temperamencie, bo po jej zachowaniu mógł się domyślać, że z zewnątrz jest jak ogień, a w środku niczym spokojny, górski strumyczek.
Było pięć po siedemnastej, a jego gościa dalej nie było widać na horyzoncie.  
- Ma przyjechać do mnie bliska znajoma. Wylegitymuje się jako Iris i wpuśćcie ją bez przeszkód. - powiedział Michael wychodząc z budki w której przebywała ochrona, a sam poszedł w stronę swojego biura. Przeklinał w duchu punktualność kobiety. Z tego co mówił mu S. była najlepsza, ale jak widać nie miała w sobie za grosz punktualności. Znudzony szedł korytarzem. Stracił radość jaka go kiedyś rozpierała. Za każdym razem kiedy szedł w stronę swojego biura przyglądał się uważnie każdej stojącej figurze, czy obrazie wiszącym na ścianie, ale teraz wszystko straciło swoją radość razem z nim.
Wszedł do pomieszczenia, w którym panował półmrok. Nie przypominał sobie, żeby zasłaniał żaluzje. Omiótł spojrzeniem pomieszczenie stwierdzając, że coś nie gra. Zapalił światło i o mało co nie krzyknął przestraszony. Na krześle za jego biurkiem siedziała ona. W ręce trzymała pistolet i bawiła się magazynkiem. Nieobecnym wzrokiem patrzyła się w drewniany blat mebla. Dopiero teraz przyjrzał się jej uważniej. Karmelowe włosy sięgały jej lekko za ramiona, ale spojrzenie… Spojrzenie choć nieobecne przeszywało swoją błękitną tonią nieba. Podniosła się po chwili z miejsca odkładając broń na zapisane długopisem kartki. “Ciekawe ile tu już siedzi?” przeszło Michaelowi przez myśl. Podeszła do niego na niebezpiecznie bliską odległość. Przełknął nerwowo ślinę, gdy ta spoglądała mu zadziornie w oczy. Miał wrażenie, że prześwietla go jakimś wewnętrznym skanerem.
- Pięć minut. - powiedziała chłodno.
- Co?
- Myślałam, że szanowny pan Jackson szanuje czas. Szczególnie osób, dla których jest ważny.
- Wypraszam sobie. To pani…
- Stawiłam się dokładnie o siedemnastej w pana biurze i proszę mi nie wciskać kitów. - weszła mu chamsko w słowo. Dalej się w niego złowrogo wpatrywała.
- Jak się tu dostałaś? - zapytał wreszcie po dłuższej chwili napiętej ciszy.
- Mam swoje sposoby. - odpowiedziała spokojnie. - Ale z tym systemem ochrony może tu wejść byle kto. - skwitowała swoją wypowiedź.
- Mam jeden z najlepszych systemów na świecie. - odparł jej zadziornie, a ta tylko prychnęła.
- Gdyby był najlepszy, to nawet mysz nie mogłaby się tutaj prześlizgnąć, a jak widać… - spojrzała przez jego ramię spostrzegając przy ramie obrazu niewielkie urządzenie. - Cholera. - zaklęła pod nosem. Wyminęła gwiazdora i podeszła szybciej niż ktoś mógł się spodziewać. Czym prędzej ściągnęła dzieło ze ściany, przejeżdżając ręką po pozłacanej ramie obrazu. W końcu pod palcami poczuła niewielki przedmiot. Oderwała go od płótna i zmiażdżyła w dłoniach. Michael przyglądał się jej poczynaniom. Był pod wrażeniem jej spostrzegawczości, choć to tylko jedna z wielu cech jakie miał poznać. Odwróciła się w jego stronę przekładają w palcach zniszczone urządzenie.
- Co to jest? - zapytał z przestrachem.
- Pluskwa. - zdawała się nie być zaskoczona obecnością tego czegoś w jego domu. Usiadła po drugiej stronie jego biurka. On sam nie wiedząc co z sobą zrobić usiadł w fotelu. Pierwszy raz od bardzo dawna nie miał pojęcia co z sobą zrobić. Gdzie włożyć ręce, żeby przetrwać tą niezręczną atmosferę.
- Mam rozumieć, że od teraz pani ma udawać moją narzeczoną? - zaczął ni z tego ni z owego. Oparł się wygodnie w mahoniowym fotelu.
- To udawanie nie tylko musi być okazywane z mojej strony. - dobrze wiedział co kobieta ma na myśli. Miał wrażenie, że swoim spojrzeniem prześwietla go na wylot. Rzuciła na biurko przed jego oczy plik kartek. Skąd wzięła te dokumenty?!
- Co to jest? - zapytał zdezorientowany biorąc jedną z kartek zapisanych czarnym, drukowanym pismem.
- Umowa… - zamilkła na chwilę. - I wszystkie ewentualne wyjaśnienia, które się tyczą całej tej sprawy. - poruszyła niedbale ręką zataczając w powietrzu koła. Widać było, że kobieta się nudzi. Nie miała ochoty tutaj siedzieć. Mężczyzna o tym dobrze wiedział. Zresztą sam widział jak zareagowała na słowo “S.H.A.D.O.W.” w gabinecie swojego szefa.
- Mogę o coś zapytać? - odezwał się spoglądając na kobietę, która dyskretnie przewróciła oczami.
- Jeżeli pan musi. - skinęła dłonią w ten dla siebie dziwaczny sposób.
- Dlaczego ONI... - przełknął nerwowo ślinę i w miarę spokojnym ruchem odgarnął z czoła włosy. - ...Uwzięli się na mnie?
- Bo ja wiem? Nie jestem wszechwiedząca. - odparła lekko oburzona. - Mogę jedynie powiedzieć, że nie jest Pan pierwszy. - znowu pan. Dlaczego “Pan”? Może on sam nie miał problemu z przejściem na “ty”, ale ona widać chciała dalej mieć pomiędzy nimi mentalną barierę w postaci słowa “Pan”.
- Nie jestem pierwszy?
- Elvis, Lennon, Mercury, Monroe, Janis Joplin, Jimi Hendrix. Mam wymieniać dalej? - pytanie czysto retoryczne i tak wywołało u niego nieprzyjemny dreszcz.
- Coś jak Illuminati? - nawet nie wiedział kiedy to pytanie padło z jego ust. Uśmiechnęła się pod nosem. Wzrokiem błądziła po pokoju, jakby podziwiała jego wnętrze.
- To nie jest rozmowa na teraz. - zawiesiła wzrok na obrazie wiszącym na jednej ze ścian. Przedstawiał właściciela tej posiadłości w stroju generała z poprzedniej epoki. - Ciekawe miejsce jego umieszczenia. - wyszeptała niby do siebie niby do niego.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. - odwróciła się w jego stronę i teraz, przypadkiem, dostrzegł w jej niebieskich oczach smutek pomieszany ze złością.
- Illuminati przy nich to pryszcz. - taka odpowiedź padła z jej ust, ale zamiast go uspokoić jeszcze bardziej doprowadziła do powstania wielu pytań w jego głowie.
- To znaczy, że…
- Mówiłam, że nie tutaj. - zganiła go wzrokiem. Sam nie rozumiał czego się obawia. Najwidoczniej jeszcze do niego nie dotarło, że te wszystkie dziwne listy, oskarżenia, dziwne wypadki czy to na koncertach czy przy kręceniu klipów muzycznych, nie wspominając już o tym co ta kobieta znalazła w jego biurze. -  Na jakiekolwiek dodatkowe informacje będzie pan musiał poczekać. - niespodziewanie rozległo się pukanie do drzwi. Spięła w sobie wszystkie mięśnie jak gepard, który szykuje się do skoku.
- Proszę. - odezwał się Michael nie spuszczając wzroku z dziewczyny.
- Wybacz szefie, że przeszkadzam. - drzwi ledwo się otworzyły, a w nich stanął jeden z ochroniarzy w idealnie skrojonym garniturze. - Ale przyszła kolejna paczka. - wszedł do środka stawiając biały pakunek na stoliczku niedaleko. Dojrzał kobietę siedzącą na krześle. - Jak tu pani weszła?
- Ja ją tu wpuściłem Jim. - powiedział ze spokojem Michael. Tak naprawdę w duchu modlił się, żeby mężczyzna nie zadawał więcej pytań. - Jeżeli to wszystko możesz już iść. - od kiedy stał się taki oficjalny?
- Rozumiem panie Jackson. - mężczyzna wyszedł z pomieszczenia patrząc podejrzliwie na Angie, która wstała powoli z miejsca i z uśmiechem podeszła do Michaela. - Może w końcu coś się zmieni. - powiedział cicho do siebie gdy wracał korytarzem do budki dla ochrony.
- Nie wierzę, że znowu tajemnicza paczka przekracza próg tego domu. Mam dość. - to ostatnie powiedział już bardziej do siebie. Potarł zmęczone czoło odgarniając do tyłu kilka kosmyków swoich ciemnych włosów.
- Pocieszę pana, tym razem to jest mój sprzęt. - wyciągnęła niespodziewanie nóż, którego srebrne ostrze błysnęło ostrzegawczo.
- Skąd ty. - patrzył na nią zdezorientowany.
- Przezorny zawsze ubezpieczony. - wbiła narzędzie w karton. Śliskie ostrze z cichym piskiem rozplatało górną część opakowania. Sięgnęła do środka i ni stąd ni zowąd rzuciła niewielkim pudełkiem w stronę otępiałego mężczyzny. Niezgrabnie złapał przedmiot, a następnie uchylił atłasowe wieczko. - Wiesz co masz z tym zrobić. - odezwała się gdy z pudełka leżącego przed nią wydobyła srebrną walizkę z dodatkowym wzmocnieniem. Michael spojrzał na zawartość pakunku trzymanego w rękach. Pierścionek delikatnie błyszczał ze środka czerwonego wnętrza. Jak do tej pory nie sądził, że przyjdzie mu się oświadczyć. Oświadczyć w tej dziwnej sytuacji, w dodatku z kobietą, której praktycznie nie znał. Jedyne co wiedział to, jak ma na imię i, że jest agentem Z.T.S.
Odwróciła się w jego stronę. Ten jeszcze chwilę dumał nad pierścionkiem z szafirem w środku. Szafir, który bladł swoją barwą i szlachetnością przy oczach kobiety stojącej naprzeciw niego. Tylko skąd wzięła się u niego ta nazbyt poetycka myśl?
- Iris Haddley… - złapał na chwilę oddech. W duchu się dziwił w jaki sposób zapamiętał to niespotykane imię. - ...uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żona? - dziwne zdanie prawda? Wypowiedziane z mylnym dla wszystkich uczuciem, żeby tylko odbębnić stały rytuał. Choć ten rytuał był zbędny. Sama Angie nie spodziewała się tego zdania. Raczej miała na myśli by wcisnął jej ten przeklęty pierścionek na palec i po sprawie.
- Oczywiście...Michael. - jego imię wypowiedziała dopiero po chwili, jakby się bała w ogóle je wymówić. Jednak jego ucho muzyka wychwyciło w jej głosie ciepło, którego wcześniej za żadne skarby nie dałoby się dostrzec.
Gdy wsuwał jej biżuterię miał wrażenie, że uśmiecha się do niego prawdziwie. W jej wyrazie nie było żadnego zakłamania czy gry jaką do tej pory prezentowała. Zdawała się być szczera, ale czy napewno? Przecież była mistrzem maskarady.
Nawet nie zauważył, że z zamyślonym otępieniem wpatruje się w jej błękitne oczy. Oczy, które skrywały w sobie niejeden sekret. Oboje byli w siebie wpatrzeni i zdawać by się mogło, że obydwoje znajdują się w świecie swoich własnych myśli i wspomnień. Blondynka nie zwracała uwagi, że jej domniemany narzeczony wpatruje się w nią oraz trzyma swoją ciepłą dłonią jej palce. Palce rąk, które w każdej chwili mogły dobyć noża czy innej broni i pozbawić życia JEGO. Wielkiej gwiazdy Michaela Jacksona.

§°§°§°§°§

Cisza przenikała swoją mgłą pogrążony w głębokim śnie Neverland. Wszystkie osoby przebywające na terenie tej krainy znajdowały się w swojej własnej krainie marzeń. Żaden liść nie miał zamiaru poruszać się w ciemności nieprzeniknionej nocy.
Cichy skrzyp drewnianej podłogi rozległ po korytarzu. Mężczyzna zastygł w bezruchu jak surykatka, która wypatruje swojego napastnika. Kręcone włosy zakołysały się leniwie i ponownie spoczęły na czerwonym materiale koszuli mężczyzny. Oparł się się ręką o ścianę i ruszył w dalszą drogę do dębowych drzwi, które znajdowały się parę kroków od jego sypialni. Choć o tej porze ta odległość mogła się zdawać o wiele większa.
Sam nie wiedział co go ciągnie w stronę pokoju gdzie zapewne spała Iris. Czuł potrzebę patrzenia na nią. Była zagadką, tajemnicą która wkradła się niespodziewanie w jego życie by go ratować. Najśmieszniejsze było to, że ona wiedziała przed czym, a on? On żył w niewiedzy mając świadomość, że Iris jest mu w stanie pomóc.
Uchylił lekko drzwi wpuszczając nieco nikłego światła z korytarza. Zatrzymał swoje spojrzenie na łóżku i znajdującej się na nim wypukłości.
Spała.
Przyszedł, zajrzał i powinien już stamtąd iść by ta nie nakryła go na tej wizycie, ale on stał. Niewidzialna siła wciągnęła go do środka. Puchaty dywan tłumił i tak już jego ciche kroki. Podszedł do łóżka.
Nie poznawał samego siebie. Dlaczego nie wyjdzie? Mentalny kamień mu na to nie pozwalał. Zrobił jeszcze parę kroków w stronę śpiącej dziewczyny. Kołdra owijała jej ciało odkrywając jedno jej ramię. “Przecież nic się nie stanie jeżeli dotknę.” ta niewinna myśl przeszła przez jego umysł.
Opuszkami palców musnął ciepłą skórę dziewczyny. Płynnym ruchem ręki pogładził jej ramię. Dlaczego to robi? Dlaczego…? Milion pytań zero odpowiedzi.
Nagle poczuł silne szarpnięcie za ramię. Zdezorientowany uderzył ciałem o zimne panele.
Sparaliżował go strach.
Tuż przy gardle czuł zimny metal, który o milimetry ominął jego skórę, a wbił się w dywan. Jego oddech przyśpieszył, a jego mózg nie potrafił zarejestrować co się stało. Stał i nagle został zwalony z nóg. Dopiero po chwili zarejestrował, że coś ciąży mu na klatce piersiowej. Słyszał ciężki oddech. To był jej oddech. To była ona. To ona przystawiała mu nóż do gardła.
- Nie chcę cię mieć na sumieniu Jackson. -wychrypiała mu cicho do ucha. Nie wiedział co zrobić. Na wpół był sparaliżowany przerażeniem.
Poruszyła się siadając do pionu. Spojrzała na niego inaczej jak do tej pory. Ze skrywaną w sobie troską? - Żeby mi to było ostatni raz. - wyciągnęła z podłogi wbity nóż i zeszła z Michaela. Podała mu rękę, aby pomóc wstać. Niepewnie na nią spojrzał, a następnie pochwycił jej wyciągniętą dłoń. Rozmasował sobie szyję. Ile dzieliło go od pożegnania się ze światem?
- Zawsze śpisz z bronią? - zapytał się jej.
- Co noc. - odpowiedziała cicho. Wzrok miała utkwiony w okno, za którym panowała ciemność. Z tępym wyrazem twarzy wpatrywała się w widok znajdujący za szybą. Miał wrażenie, że w jej głowie jest odtwarzane wspomnienie.

§°§°§°§°§

Korytarz o wręcz więziennym wystroju oświetlało ostre światło pochodzące ze świetlówek. Gdzieś w głębi jedna migała, druga świeciła oślepiającym blaskiem, a trzecia kończyła swój żywot.
Trzask.
Trzecia rzuciła ostrym snopem światła i zgasła na wieki. Pod ścianą w równym rzędzie ustawione były zimne, metalowe krzesła. Gdzieś pomiędzy nimi ostał się stoliczek, na którym stała doniczka z kwiatem. Sztucznym kwiatem, który zdążył już wyblaknąć. Gdyby nie światło lamp byłoby tam zupełnie ciemno. Nawet naturalne promienie słońca były ograniczane przez grube żaluzje.
Tak właśnie w istnie więziennym stylu prezentowała się agencja Z.T.S.
Właśnie na jednym z krzeseł pod szarą ze ścian siedziała wystraszona dziewczynka. Dwa warkoczyki opadały na jej ramiona. Zdezorientowana rozglądała się dokoła. Siedziała sama. Choć towarzystwa dotrzymywał jej jedynie długouchy pluszak. Wyciągnięta z szafy, zabrana z rodzinnego domu położonego we włoskich Alpach i umieszczona tutaj za sprawą tajemniczego mężczyzny w czarnym garniturze. Gdy tu się znalazła ubranych tak osób było pełno wokół niej. Wszyscy wpatrywali się w nią ze współczuciem, troską, zaskoczeniem, ale ona nie wiedziała o co chodzi. Była tylko dzieckiem.
- Napij się wody. - przykucnęła przed nią kobieta w idealnie skrojonej spódnicy. Angie tylko zakryła się Panem Królikiem i pokręciła główką. Czy tak trudno było zrozumieć, że chciała odzyskać rodziców? - Musisz się czegoś napić…
- Ale ja nie chcę. - oburzyła się dziewczynka. Kobieta ze zrezygnowaniem pokręciła głową. Odstawiła plastikowy kubek na stoliczek i odeszła znikając w jednych z drewnianych drzwi.
Znowu siedziała sama. Nie jej wina, że ta miła pani nie potrafiła jej pomóc. Chciała czegoś czego nie da się wykonać, a na jej nieszczęście nikt nie znał hasła do gry “jak się nazywasz?”. Huśtała na przemian nogami, wpatrując się uporczywie w stópki. Starała się zabić czas. Choć w jej wypadku to była wielka niepewność, bo przecież nie znała swojej rodziny. Nie miała cioć, babć, dziadków, wujków, kuzynów, natomiast jeszcze rano miała rodziców i szczęśliwą rodzinę. Teraz miała jedynie przytulankę o wdzięcznym imieniu Pan Królik.
Po korytarzu rozległy się szybkie kroki, które były co jakiś czas przerywane stukaniem drewna.
- Panie Gods. Nie może pan jej zabrać. - dało się słyszeć zdenerwowany głos kobiety.
- To wy nie możecie jej tu więzić. - odezwał się mężczyzna, którego można by po głosie zakwalifikować do ludzi w podeszłym wieku.
- Ale Iris jest już zapisana na wstępne testy do agencji. - Angie z zaciekawieniem podniosła oczka w stronę hałasu.
- Jesteście bandą debili! Teraz widzę, że dobrze zrobiłem odchodząc z Z.T.S. Przynajmniej mój syn nie musiał tu wstępować. - dodał już nieco ciszej. Zza rogu wyszedł starszy mężczyzna w szarej marynarce i zielonym kapeluszem na głowie. Szedł szybko nie zważając na swoje kulawe kroki. Asekurowała go drewniana laska, która jako trzecia noga ratowała go przed upadkiem. Tuż za nim w magisterskim koku na szpilkach biegła z grymasem na twarzy kobieta. - Mam nadzieję, że R jest u siebie. - powiedział poważnie zatrzymując swój wzrok na siedzącej nieopodal dziewczynce.
- Nie ma pan…
- John sam wysłał mi ten list Cor i nie próbuj mi wmawiać co mogę, a czego nie. - pomachał jej przed nosem świstkiem papieru. Jak na starszego człowieka miał w sobie dużo werwy.
Kobieta z osłupieniem stanęła w miejscu i patrzyła tylko jak mężczyzna wchodzi do gabinetu jej przełożonego. Popatrzyła się na Angie.
- Biedna dziewczynka. - wyszeptała do siebie i czym prędzej wróciła do swojego zajęcia które porzuciła.
Czyżby chodziło o nią? Chcą ją gdzieś zabrać? Zapisać? Ale gdzie. Czy to jest coś strasznego? W jej głowie pojawiło się wiele pytań, na które jej dziecięcy umysł nie potrafił znaleźć odpowiedzi.
Patrzyła się z ciekawością w drzwi przed nią. Miętosiła tym samym w rękach swojego pluszaka.
Nagle drzwi się otworzyły i w progu stanęli dwaj mężczyźni.
- Według umowy może pan ją zabrać do siebie, ale i tak odbędzie szkolenie. - odezwał się młodszy. Uścisnął mu rękę na pożegnanie i wrócił do swojego biura.
Staruszek poskładał starannie kartkę papieru i włożył ją do kieszeni. Niepewnie podszedł do dziewczynki siedzącej na krześle. Pochylił się nad nią.
- Angie prawda? - zapytał się cicho, aby nikt oprócz małej istotki go nie usłyszał.
- Nie jestem Angie. Jestem Iris. - powiedziała lekko poddenerwowana.
- A więc Iris zabieram cię do domu. - wyprostował się wyciągając do niej rękę. Mała ożywiła się na krześle.
- Będzie tam mama i tata? - zapytała, a nadzieja rozbłysła w jej dziecięcych oczach.
- Nie, nie będzie tam mamy i taty. - widział, że ta wiadomość jej nie pocieszyła, ale co miał zrobić? -Poznasz natomiast ciocie Nan. - mówił o swojej żonie.
- A mogę ci mówić dziadku? Zawsze chciałam mieć dziadka, ale tata mówił, że on jest zawsze ze mną tutaj. - wskazała na miejsce gdzie biło jej małe serduszko. Zeskoczyła z krzesła.
- Twoi rodzice też tam są. - złapała mężczyznę za rękę. - Mów mi wujku Iris.
- Wiem, że oni tam są. Czuję ich. - powiedziała przytulając się do boku mężczyzny. Powolnym krokiem ruszyli zawiłymi korytarzami, by w końcu wyjść z budynku.
- Landrynkę? - spytał pan Gods.
- Tak. - powiedziała uśmiechnięta gdy ten otworzył przed nią pudełeczko z cukierkami w środku. Nachylił się i wyszeptał jej do ucha:
- Kapitan Hak pilnuje Wendy, która czeka na Piotrusia Pana. - dość niespotykane zdanie prawda? W dodatku kierowane w niecodziennym miejscu.
- Zgadłeś wujku. - uwiesiła się jego szyi. - Teraz możesz mi mówić Angie. - uśmiechnęła się słodko.
- Dobrze Angie. Lepiej już chodźmy, bo Nancy będzie się denerwować. Swoją drogą polubisz ją. - zwrócił się ciepło do dziewczynki, która trzymała za ucho swojego pluszaka.
- A będę się mogła jeszcze z nią pobawić? - zapytała z prostotą i wesołością w głosie.
- Dzisiaj już nie złotko. Musisz iść dzisiaj wcześnie spać, bo jutro czeka cię dużo nauki. - powiedział z nutą smutku w głosie.
- A czego będę się uczyć? - zapytała zaciekawiona.
- Zobaczysz. - odpowiedział tylko tyle, bo przecież co miał powiedzieć pięciolatce. Że będzie uczyć się zabijać?
Wyszli z oszklonego budynku i wsiedli do zielonego garbusa. Silnik ze zgrzytem odpalił i ruszyli dla niej w nieznaną przygodę. Teraz tylko jedna osoba wiedziała jak ma na imię. Musiała zabić Angie Scott na tak długo jak tylko będzie się dało. To miała być pierwsza osoba, którą mała dziewczynka miała uśmiercić w najbliższym czasie…

§°§°§°§°§

Zawsze marzył o tym, żeby zagrać w filmie. Spełnić się jako aktor. Lecz nigdy nie przypuszczał, że w życiu codziennym będzie od niego wymagana ta sztuka. Choć na początku było mu ciężko. Nie tylko jemu, ale i jej choć Angie nie okazywała tego. Raczej dusiła to w sobie udając stoicki spokój. W przeciwieństwie do Michaela, który chodził lekko zdenerwowany, była oazą spokoju. No cóż to nie ona okłamywała swoją własną rodzinę.
Nie było mu dobrze z myślą, że jego najbliżsi byli pewni, że znalazł kobietę swojego życia. Gdyby była kobietą życia nie traktowaliby siebie z dystansem. Potrafili naskakiwać na siebie jak wściekłe psy, które walczą o swoją zabawkę. On chciał tylko ją poznać, ale ona mu na to nie pozwalała. Największe zdziwienie przeżył gdy wpadła do niego w odwiedziny Janet. To było trzy dni po pojawieniu się Angie w jego posiadłości.
- Nie wierzę ci. - powiedziała do brata z niemałym zdziwieniem wypisanym na twarzy.
- Uwierz Janet proszę. Każdy musi się w końcu ustatkować. - objął ramieniem blondwłosą kobietę stojącą tuż obok niego. Czule na nią spojrzał, a ta uśmiechnęła się do niego promiennie.
- Uwierzę jeżeli ją pocałujesz. - powiedziała do niego podejrzliwie zerkając na Angie. Para spojrzała na siebie z zaskoczenia obydwoje nie wiedzieli co mają robić. Jeżeli nie wykonają polecenia siostrę prawdopodobnie cały ich plan pójdzie na marne. - No już. - ponagliła ich. - Bo sobie jeszcze coś pomyślę. - nawet nie wiedział kiedy dziewczyna przyciągnęła go do siebie zatapiając się w jego usta. Dosłownie przez ułamki sekund stał jak słup soli nie wiedząc co zrobić. Ciepło rozlało się po ciele mężczyzny coraz bardziej z każdym kolejnym ruchem dłoni dziewczyny, które schowała w jego włosach lekko je ciągnąć. Oplótł ją w talii przyciągając jeszcze bardziej do siebie. Jedną ręką dotknął jej rozgrzanego policzka.
- Ej dobra! - usłyszeli nagle krzyk. - Chodziło mi o zwykły pocałunek, a nie o wstęp do czegoś gorętszego. - patrzyła na nich oczami jak pięciozłotówki. Michael oderwał się niechętnie od ust dziewczyny. Dlaczego niechętnie? - To teraz musisz mi opowiedzieć jak się poznaliście. - pociągnęła jego “narzeczoną” gdzieś w głąb domu. A on? On jeszcze chwilę wpatrywał się w miejsce gdzie zniknęła dziewczyna wraz z jego siostrą. Czy ma się bać tego co poczuł? Tych paru motylków, które poderwały się w jego brzuchu, tego podniecenia, gdy przeczesywała jego włosy, tego ciepła jej ciała kiedy jej dotykał? Czy ma się bać tego wszystkiego?
To było jakiś czas temu. Jego siostra oczywiście przekazała wspaniałą wiadomość rodzinie, która nie szczędziła mu przeróżnych telefonów. Choć i tak w tym wszystkim to nie było najgorsze. Dla niego było straszne coraz bardziej tajemnicze zachowanie “narzeczonej”. Coraz częściej nie pokazywała mu się na oczy. Znikała gdzieś na noc, aby rankiem wpaść na niego wychodząc z jednego z zakrętów. Frustrowało to go bardzo, a jego niechęć do niej rosła za każdym razem gdy niespodziewanie się pojawiała. Nie ukrywał się z tym, więc czasem palnął co nieco za dużo.
Chcąc odciąć się od tego wszystkiego do swojej posiadłości grupkę dzieci z jednego szpitali. Bawił się z nimi świetnie. Rozumiały go, a za otrzymaną radość dziękowały mu uśmiechem. Tyle dla niego wystarczyło. Sama świadomość tego, że choć trochę mógł im ulżyć napawała go radością.
Zapomniał jednej rzeczy z biura. Zostawił swoich gości z jedną z opiekunek i ruszył ścieżką w stronę domostwa, która była usłana kolorowymi kwiatami. Gdzieś z boku majaczył obraz leniwie poruszającej się karuzeli. Sam to stworzył. Stworzył coś do czego miał wracać.
Wyszedł zza zakrętu i zobaczył coś czego nigdy się nie spodziewał. Mała dziewczynka z dużą chustą zdobioną w motyle na głowie siedziała na trawie i z uwagą słuchała opowieści z ust...Iris?! Na moment dosłownie się przeraził. Nie miał pojęcia co może mówić dziecku osoba, która zabija lludzi.
- Po dwudziestu latach wydma zmieniła się w oazę, użyczającą podróżnym cienia pod drzewem. - zakończyła jakąś opowieść, w którą opowiadała dziecku.
- Ale dlaczego chmurka jej pomogła? - zapytała z zaciekawieniem dziewczynka. Michael stanął w pewnej odległości od rozmawiających, aby wszystko słyszeć.
- Widzisz, wydma nigdy nie zaznała miłości. Nikt jej nie kochał, bo szybko się przemieszczała, a nikt nie potrafił powiedzieć jej dobrego słowa. Dlatego chmurka zamieniła się w deszcz.
- Ale przecież chmurka mogła dalej żyć i wydma też. - upierała się przy swoim młoda osóbka.
- Chmurka potrafiła kochać i nie zawahała się poświęcić z miłości. - zakończyła ze spokojem. - Proszę. Sprawdźmy czy pasuje. - nie wiadomo skąd wyciągnęła wianek zrobiony z kwiatów rosnących nieopodal.
- Dzięki Iris jesteś najlepsza. - mała osoba rzuciła jej się w ramiona. Widział zawahanie ze strony kobiety, ale objęła dziewczynkę ze spokojem ją do siebie przytulając.
- Leć do reszty, bo jeszcze zaczną się martwić. - powiedziała to tak jakby zaraz miała się rozpłakać.
- Ale opowiesz mi jeszcze kiedyś bajkę? - zapytała z nadzieją.
- Może… - tą odpowiedzią musiała zadowolić dziewczynkę. Nie chciała obiecywać niemożliwego. Wstała powoli z trawy i obserwował oddalającą się w podskokach dziewczynkę, której wianek na głowie wesoło podskakiwał.
- Czyżbyś uczyła już młode pokolenie zabijać? - dopiero teraz ujawnił swoją obecność. Angie obróciła się w jego stronę. Napotkała zimne spojrzenie skrywające się pod opadającymi na twarz kosmykami kręconych włosów. Skrzyżował ręce na piersi.
- Możesz mi powiedzieć o co ci chodzi Jackson? - zapytała bez ogródek. - Sam nie chcesz, aby ludzie wierzyli w to co piszą na twój temat w brukowcach. Natomiast mnie masz za mordercę, a nawet mnie nie znasz. - skruszył się pod wpływem jej słów. Już nie był taki pewny siebie jak na początku.
- A może chcę cię poznać? - zagadnął niespodziewanie.
- Dostałeś akta. Tam wszystko jest. - odrzekła obojętnie. Odwróciła się na pięcie kierując w stronę wesołego miasteczka.
- Ale nie ma tam tego co chciałbym wiedzieć. - powiedział za nią głośno.
- Życie! - krzyknęła coraz bardziej się oddalając.
- Ej zaczekaj! - ruszył z miejsca biegiem w stronę kobiety. Zupełnie zapomniał o tym gdzie szedł. Nie było dla niego trudnością by ją dogonić. - Iris wiem, że masz jakiś tam kodeks, ale nie dałoby się jakoś tego obejść? - zrównał się z nią krokiem. Nie zamierzał teraz odpuścić.
- Zastanawiałeś się, że może ja nie chcę mówić? - odpowiedziała bez wyrazu. Widocznie chciała go zbyć. Nigdy nikomu nie opowiadała. - Zresztą po co ci ta wiedza?
- Nie wiem. Lubię wiedzieć różne rzeczy. Jestem jednak pewien, że chcę wiedzieć jaki lubisz kolor, co lubisz robić wieczorami, co czytasz, co sprawia ci radość… - wymienił pośpiesznie, ale Angie chciała dać mu do zrozumienia, że ona tego nie chce. Nie chce się dzielić swoją niklą prywatnością, która jako jedyna tworzyła z niej tajemniczą osobę.
- Wytłumacz mi po co? - zatrzymała się w pół kroku. - I tak gdy cała ta maskarada się skończy więcej mnie nie zobaczysz, więc pytam się po co? - naskoczyła na niego.
- I co z tego. Miło będzie powspominać czasem taką uroczą osobę. - uśmiechnął się do niej. Czy on do niej powiedział “uroczą osobę”? Za taką ją miał. Jeszcze ten rozbrajający uśmiech. Zamyśliła się na moment po czym zmarszczyła lekko czoło.
- Nie lubię, gdy komuś udaje się mnie do czegoś przekonać. - sama dziwiła się swojej decyzji. Przeczyła swoim własnym zasadom moralnym. - Ale ograniczam się do tak lub nie. - zaznaczyła zaraz widząc jego rozpromienioną minę.
- Jak dla mnie wystarczy. - nie był zniechęcony jej wymaganiem. Bo cóż to było? Dla niego samo to, że dowie się o niej czegoś więcej niż grupa krwi. - Niebieski, zielony, pomarańczowy, czerwony czy miętowy. - pierwsze kolory przyszły mu na myśl.
- Nie, nie, nie, tak i nie. Ale taki krwisty. - dodała po chwili. Cóż czasem trzeba sprecyzować odpowiedź.
- Byłaś kiedyś zakochana? - zapytał z błyskiem.
- Tak.
- Masz ulubiony kwiat?
- Tak. - popatrzyła na niego z politowaniem.
- A rodzina? Posiadasz rodzinę? - zapytał przystając na chwilę. Zauważył jak jego towarzyszka przygryza lekko wargę. Zastanawiała się.
- To zależy. - odpowiedziała nieco tajemniczo. Na tyle tajemniczo, żeby go jeszcze bardziej zaciekawić.
- Od czego? - nie miał zamiaru teraz odpuszczać.
- Czy ci ufam. - odpowiedziała szybko i ruszyła przed siebie. Michael odprowadził ją wzrokiem, aż zniknęła mu z oczu.
Zaufanie to klucz. Jedyny jaki potrzebował, żeby ją rozszyfrować. Intrygowała go bardziej niż inne kobiety w jego życiu. Nie były tak wycofane z w tym co mówią, nie ukrywały swojej natury pod płaszczykiem emocji. Choć nie przepadał za ludźmi dwulicowymi ona go do siebie przyciągała jak ogień ćmę. Jedyną przeszkodą było zaufanie. Tylko zaufanie.

§°§°§°§°§

Cisza. Tylko ona, choć i tak była co jakiś czas przerywana przekładaniem kartek. Gdyby się wsłuchać można by usłyszeć nawet szuranie długopisu po gładkim papierze. Zdawała się być zajęta tym co robi, ale tak naprawdę wiedziała co się dzieje wokół niej.
- Nie muisz się chować. - powiedziała spokojnie nie odkrywając wzroku od kartki. Bez żadnych przeszkód pisała dalej. Po pewnej chwili poczuła, że ktoś się do niej dosiada. Nie mogła się spodziewać nikogo innego tylko…
- Żartujesz, że musisz wszystko pisać. - powiedział po chwili. Zawsze od czegoś trzeba zacząć każdą rozmowę. - Nie macie tam jakiś udogodnień? - popatrzyła na niego z lekkim uśmiechem.
- Nie. Akurat sprawozdania trzeba pisać ręcznie. - wróciła do przerwanego na moment zajęcia. Chciała go w jakiś sposób spławić. Chociażby nawet milczeniem. Na jej nieszczęście Michael coś sobie postanowił i miał zamiar tego się trzymać.
Oparł się lekko o jej ramię, by móc czytać to to co pisze na papierze. Na początku w ogóle nie zwracała na to uwagi. Olewała go myśląc, że po pewnym czasie da sobie po prostu spokój. Gdy poczuła jego ciepły oddech na swojej szyi miała dość. Już dawno dała mu przekroczyć barierę osobistą, ale miała prawo na odrobinę cielesnej prywatności.
- Możesz się przesunąć? - spojrzała na niego, a gdyby jej wzrok potrafił zabijać już dawno miałaby przed sobą mogiłę Michaela.
- Mogę, ale nie chcę. Chyba mam prawo poprzytulać się do własnej narzeczonej.- stwierdził. Angie wywróciła tylko oczami. Wróciła do pisania. Choć czuła się trochę niezręcznie.
Wystrzeliła z miejsca jak strzała.
- Możesz mi powiedzieć o co ci chodzi?! - niemalże krzyknęła. Michael wpatrywał się w nią z oczami prawie na wierzchu. Wszystko dlatego, że Angie poczuła na sobie jego dłonie, które powoli się wokół niej oplatały. - Rozumiem, że żeby ten cały pic na wodę wyszedł trzeba udawać, ale chyba nie musisz się wczuwać w to wszystko gdy jesteśmy sami! Myślisz, że ja mam na to ochotę?! Że chce się w to wszystko bawić?! - do tej pory spokojna i opanowała naskoczyła na niego. - Przepraszam. - dodała po chwili cicho. Pokręciła ze zrezygnowaniem głową. Przetarła czoło, wypuściła z cichym świstem powietrze z ust. Podeszła powoli do stolika i zaczęła sprzątać swoje kartki. Nagle złapał ją za rękę. Spojrzała niepewnie w jego czekoladowe oczy.
- To ja przepraszam. Trochę mnie to przerasta. Szczególnie to, że mam wrażenie iż nawet Z.T.S. nie jest w stanie mi pomóc, bo z tego co widzę nadal wszystko piszecie na kartkach. - chyba mu się udało. Jeszcze nawet nie wiedział co, ba oboje nie wiedzieli. Ale w końcu pokazał, powiedział wprost co go niszczy od środka. Choć i tak było to niewiele. Lecz zawsze coś.
- Fakt Z.T.S. nie jest w stanie ci pomóc, bo to banda debili, ale ja się do niej nie zaliczam. - uśmiechnął się pod nosem, a Angie na sercu zrobiło się zaraz przyjemniej. Sama niedawno stwierdziła, że do tego człowieka pasuje tylko uśmiech. - Chodź, pokażę ci coś. - skinęła na niego. Nawet nie udało mu się ukryć swojego zainteresowania.
- A co to będzie? - poderwał się z miejsca.
- Zobaczysz jeśli chcesz. - odpowiedziała równie tajemniczo jak się zachowywała. Złapała go za rękę i pociągnęła za sobą w nieznanym kierunku. Nieznanym tylko przez chwilę. Całą drogę przeszli w milczeniu, a Michael coraz bardziej stawał się być spięty. Zorientował się, że idą w stronę jego SYPIALNI?!
Wepchnęła go lekko do środka, by zaraz potem zakluczyć drzwi. Czyżby miał się obawiać? Czy Iris względem niego miała jakieś konkretne plany?
- Z.T.S. ci nie pomoże, bo nie ma tego co mam ja. - grzebała chwilę w kieszeni swoich spodenek, które odsłaniały jej zgrabne nogi.
- A co takiego masz? - niepotrzebnie się zgadzał na pomysł działającej morderczyni.
- To. - wyciągnęła w końcu niewielkie urządzenia w kształcie kuli.
- Metalową kulkę? - dopytał rozbawiony.
- Też, ale i technologię przyszłości. - przerwała przedmiot na pół. W jednej chwili rozbłysło światło, które zamieniło się w hologram. Dziewczyna położyła przedmiot na ziemi.
- Co to jest? - zapytał podchodząc bliżej do obrazu który rozrósł się do wysokości sufitu.
- Wszystko. - jednym ruchem ręki sprawiła, że niebieskie światła rozprysły się w formie 3D po całym pokoju. - Akta, notatki, wiadomości, świat jednym słowem wszystko. Ale nikomu nie mówisz, że mam takie coś. - dodała po chwili podchodząc do niego.
- Dlaczego?
- Bo… Nie wiedzą, że to mam. - odparła drapiąc się za uchem.
- Łamiesz regulamin na potęgę. - było to bardziej stwierdzenie niż pytanie. - Pokazałaś mi to dlatego, bo… - zrobił zamaszysty ruch ręką obejmujący cały pokój.
- Chciałam ci pokazać to. - złączyła dziwnie dłonie, by w następnie, niespodziewanie je rozszerzyć. Obraz zmienił się. Powoli, jedną falą foldery zmieniły się w niebieską toń wody. Cały pokój zdawał się znajdować pod wodą. Nagle zaczęły pojawiać się egzotyczne ryby.
Michael wyciągnął dłoń przed siebie by dotknąć jednej z nich, ale ta przepłynęła przez niego naruszając swoją strukturę. Łóżko znikło, a na jego miejscu pojawiła się rafa koralowa. Po chwili nie tylko biurko, ale i reszta mebli zniknęła zmieniając się w rajskie, podwodne miejsce. Choć tylko pozornie. Nie mógł uwierzyć jak się stało. Miał okazję znaleźć się pod wodą w ogóle w niej nie będąc. Podziwiali oceaniczną głębie. Krążyli w koło, a raczej Michael z zachwytem krążył po sypialni, która zamieniła się w rafę koralową. Co jakiś czas jedno drugiemu pokazywało coraz to inny gatunek wyimaginowanej ryby. W pewnym momencie Michael potknął się o coś. Upadł do tyłu na łóżko, które dalej było na swoim miejscu, ciągnąc za sobą dziewczynę. Upadła na niego, a on tak po prostu trzymał ją w tali.
Obraz diametralnie się zmienił. Z morskiej toni przeistoczył się w kosmiczne piękno gwiazd.
- Wow. - wyszeptał cicho wpatrując się w jej uśmiechniętą twarz.
- Też tak sądzę. - ułożyła się obok niego. Wpatrując się w sztuczną, gwieździstą przestrzeń.
- Ja nie o tym. - cały czas się w nią wpatrywał. Spojrzała na niego pytająco. - Do twarzy ci z uśmiechem. - speszyła się. - A z rumieńcem jeszcze bardziej. - dodał cicho, ale nie na tyle by ona nie usłyszała. - Powiesz mi kim jesteś? -obróciła się na bok by móc patrzeć w jego twarz.
- Jestem kimś kto zabija, by chronić innych. - odpowiedziała lekko spuszczając wzrok.
- Znowu zagadka? Dlaczego cały czas nimi mówisz? - zaczął pytać coraz bardziej dociekliwie.
- Może lubię? Chcę być tajemniczą i tyle. - wzruszyła nieznacznie ramionami.
- Nawet bez tego jesteś tajemnicza. - skwitował na sam koniec. - Powiedz mi…
- Będziesz robić mi przesłuchanie? - zaśmiała się. Pierwszy raz widział jak się szczerze śmieje. Dla niego był to jeden z przyjemniejszych dźwięków dla ucha.
- Nie...chyba… Dlaczego tak bardzo ICH nienawidzisz? - dobrze wiedziała o co chodzi. Szczególnie gdy zrobił nacisk na słowo ‘ich'.
- Stare, niewyrównane rachunki. Po prostu przeszłość. - odpowiedziała równie tajemniczo jak ona sama. Michael uśmiechnął się pod nosem. Znowu to robiła.
- A to? Od kogo? - wskazał niezgrabnym ruchem na leżące, na podłodze urządzenie, które cały
czas emanowało kosmosem.
- Od ojca.
- Czyli masz rodzinę. - ożywił się, a Angie pożałowała swoich słów.
- Może mam, może nie. Zresztą nie powinno cię to interesować. - ponownie przybrała ostrą postawę. Wstała powoli z łóżka. - Pójdę już. - zabrała swój sprzęt z podłogi. Tym samym magiczny krajobraz zniknął i ponownie ukazało się ciemne już wnętrze pokoju. Skierowała się do drzwi.
- Zaczekaj chwilę. - stanęła w pół kroku. Nie chciała się odwrócić. Choć ktoś mógłby pomyśleć, że się bała. Czy się bała? Nie wiadomo. - Nie musisz iść możesz zostać. Zresztą przed pracownikami też trzeba poudawać, prawda? - sam dziwił się swoim słowom, ale wcale ich nie żałował.
- Nie boisz się, że znowu naskocze na ciebie z nożem? - zrobiła myślową aluzję do sytuacji sprzed tygodnia, w jej pierwszą noc tutaj.
- Nie, nie boję się. - odpowiedział spokojnie. Dziwnym trafem starał się ją do tego przekonać z całych sił.
- Mam rozumieć, że jesteś pewny na co się piszesz. - akurat tego był jak najbardziej pewny. Pewniejszy niż własnego życia. Bo miało przecież chodzić tylko i wyłącznie o zaufanie.

§°§°§°§°§

Cicho, ciemno. Drgnął. Machnął ręką jakby czegoś szukał. Pusto. Gdzie ona jest?!
Wstał jak oparzony. Czyżby ten wieczór, jak i ona sama, jej śmiech i beztroskie spojrzenie były tylko snem? Bardzo realnym snem?
Spojrzał w bok. Miejsce gdzie blondynka powinna spać było puste. Kołdra niedbale rozrzucona. Śpieszyła się. Tylko gdzie…
Jego uwagę przykuło nikłe światło sączące się spod drzwi. Nie powinien wstawać z łóżka, ale to ciekawość to wszystko jej wina.
Bez najmniejszego szmeru, czy skrzypnięcia otworzył drzwi swojej sypialni. Zerknął na korytarz. Ciemność panowała praktycznie w najmniejszym zakamarku. Jedynie odległe miejsce jego domu było oświetlone ciepłym światłem lampy. Nie powinien ruszać w tamtą stronę. Co mu strzeliło do głowy?! Wolnym krokiem kierował się w tamtą stronę.
Zimno paneli drażniło jego bose stopy. Na horyzoncie nie było żywej duszy, ale jednak dolatywały go przyciszone szmery rozmowy.
To Angie z kimś rozmawia? Nie może jednak nie. Był to raczej męski głos.
Doszedł do miejsca gdzie z sufitu zwisała lampa oświetlając korytarz żółtym światłem. Już miał nacisnąć klamkę drzwi, za którymi chowa się tajemniczy rozmówca, gdy…
Coś lub ktoś dosyć brutalnie wepchnęło go do przeciwległego pomieszczenia. Składzik na mopy? Świetnie. Nie widział kto to, nie widział tej osoby. Jedynie ostre światło oślepiało go po oczach.
- Odbiło ci już całkiem?! - dobrze znał ten ciepły głos, który teraz wrzeszczał po nim szeptem. - W ogóle po coś przylazł?! - była wsciekła, ale wściekła to mało powiedziane.
- Zobaczyłem światło i przyszedłem. - zaczął się tłumaczyć.
- Żebyś światła w tunelu nie zobaczył. - zadrwiła z niego, a jemu coraz bardziej się wydawało, że w tej małej klitce jest coraz ciaśniej. - Prosił cię ktoś żebyś ruszał swój królewski zadek?! - widocznie chciała mu dać popalić. Coś połaskotało Michaela w nos. Pierze? Gorzej już chyba być nie mogło. Kichnął i to tak porządnie.
- Ktoś tu jest. - dało się słyszeć głos z zewnątrz. Momentalnie wstrzymali oddech. Angie zgasiła latarkę. Mike natomiast wyczuł jej subtelny ruch ręki. Sięgnęła za niego i wyciągnęła pistolet. W miarę cicho go przeładowała.
Postacie zatrzymały się tuż przy drzwiach do składziku. Zdrętwieli na moment. Angie naprężyła wszystkie mięśnie gotowa do skoku niczym drapieżnik.
- Idioto. - odezwała się nieznajoma kobieta. - Ten pacan Jackson tak kicha, że słychać go w Gwatemali. Swoją drogą niedługo pozbędziemy się gnojka.
- Chyba, że pojawi się Z.T.S.. - odrzekł nieznajomy.
- Z.T.S. to banda dzieciaków takich samych jak Jackson. - kobieta widocznie musiała drwić ze wszystkich. Nawet nie wiedziała, że stoi tuż za drzwiami. Gdyby tylko…
- Ale podobno mają broń- Sukę. - widać, a raczej było słychać, że mężczyzna jest dopiero nowy w swojej pracy.
- Jedynym problemem teraz jest ta blond lafirynda cały czas się do niego klejąca. - w skupieniu przysłuchiwali się toczącej rozmowie.
- Zadzwońmy po Dużego D. Pewnie z chęcią by się nią zajął. - Michael stał z otwartymi ustami. Skakał wzrokiem to na Angie to na drzwi.
- Dobra chodź żółtodziobie. Gdy XxX dostanie naszą wiadomość wtedy wystarczy czekać na jego znak. - powoli odeszli w zupełnie inną stronę. Zgasło na zewnątrz światło. Napięcie w niewielkim pomieszczeniu sięgnęło zenitu. Dlaczego nie wychodzą? Kłębiło się w głowie gwiazdora.
Powoli otworzyła drzwi. Z pistoletem przed sobą sprawdziła czy jest bezpiecznie. Praktycznie pchała przed sobą zdrętwiałego Michaela. Była wściekła. Wściekła na tego półgłówka, a jeszcze bardziej na siebie.
- Dlaczego za nimi nie poszłaś?! - zapytał z pretensją w głosie.
- Jeszcze potrafię ocenić sytuację czy mam szansę wygrać, a może nie. - skwitowała nerwowo. - Poza tym mam coś zupełnie lepszego. - podała mu zgiętą kartkę. - Listwy w twoim domu kryją ciekawe rzeczy. - dodała jeszcze.

“Czajka pije obok narowka a zjawa luną. Zalane usta dłowra.
Małżeństwo”

Przeczytał marszcząc czoło. Co to za dziwna wiadomość. W dodatku nie ma najmniejszego sensu.
- To anagram. - zaczęła Angie powoli, ale dalej nic mu to nie mówiło.
- A co oznacza? - zapytał. Zresztą sam nie wiedział czy chciał cokolwiek wiedzieć.
- Ciężko było to odszyfrować, ale ta, jak to ująłeś dziwna wiadomość, tak naprawdę mówi “Jaja pilnuje zaobrączkowana kwoka. Lustra załadowane”. - wyrecytowała jednym techem. - ‘Małżeństwo’ to pseudonim. - wyjaśniła szybko. Michael zrobił kwaśną minę i usiadł na łóżku. Przeczesał włosy.
- Iris ja dalej nic z tego nie rozumiem. - powiedział spoglądając w jej błękitne oczy.
- Jajo to ty, a zaobrączkowana kwoka ma oznaczać mnie. - usiadła obok niego. Choć równie wielki miała mętlik w głowie jak mężczyzna. Potrafiła go jakoś uporządkować.
- A lustra? - zawiesiła na moment głowę. Westchnęła głośno i z bólem przyznała, że…
- Nie wiem. - kto miał wiedzieć? Pewnie tylko ci co to pisali. Oparła głowę o jego ramię. Nic nie wymyśli. Nie jest w stanie. Jest po prostu zbyt wielką tajemnicą.

§°§°§°§°§

Słońce okraszało swoimi promieniami świat dookoła. Diabelski młyn w tym świetle prezentował się niezwykle. Zresztą całe Rancho zdawało się być miejscem niesamowitym. Zupełnie jak jego właściciel.
Angie już sama nie wiedziała co o nim myśleć. Z jednej strony nieśmiały mężczyzna, który boi się zrobić cokolwiek śmielszego, a z drugiej... podrywacz i flirciarz czystej krwi. Uśmiechnęła się do siebie na tę myśl. Jedno musiała mu przyznać. Był perfekcjonistą nawet w tym. To przypadkiem ją zaczepił, to oblał jakąś cieczą, a jeszcze innym razem potrafił prowadzić z nią pełną podtekstów rozmowę. Niestety dziewczyna nie mogła sobie pozwolić na żadne odwzajemnienie tego niewinnego flirtu. Powiedzmy sobie szczerze. To kim była jej na to nie pozwalało.
Dodatkowo jeszcze jej instynkt pracował na najwyższych obrotach. Od paru dni było w posiadłości spokojnie, za spokojnie. Nic nie wskazywało na to, że miałby się wydarzyć niespodziewany zwrot akcji. Mogłaby sobie odpuścić choć trochę swojej przezorności, ale nie ona. Była profesjonalistą. Wiedziała, że coś się szykuje, ale nie miała bladego pojęcia co takiego.
Jeszcze ta zaszyfrowana wiadomość. Mogła się domyślać kto był jajem, a kto kwoką. Niestety lustra były dla niej zagadką. Musiała coś pominąć, na pewno ominęła bardzo ważną rzecz.
Właśnie tak wyglądały jej myśli ostatnimi czasy. Skakała od sprawy, którą się zajmuje, aż po samą postać samego poszkodowanego.
Spokojnym krokiem przemierzała chodnik wyłożony kamieniami. Choć dla obserwatora z boku, jej chód był imitacją spokoju, której on nie potrafił zauważyć, w środku jej duszy huczało.
Włosy na lekkim wietrze podskakiwały opadając na jej ramiona. Cóż na razie była sama, bo jej “narzeczony” jak to określiła w myślach dostał gorączkowego napadu weny.
Mijała poszczególne atrakcje jego pięknej krainy. Gdzieś obok niej zamajaczyły niewielkie drzewka, a dwa kroki dalej fontanna wyrzucała w powietrze krople chłodnej wody. Następnie rzucił jej się w oczy klomb kwitnący na chyba tysiące kolorów, jedna kostek tworzących niski krawężniczek, lekko oderwana widocznie odchylała się od równego rządku tego budulca.
Stanęła jak wryta.
Kostka widocznie naruszona? Na pewno nie w tym miejscu. Dopadła uszkodzenia. Gdyby zobaczył to personel tego miejsca pewnie wziąłby ją za wariatkę. Nie przejmowała się teraz niczym.
W sparze znajdowała się skąpa ilość białego proszku. Wzięła trochę na palce, modląc się w duchu by nie była to rzecz, o której pomyślała. Przyłożyła dłoń do języka.
Wypluła substancję z ust, a jej twarz wykrzywiła się w grymas. Środki wybuchowe. Różne substancje wymieszane ze sobą. Gorzej chyba już być nie może.
Zerwała się z miejsca. Biegła czym prędzej do jednego z ochroniarzy, który zamajaczył jej niedaleko. Teraz liczyło się tylko to, aby uchronić ludzi, a szczególnie Jacksona.
- Ej! Gdzie jest Jackson?! - krzyknęła do niego szorstko. Nie miała czasu bawić się w uprzejmości.
- Chyba sama powinnaś wiedzieć. - odpowiedziała wyraźnie zdegustowany tonem z jakim się do niego odniosła.
Nie pozostawiał jej wyboru. Zza siebie wyciągnęła czarny pistolet. Zazgrzytał, gdy go przeładowała.
- Nie mam czasu w zgadywanki, więc gadaj. - mężczyzna patrzył na nią z niedowierzaniem. Wiedział, że coś jest z nią nie tak, ale żeby aż tak?!
- Sala taneczna. - wydukał z przestrachem. Mina momentalnie jej zrzedła. Chyba cała krew odpłynęła jej z twarzy, a ciało zdrętwiało. Nie teraz! Krzyczała do siebie w myślach.
W jej głowie pojawiła się w ułamku sekundy kolejna myśl: “Lustra załadowane”.
- Kurwa...

C.D.N

 Jeżeli dotarłeś/aś aż tutaj jestem pod ogromnym wrażeniem, a moje serce się raduje.
Czytasz? Zostaw komentarz, to motywuje. :D

4 komentarze:

  1. Zapowiada się naprawdę ciekawie.�� Super pomysł. Czyta się przyjemnie, nic tylko czekać na następne części.
    Dużo weny życzę.

    OdpowiedzUsuń
  2. LG już się zbliża, już puka do twych drzwi. Dobra bez takich xDDD
    Tak w ogóle to hej!!
    Miniaturka się zapowiada naprawdę bardzo ciekawie.
    Szkoda mi rodziców Angie. Widziała morderstwo, będąc dzieciakiem. Nie ma niczego zazdrościć. Na jej psychice są wielkie rany i to było widać,szczególnie w gabinecie szefa. Mordercy muszą ponieść karę.
    Te oświadczyny ze strony Michaela były takie sweet. Szkoda że skubani się nie kochają. Myślę że Michael poczuł chemię do Iris. Tylko ona, myślałam że ona zadźga Michaela w tej sypialni. Ogólnie Iris wydaję się być wredna, ale myślę że to minie. Spodobała mi się szczególnie ostatnia scena. Grożenie bronią sposobem na życie. XDD
    Ja już spadam. Czekam na nexta już niecierpliwie :)
    Życzę Duuużo Weny
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  3. No ja ciebie pierdolnę.
    Niezłe przywitanie, no nie? Chyba mamy parę WAŻNYCH spraw do obgadania w tym komentarzu, ale spokojnie, oby dwie mamy czas, prawda?

    Po pierwsze.
    No ja rozumiem, że jej zamordowali rodziców, może byli ważnymi agentami chuje muje dzikie węże, ale CO ONI CHCĄ OD MAJKULA? Gdyby zamiast Angie była wecia i Martyśka (mieszanka wybuchowa) to cały S.H.A.D.O.W by gacie zmoczył i spierdzielił na Syberię, a Majkulem byśmy się podzieliły, jak sosem do pizzy (if you know what i mean) ale on tak przy okazji;).

    Po drugie.
    Mój Boże, jak ta kobieta jest trudna! To ja myślałam, że z moją Al jest tragedia, a tutaj okazuje się, że ma konkurentkę XD Fajnie ją wykreowałaś, niby wydaje się być osobą zimną i bezuczuciową, a jednak ma w sobie coś na co nasz pan Jackson leci! Jestem pod wrażeniem!

    Po trzecie.
    Ich relacja jest tak zjebana i tak urocza w jednym, że ja już nie wiem co myśleć. Najpierw Angie nieprzystępna była, a potem z nim w jednym łóżku chciała spać. My już wiemy co się kroi i mam nadzieję, że Angie dozna DOGŁEBNEJ MIŁOŚCI z Michaelem zanim oby dwoje wykitują XD

    Ogólnie podczas całej notki czułam się jak podczas teledysku do Smooth Criminal. Bez kitu, puszczałam sobie tą piosenkę na przemian z Morphine i notka smyrnęła jak sztrzała! Teraz zostaje mi tylko czekanie na sama wiesz co głównej bohaterki i topienie się w łzach w moim pokoju, a że chcę mieć to już za sobą, wstawiaj notkę szybko! <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Wyczuwam smooth Criminal xdd
    Idę czytać.
    Czemu rodzice Angie zostali zamordowani? O.o Ojciec Angie agentem? Nono robi się coraz ciekawiej. :D
    Btw. Ma ładne fałszywe imię. Iris :D
    Taka "bed gyrl" się zrobiła XD żartuje XD Ale... Ten wybuch koncernu... Zemsta na organizacji... Ciekawie to wymyśliłaś.
    Kurde już myślałam że dyrektorem będzie Michael xddd
    Zabierz mu coś co kocha…
    - A sam po to przyjdzie. - odezwała się dziewczyna zamykając teczkę na swoich kolanach.- HA WYŁAPAŁAM TO XD
    JA CHCEEEEEEE NEXTAAA

    OdpowiedzUsuń