sobota, 1 października 2016

Do you remember... Rozdział 18

 Hejka kochani!!!
Ostatnio mam fazę na Orki z majorki (<-link)  i to chyba już dwunasty raz w tym roku,
no cóż gusta muzyczne nie wybierają, bo jakieś dwa tygodnie temu non stop słuchałam Poloneza z Pana Tadeusza xD
Notka dzisiaj wygląda tak, a nie inaczej. Gdybym chciała połączyć następny rozdział z tym prysnęła by cała magia chwili.
Więc nie przedłużając zapraszam do czytania i szczerego komentowania.
A wszystkich anonimowców proszę o pozostawienie po sobie śladu.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
*****
Przeszłość jest jak bumerang. Zawsze do ciebie wróci. Pomimo tego, że ty już dawno o niej
zapomniałeś zjawia się w najmniej odpowiednim momencie i stara się ciebie wyniszczyć od środka. W takich chwilach nie powinno się poddawać, a walczyć, stawić czoła wspomnieniom oraz osobą, które mają do ciebie wieczny żal i pragną zemsty...
Wpatrywałam się w mężczyznę siedzącego na kanapie. Myślałam, że już nigdy go nie spotkam, że zapomnę o poczuciu winy, ale nie wszystko wróciło, gdy ponownie zobaczyłam te zielone tęczówki.
   -No siostrzyczko, nie przywitasz się z bratem? Nie stęskniłaś się za mną? -ten sam chłodny, drwiący ton głosu co kiedyś. Nic się nie zmienił, jedynie na jego twarzy pojawił się zarost.
   -Czego ode mnie chcesz? -nie przyszedł do mnie bezinteresownie. Musiał czegoś potrzebować. Przez tyle czasu nie miałam z nim kontaktu, aż tu nagle pojawia się znikąd w moim domu. Nawet nie wiem jakim cudem się tu dostał.

   -Czy muszę czegoś chcieć, żeby do ciebie przyjść? -rozłożył się wygodnie na kanapie opierając nogi na stół, przy okazji zrzucił z niego szklankę. Na dźwięk tłuczonego szkła podskoczyłam. -Boisz się i prawidłowo. -kto w takiej sytuacji nie dygotałby ze strachu? Wstał kierując się w moją stronę. Nie chciałam zmniejszać przestrzeni pomiędzy nami, dlatego zaczęłam się powoli wycofywać do momentu gdy natrafiłam na ścianę. -Pewnie jesteś ciekawa co mnie do ciebie sprowadza. -nie potrafiłam nic odpowiedzieć. Strach sprawił, że w gardle urosła mi ogromna gula, przez którą nie potrafiłam wydobyć żadnego dźwięku. Z przerażeniem patrzyłam na poczynania mężczyzny. Splótł ręce za sobą i teraz przypominał profesora na wykładach. Odszedł ode mnie i zaczął przyglądać się zdjęciom stojącym na półce. -Jak wiesz dzisiejszy świat rządzi się pieniądzem, a z tego co pamiętam jesteś mi winna rekompensatę za śmierć ojca. -nie mogłam w to uwierzyć, że pomimo tylu lat wciąż chowa do mnie urazę.
   -A jeżeli nie zapłacę? -spytałam przezwyciężając odrętwienie spowodowane strachem.
   -Szkoda by było takiej ślicznej buźki. -złapał mnie za brodę i przekręcił twarz w lewą stronę. Wyglądało to tak jakby oceniał stan mojej twarzy. -A poza tym zawsze możesz pożyczyć od tego swojego Jacksona. Przecież on nie odmówi swojej kochanej przyjaciółce.
   -Zostaw go w spokoju, to jest sprawa pomiędzy nami. -odpowiedziałam hardo. Odpowiedział mi tylko szyderczy śmiech.
   -Widzę, że mała Jennifer się zakochała. Jeszcze lepiej. Szanowny pan Jackson tym bardziej nie pozwoli cię skrzywdzić. -chciałam jeszcze bardziej wcisnąć się w ścianę i za nią zniknąć, gdy Mark się do mnie przysunął. -Masz dwa tygodnie na zebranie sześćdziesięciu tysięcy, po tym czasie, jeżeli ich nie dostanę znajdzie się ktoś kto tyle za ciebie zapłaci. -poklepał mnie po policzku. -Pamiętaj zero policji. -ostatni raz złowrogo na mnie spojrzał i wyszedł. Wypuściłam ze świstem powietrze by choć trochę się uspokoić. Nie sądziłam, że człowiek którego kiedyś nazywałam bratem teraz będzie chciał, żebym mu płaciła za dawne rany. Myślałam, że życie jego ojca jest warte więcej niż marne sześćdziesiąt dolarów, których i tak nie miałam. Nie chciałam prosić o pomoc Michaela. Musiałam załatwić to sama niezależnie od tego jakie będą konsekwencje.
Sprzątnęłam stłuczoną szklankę z podłogi i wyrzuciłam do kuchennego kosza. Usiadłam przy stole chcąc przeanalizować to co się tutaj stało parę chwil temu. Z tego wszystkiego rozbolała mnie głowa. Jeszcze tego brakowało. Cały mój dobry humor z poranka prysł. Siedziałam i wpatrywałam się tępo w stół. Ktoś z krzykiem wpadł do mieszkania.
   -Tyle razy cię prosiłam, żebyś nie planował nic na dzisiaj, bo moja mama zaprosiła nas na obiad! -z pewnością to była Sam.
   -Ale skarbie zapomniałem o tym całkowicie. -weszli do kuchni.
   -Tyle razy ci mówiłam, powtarzałam, a ty co? Nic. Właśnie widzę gdzie ty mnie masz. -jeszcze mi ich kłótni brakowało. To była ostatnia rzecz na jaką miałam ochotę, zaraz po bólu głowy. Patrzyłam się na nich z oczami na wierzchu, a w środku zwijałam się od pulsującego bólu w okolicach skroni. -Jennifer, ty też widać masz mnie gdzieś. -musiałam ma chwilę się "wyłączyć". Jeszcze nigdy ból tak mnie nie otumanił.
   -Co? -spytałam jakby zaspanym głosem.
   -Ja już nie jestem nikomu potrzebna na tym świecie! -zaczęła lamentować i pomyśleć, że tak jest co miesiąc. Podniosłam się z krzesła i ruszyłam w stronę schodów, a następnie do mojego pokoju. Jakaś postać mignęła mi w korytarzu, ale zbytnio się jej nie przeglądałam. Położyłam się, a wręcz rzuciłam na łóżko. Przekręciłam się na plecy i patrzyłam w sufit.
Co takiego zrobiłam, że wszystko do mnie wróciło? Teraz kiedy jest dobrze, wszystko może się zawalić. Wystarczy jeden zły ruch, a mogę stracić wszystko. Tym razem również dam sobie radę, nie tak łatwo jest mnie złamać. Wiem jednak jedno, będę musiała załatwić to wszystko sama, nie narażając nikogo na niebezpieczeństwo...

*****
Czasami nie mogę przejść obok niej obojętnie. Nie mogę na nią nie spojrzeć. Szczególnie teraz, gdy nie widziałem się z nią przez dłuższy czas. Zmieniła się w moich oczach. Nie umiałem określić tej zmiany, ale zauważyłem, że zachowuje się nieco inaczej. Jakby bardziej uważała na to co ma powiedzieć. Raczej się nie dowiem...
Dogrywałem dosłownie ostatnie partię głosowe. W kwestii muzycznej czułem się spełniony. Prawie cztery lata pracowałem nad sukcesem wkrótce wydanej płyty i mam nadzieję, że moja praca nie pójdzie na marne.
   -Skończyliśmy! -wykrzyknął Quincy gdy wszedłem do głównego pomieszczenia. Po sali rozległy się gromkie brawa. -Teraz jeszcze musisz wybrać dziesięć piosenek.
   -Co?! -prawie krzyknąłem.
   -Dzisiaj rano dostałem od szefa wytwórni rozporządzenie, że zamiast ustalonych trzydziestu na krążku znajdzie się tylko dziesięć utworów.
   -Tyle czasu spędziłem na nagraniach i teraz nagle mam wybrać najlepsze piosenki?! Przecież to nie ma najmniejszego sensu. -nie podobał mi się ten pomysł. W te piosenki włożyłem, a teraz część z nich nie ujrzy światła dziennego.
   -Michael posłuchaj. Wiem, że ten pomysł ci się nie podoba, ale pomyśl w inny sposób. Jeżeli chcesz wydać wszystkie utwory musisz wiedzieć, ze to kosztuje...
   -Cena nie gra dla mnie roli. -nawet w branży muzycznej pieniądze dyktowały warunki.
   -Nie przerywaj mi. -skarcił mnie jak nieposłusznego syna. -Drugą rzeczą jest to, że pokażesz wszystkim artystą swoje wszystkie karty. Nie będziesz miał już czym zaskoczyć ludzi.
   -Dobrze powiedzmy, że się zgadzam, ale co z resztą piosenek.
   -Pójdą do archiwów. -prychnąłem pod nosem. Mogłem się tego spodziewać. -A później można zrobić remake. -wiedziałem, że Jonse chciał dla mnie jak najlepiej. Pod względem muzycznym rozumieliśmy się bez słów. Musiał widzieć, że się waham. -To nie jest decyzja do podjęcia na szybko. Prześpij się z tym wszystkim i jutro daj mi znać, a teraz wracaj do domu i odpocznij, bo za tydzień ruszają próby do trasy. -całkowicie o tym zapomniałem. Wyjadę stąd na ponad rok i przez ten czas nie będę się widział z Jennifer. Pożegnałem się ze wszystkimi i ruszyłem w stronę samochodu. Po drodze do głowy wpadł mi szatański plan jak zatrzymać ją przy sobie. Pozostaje mieć nadzieję, że się zgodzi.
Zaparkowałem pod jej domem i czym prędzej wysiadłem z pojazdu. Z przyzwyczajenia od razu wszedłem bez pukania. Akurat szła w stronę schodów. Wyglądała na przybitą jakby się coś stało. Nie zauważyła mnie jakbym nie istniał. Musiałem dowiedzieć się co się stało. Miałem tylko nadzieję, że nic poważnego...
Zastałem ją w jej łóżku. Wpatrywała w sufit bez wyrazu. Usiadłem obok niej i dopiero wtedy przeniosła na mnie wzrok. Uśmiechnęła się choć w jej oczach widziałem, że wcale nie jest tak wesoło jak mi się wydaje.
   -Powiesz mi co się stało? -spytałem bez ogródek.
   -Nic ważnego. -wydukała i podniosła się do pozycji siedzącej.  -Głowa mnie tylko trochę boli.
   -Zaraz coś na to zaradzimy. -przygarnąłem ją do siebie i zamknąłem w szczelnym uścisku. Schowała twarz w zagłębieniu mojej szyi. Choć przez tą krótką chwilę mogłem ją mieć dla siebie. -Przejdziemy się?
   -A nie boisz się, że ktoś cię rozpozna?
   -Pokażę ci miejsce, gdzie rzadko chodzą ludzie. -spojrzała na mnie. -Świeże powietrze dobrze ci zrobi.
   -Oj no dobrze. -wstała i tym razem uśmiechnęła się naprawdę szczerze. W jej oczach mogłem wyczytać wszystko. Czy jest radosna, smutna, czy coś ją gryzie, właśnie w nich to widziałem, a na dodatek miały piękny szarobłękitny kolor...
Na ciepłym piasku pozostawały odciski naszych stóp. Morskie fale obmywały brzeg, a gdzieś w powietrzu dało się słyszeć krzyk nurkujących mew. Buty trzymaliśmy w dłoniach, a nasza rozmowa przechodziła z jednego tematu na drugi.
   -A jak twoja praca nad płytą? -spytała po dłuższej chwili ciszy.
   -Dzisiaj skończyłem, ale szefostwo postawiło pewne warunki i jakby zmienił mi się plan.
   -Na pewno dasz sobie radę. Przecież jesteś Michael Jackson, nie? Wymyślisz coś. -kochałem ten jej optymizm. Potrafiła nim zarazić każdego. Choć bywały dni kiedy była przygnębiona. Na przykład dzisiaj.
   -Dlaczego byłaś dzisiaj przybita? -najwidoczniej była zaskoczona tym pytaniem.
   -Problemy w pracy. -odparła bez zastanowienia. -Michael? -spytała jakby się czegoś obawiała.
   -Tak?
   -Mogę cię przytulić? -spytała nieśmiało spoglądając mi w oczy. Nic nie powiedziałem tylko przyciągnąłem ją do siebie. O takie rzeczy nie musiała pytać. Najchętniej nigdy nie wypuszczałbym ją z ramion. Z przymkniętymi oczyma delektowałem się jej fiołkowym zapachem. Wtuliłem nos w jej włosy, które również były przesycone zapachem tych kwiatów. Musiały być to jedne z jej ulubionych roślin.
   -Widziałeś? -wyrwała mnie z chwilowego rozmarzenia.
   -Co takiego?
   -Taki jakby błysk. -spojrzałem na niebo, na którym nie było ani jednej chmurki. Nie zapowiadało się na burzę.
   -Pewnie ci się wydawało. -ruszyliśmy w dalszą drogę. Nadmorska sceneria aż się prosiła by jeszcze raz spróbować powiedzieć co czuję. Spojrzałem na jej rozpromienioną twarz, którą muskały promienie słoneczne. Nie, nadejdzie odpowiedni czas by wyznać prawdę, a tym czasem delektowałem się jej przepięknym widokiem...

 "A może nie ma czegoś takiego jak miłość?
Może to zauroczenie, które z czasem zmienia się w przyzwyczajenie?"
~~~~~~~~~~
I jak?
Mam nadzieję, że rozdział się podobał. Jak nic nie stanie na przeszkodzie to następny ukaże się normalnie za tydzień. Przeszkód w ostatnim czasie jest wiele, a główną jest brak czasu.

4 komentarze:

  1. Hejka!
    Ej, ej... Co tak krótko? Znów w takim momencie... Nie, ja już nie mam na Ciebie siły, Ty mnie poprostu nie lubisz xD
    Brat? Tego bym się nie spodziewała. Jak rodzina może być dla siebie tak podła? 60 tys? Jemu coś się poprzewracało w głowie. Poza tym, co to za hisoria z ojcem? Chyba, że coś ominełam w tym wszystkim, ale nie sądzę... Teraz mnie to ciekawi.
    Czuje, że jeżeli wszystko pojdzie zgodnie z planem Michael poprawi Jenn ten okropny dzień. Mogliby być w koncu razem nooo... Chce tego dożyć nooo... Zastanawia mnie, czy Michael się w końcu o wszystkim dowie. Przydało by się Jenn wsparcie. Rozumiem, że nie chce nikogo zamartwiać, ale bądźmy szczerzy... Sama sobie nie poradzi.
    Czekam do następnego, weny, pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej!

    No to się porobiło... Snułam różne przypuszczenia, któżby mógł być tą powracającą przeszłością. Ale brata Jenn, się bynajmniej nie spodziewałam... Nie może jej dać spokoju? Gdyby Michael się dowiedział, może rozwiązaliby problem, ale po co? Jennifer wie lepiej xD. To do niczego dobrego nie prowadzi, niestety...

    Swoją drogą, dziewczyna ma szczęście, posiadać takiego przyjaciela, jak Michael. Lek na serce <3
    Cały czas czekam, aż z ich przyjaźni wyniknie coś więcej... Coś czuję, że to już niedługo :D

    Rozdział, choć krótki ( z tym brakiem czasu, to ja cię rozumiem ;( ) był naprawdę fajny i życzę Ci dużo weny, na jakieś szalone pomysły xD.

    Pozdrawiam
    Mezzoforte

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejo! :)
    Przeczytałam już wczoraj wieczorem, ale nie miałam siły stworzyć jakiegoś porządnego koma, więc oto jestem teraz. :)
    I właśnie... Co to jest za facet?? Czyli rozumiem, że to on jej te anonimki wysłał i dzwonił? Ludzie, jak takie coś lubie... Tą kasę to normalnie do grobu zabierze. :/
    Rozdział bardzo fajny, ciekawa tylko jestem co tam się będzie działo dalej na tej plaży. :D No bo w końcu coś musi nie?! xD
    Życzę ci masy weny i czekam na kolejny. :)
    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejka!
    Nie muszę chyba mówić, że rozdział jak zawsze świetny. Nie spodziewałam się,że tym kto wysyłał Jenn te anonimy okaże się jej przyszywany brat. Wow, ale zaskoczenie. Ale z niego świnia, jak można żądać 60 tys, za śmierć ojca. Świat kręci się teraz tylko koło mamony. Ten jej brat nie ma w ogóle wstydu. Mam nadzieje,że Mike ochroni Jenny jak będzie grozić jej jakieś niebezpieczeństwo. Niech Michael nareszcie powie Jennifer o swoich uczuciach, oni muszą być po prostu razem. Jestem ciekawa, czy Michaś jej w ogóle zdobędzie się na odwagę i powie jej o wszystkim na tej plaży.
    Czekam już na nexta i życzę ci duuużo weny :)
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń