sobota, 31 grudnia 2016

Miniaturka 3 / Pożegnanie?



Witam wszystkich w ten sylwestrowy wieczór!!!
Pojawienie się tej krótkiej miniaturki ma swoje ukryte dno, a nawet dwa.
 Najpierw chciałam życzyć z tego miejsca wszystkiego najlepszego z okazji urodzin pewnej osobie. 
Nie będę rzucać nazwiskami, ale większość z was ją chyba zna. 
Tak więc to był  pierwszy powód pojawienia się miniaturki.
Sylwestra trzeba świętować na wiele sposobów, 
a to jest przykład jak ja ten dzień "świętuję".  
Trzeba pożegnać ten stary rok, który w moim życiu zmienił wiele rzeczy. Podjęłam w tym roku wiele decyzji i złych i dobrych, ale z większości jestem zadowolona, bo dzięki nim jestem gdzie jestem i jestem z tego cholernie dumna. 
Na razie nie chcę niczego zapeszać, ale kiedyś się z tym wami podzielę. Każdy z nas jest już starszy o kolejny rok.
 Na nasze nieszczęście czas płynie i nic na to nie możemy poradzić. Możemy jedynie łapać pojedyncze chwile. Dlatego pragnę życzyć w 
ten ostatni grudniowy wieczór by rok 2017 był jeszcze lepsze niż ten, który żegnamy.
Startuje bez noworocznych postanowień, bo ich nie wykonam i już, ale za to z marzeniami, którym do spełnienia niewiele trzeba. 
Jedyne co mi pozostało to życzyć DO SIEGO ROKU!!! i widzimy się za rok ;D

*wznosi kieliszek z szampanem i pije wasze zdrowie*
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


“To był sen, sen piękny sen,
W Barcelonie, w San Andre…”

Słońce wysoko na bezchmurnym niebie przesuwało się leniwe. W cieniu rozłożystych gałęzi dojrzewały owoce soczystych pomarańczy. Upał panował tutaj prawie cały rok, jedynie zimy były nieco chłodniejsze. To mogła być tylko i wyłącznie hiszpańska Barcelona, gdzie na uliczkach ludzie tańczyli ogniste tango, salsę, a grajkowie przygrywają na gitarach rytmiczne bolero, czy flamenco.
Dochodziło już południe, a temperatura rozsadzała termometry.
  -Seniorita, pobudka ojciec czeka na panienkę. -do beżowego pokoiku weszła niania. Kobieta przy kości o typowo latynoskiej urodzie. Widziała, że jej podopieczna nie miała zamiaru wstawać. Weszła do środka i odsłoniła delikatny materiał zasłon wpuszczając do pokoju światło. Na łóżku poruszyła się postać ukryta pod stertą poduszek i kołdrą. -Panienko, bo nie będę taka miła. -kobieta podparła ręce na biodrach.
  -Nina miałam taki piękny sen. -dziewczyna przeciągnęła się niczym kot.
  -Znowu o księciu na białym koniu? -pobłażliwie spojrzała na ciemnowłosą osóbkę, która usiadła na łóżku.
  -Tylko marzyć mi pozostało. Oj ma nieszczęsna duszo! Gdzieś jest mój Romeo?! -teatralnie uniosła dłoń i przyłożyła do czoła. Jak na swój wiek zachowywała się bardzo dziecinnie.
  -Nie ma go, a teraz niech panienka się rusza, bo ojciec nie lubi kiedy się spóźniasz.
  -Już, już. -dziewczyna nieśpiesznie wyszła z łóżka, a jej niania opuściła pokój zostawiając ją samą. Rozczesała swoje długie, ciemne włosy. Nałożyła na siebie zwiewną sukienkę na cienkich ramiączkach w kwieciste wzory. Po odbyciu porannej rutyny zeszła po bogato zdobionych schodach do ogromnej jadalni, gdzie na środku stał ogromny, dębowy stół, a tuż nad nim wisiał jeszcze bardziej okazały żyrandol, który zdawał się być zrobiony z kawałków lodu. Dziewczyna pochodziła z dość wpływowej rodziny. Jej ojciec posiadał własną, wielopokoleniową firmę, która zajmowała się hodowlą hiszpańskich owoców. Rozwożąc je po świecie dorobił się fortuny. W mieście, jak i w kraju ludzie go szanowali, a nazwisko Montez było bardzo rozpoznawalne. Ona jednak nie potrzebowała do szczęścia tej fortuny, jej wystarczyło by móc każdego ranka coś zjeść.
  -Elana córciu, como estaz? -przywitał ją jej ojciec już lekko siwiejący staruszek.
  -Dziękuję dobrze. -te rutynowe pytania czasem ją denerwowały, ale co miała zrobić jeżeli pan Montez był jednym z tradycjonalistów. W ciszy zjedli posiłek, w postaci jajecznicy ze szczypiorkiem, znowu monotonność. Dzień w dzień jadła jajecznicę.
  -Elana, senior Pablo się o ciebie pytał. -Elana prychnęła pod nosem. Mogła się spodziewać, że temat zejdzie na tego osobnika. -Masz już dziewiętnaście lat, a ja w twoim wieku byłem…
  -Papa. -przerwała ojcu w pół słowa. -W twoim wieku były zupełnie inne czasy.
  -Ale powiedz mi dlaczego ty go tak nie lubisz?
  -Bo to zapatrzony w siebie snob?
  -Dziecko, co z ciebie wyrośnie? -westchnął. Nic nie mógł poradzić, że wdała się w matkę.
  -Już wyrosło. -czule go objęła i cmoknęła w policzek. -Wychodzę i wrócę wieczorem.
  -Znowu będziesz tańczyć na ulicy?
  -Nie. -spojrzała na ojca, który podniósł brew. -Tylko troszkę.
  -Uważaj tylko na siebie.
  -Też cię kocham papo. -wyszła kierując się w stronę centrum miasta, gdzie miała się spotkać z grupką przyjaciół.
Przechadzała się brukowymi uliczkami, a pomiędzy budynkami majaczyła niebieska toń morza. Kochała to miejsca, według niej skrywało w sobie magię, albo znów odezwała się jej marzycielska natura.

***
Tak długo czekał na chwilę wytchnienia, w końcu czuł się wolny. No prawie. Ważne, że był z dala od paparazzich i ludzi czekających na każde jego potknięcie. Do towarzystwa ochroniarzy zdążył się już przyzwyczaić, więc nie było zbyt wielkiego problemu w udaniu się na dłuższy urlop.
  -Fuj, jak oni mogą to jeść. -jasnowłosy chłopak gmerał palcem w półmisku z ostrygami.
  -To są owoce morza Mac i są nawet smaczne. -odpowiedział mu mężczyzna w kapeluszu.
  -Ale ty widziałeś? To się rusza. -wskazał na posiłek z obrzydzeniem.
  -Zawsze możesz wrócić do Stanów. -mężczyzna założył ręce na piersi.
  -Oj nie, tak łatwo się mnie nie pozbędziesz, nawet ośmiornica ci w tym nie pomoże. -chłopak wystawił mu język. -Już wolę męczyć się w towarzystwie ruszającego się jedzenia niż mojej rodzinki.
  -Chodź już Mac, a nie marudzisz. Barcelona sama się nie zwiedzi. -dodał pozytywnie ciemnowłosy. Obydwoje wyszli z hotelowego pokoju i ruszyli w stronę centrum miasta. Można by się zastanawiać jakim cudem Michael Jackson nie został rozpoznany podczas przechadzki w biały dzień. Na taki spacer pozwalała natura Hiszpanów, którzy nigdy się nigdzie nie spieszyli, a gwiazda w ich rodzinnym mieście nie robiła na nich wrażenia. Hiszpanie to dziwny naród, ale za to bezpośredni i z każdym nawiązują bezpośredni kontakt bez żadnych problemów chyba, że znajdzie się jakiś wyjątek.
Dotarli na rynek, gdzie stała kamienna fontanna wesoło tryskająca wodą. Wokoło było słychać gwar ludzi zebranych w kawiarenkach i barach. Jakoś nikt się kwapił by w tak upalny dzień schłodzić się w chłodnej toni fontanny. Wszyscy pochowali się pod rozłożystymi parasolami, które rzucały kojący cień.
Usiedli właśnie w jednym z takich miejsc. Złożyli zamówienie kelnerce, która obdarzyła ich szczerym uśmiechem i czekali. Dla nich czekanie było nieskończonością, ale nagle ktoś po drugiej stronie szarpnął struny gitary, by rozbrzmiał pierwszy takt flamenco. Do kawiarenki weszło parę kobiet w długich kolorowych sukniach i kwiatach we włosach. Wszystkie miały włosy ułożone w delikatne fale spływające po plecach. Poruszały się zgrabnie rytm muzyki.
 -Chyba się zakochałem. -odezwał się blond włosy chłopak siedzący obok mężczyzny, który zapomniał już o porcji lodów stojącej przed nim.
 -Nie sądzisz, że są dla ciebie za stare? -odezwał się mężczyzna.
 -Michael nie degraduj od razu wszystkich tych dziewczyn. -młodzieniec spiorunował tamtego wzrokiem. -Akurat ta co stoi na stole jest niczego sobie.
 -Która? -dopytywał się Michael.
 -Ta w czerwonym. -spojrzeli w stronę dziewczyny, która żwawo poruszała się w tańcu na niewielkim stoliku. W niewielki koczek miała wczepioną czerwoną różę. Przyglądali się jej dopóki całe to przedstawienie się nie skończyło. Towarzystwo wybuchło gromkim śmiechem, gdy tamta rzuciła coś po hiszpańsku. Grupka młodych osób pożegnała się z publicznością i ruszyła w kierunku fontanny, by tam się też zatrzymać. -Trzymaj kciuki Mike. -blondyn poprawił swoją czapkę na głowie i ruszył w stronę roześmianego towarzystwa. Michael chciał za nim coś zakrzyknąć, aby dał sobie spokój z tym “podrywem”, ale przecież może być niezły ubaw. Przyglądał się więc całej tej sytuacji z daleka siedząc w cieniu i delektując się smakiem zimnych lodów. Widział jak zagaduje do grupki dziewczyn, a te śmieją się na jego słowa. Wołają kogoś, nie dosłyszał imienia z tej odległości, ale mogło mu się wydawać, ale kończyło się na “na”. Wtedy wyszła ona. Ubrana w długą czerwoną suknię z czarnymi zdobieniami u dołu. Jej usta zrobiła szminka tego samego koloru co sukienka, która dodawała uroku jej uśmiechowi. Pochyliła się w stronę jego przyjaciela szepcząc mu coś na ucho, a ten ze spuszczoną głową wrócił na swoje miejsce. Dziewczyna odprowadziła go wzrokiem aż do stolika. Przez moment spoglądała na siedzącego przy nim czarnowłosego mężczyznę. Odwróciła się na pięcie i zniknęła w niewielkim tłumie ludzi.
  -Jak ci poszło? -zapytał Michael.
  -Nic nie mów. -Mac warknął tylko i podparł się na łokciu. Był zawiedziony, w końcu pierwszy raz dostał kosza. Jego opiekun uśmiechał się pod nosem, natomiast w duchu zwijał się ze śmiechu.
  -Ale powiedziała ci coś konkretnego? -ewidentne chciał dokuczyć chłopakowi.
  -Że nie jestem w jej typie. -mruknął cicho. -Nie śmiej się tylko. -dodał po chwili, bo widział, że jego przyjaciel od wesołości nie potrafi już wytrzymać.
  -Ale ja nic nie robię. -bronił się Michael.
  -Ta jasne. Idziemy? -spytał naburmuszony.
  -Oczywiście panie obrażalski. -odpowiedział zabawnym tonem. Wstali z miejsca i ruszyli w jedną z  bocznych uliczek. Szli po drodze ułożonej z kamiennych kostek. Wokół nich rozpościerały się wysokie budynki, a nad ich głowami wisiały sznury, na których suszyło się pranie. Co jakiś czas trafiali na jakiegoś przypadkowego przechodnia, który po chwili zastanowienia prosił o autograf, czy zdjęcia ze swoim idolem. Na jego szczęście w nieszczęściu były to tylko pojedyncze osoby, a nie jak to zwykle bywało tabuny ludzi, którzy taranowali wszystko na swojej drodze. I właśnie szli w takim niezmąconym spokoju do czasu, gdy nagle z jednej z uliczek wyszedł mężczyzna z niewielką czarną bródką na twarzy. Już na oko było widać, że nie należał do tej milszej części społeczności. Powiedział coś ostrym tonem do stojącej przed nim dwójki. Michael instynktownie schował za sobą swojego młodego przyjaciela. Akurat jak na złość nie rozumiał ani słowa z hiszpańskiego oprócz paru podstawowych słów. Mężczyzna krzyczał coś do nich, a po tonie jego głosu mogli się domyślać, że nie chce dla nich dobrze, a wręcz przeciwnie. Jeszcze dziwniejsze było to, że nikogo w pobliżu nie było, jakby wszystkich wywiało, albo to miejsce nie było zamieszkane. Niespodziewanie z drugiej uliczki przylegającej do ściany jednego z budynków wyszła dziewczyna z torbą na ramieniu. W mgnieniu oka zaczęła coś mówić do ich napastnika, a przy okazji ostro gestykulowała co jakiś czas pokazując w ich stronę. Obydwoje patrzyli na kłócącą się dwójkę z niemałym zdziwieniem. Zauważyli również, że mężczyzna nic nie robi sobie ze słów dziewczyny tylko prycha pod nosem. Wymamrotał coś pod nosem niezrozumiałego dla nich, ale dziewczyna dobrze wiedziała co powiedział. Nie omieszkała się ani chwili by nie zadać mężczyźnie przysłowiowego liścia. Tamten złapał się z policzek i z przestrachem spojrzał na twarz dziewczyny, która była niewidoczna dla dwójki obserwujących. Uciekł. Tak po prostu uciekł przed zwykłą dziewczyną. Odwróciła się z uśmiechem w stronę obserwatorów. W jednej chwili jej samozadowolenie zastąpiło zdziwienie. Mogłoby się zdawać, że jej oczy dosłownie o mały włos nie wyleciały z orbit. Skakała wzorkiem to z Michaela, na Maca, to z Maca na Michaela. Ten młodszy nie próżnował. Od razu przybrał pozę młodego podrywacza.
  -Widać jesteśmy sobie przeznaczeni. -powiedział szarmancko robiąc krok naprzód. Ta się jakby spłoszyła niczym łania. Ruszyła prędko z miejsca i wyminęła czarnowłosego hacząc o jego ramię. Powędrowali wzrokiem za nią. -Widzisz wszystko zepsułeś. -zaczął z wyrzutem.
  -To nie ja tylko ty. Źle się do tego zabierasz.
  -Bo ty się na tym znasz specu romantyczności.
  -A żebyś wiedział. Teraz chodź bo czeka cię randka. -zaczął tajemniczo gwiazdor.
  -Z kim?
  -Z owocami morza. -skończył Michael. Mac nic nie odpowiedział tylko powłóczył się za przyjacielem. No cóż widać każdy musi stawić czoła przeznaczeniu. Nawet jeśli ma to być ruszające się jedzenie.

***
  -To nie jest śmieszne Car. -krzyknęła Elana przesypując z ręki do ręki piasek.
  -A właśnie, że jest. -jej przyjaciółka wysłuchiwała historię życia dziewczyny.
  -Tak śmieszna jest kompromitacja przed TAKIMI osobami. -widać bardzo przejęła się wczorajszym wydarzeniem. Z jednego była jednak dumna. Miała okazję przyłożyć jednemu z koleżków Pabla.
  -W końcu uratowałaś im życia nie? -Carmen poruszyła zabawnie brwiami.
  -Życie? Raczej kilka dolców.
  -W ich oczach jesteś bohaterką. -dodała tamta żartobliwie.
  -Siedź cicho. -sypnęła w przyjaciółkę garścią piasku.
  -Ej!
  -Co ej, ja ci ej nie mówię na twoje uwagi. -nigdy nie przepadała za uwagami drugiej, ale rozumiały się bez słów. Przez chwilę patrzyła na linię horyzontu gdzie niebo łączy się z równie błękitnym morzem. Naszła ją myśl. Trochę błaha, a jednak myśl. Myśl dziecka, które dopiero poznaje świat i o wszystkie rzeczy pyta się swoich rodziców. Bo przecież chyba każdego trawiła myśl “czy za tą linią jest tak samo”. Pewnie tak, bo przecież tam też żyją ludzie, a czas się toczy. Każdy ma swoje problemy, radości czy smutki. Jedni większe, a drudzy mniejsze. Ale czy tam tak jak i tu jest spokój? Czy gdzieś tam również siedzi jakaś osóbka siedzi na plaży, patrzy w dal na morze i myśli o tym samym co ona?
  -Elana mówię do ciebie! -dziewczyna otrząsnęła się z niby snu, a właściwe otrząsnął ją chlust zimnej wody.
  -Pogrzało cię?! -zapytała podnosząc głos.
  -Już dawno. -Carmen uśmiechnęła się głupio, ale zaraz przez stała napotykając wzrok przyjaciółki. -No chcę tylko wiedzieć jacy oni są.
  -Nie wiem. Już ci mówiłam, że z nimi nie rozmawiałam.
  -Bo z ciebie tchórz jest, a nie…
  -Carmen De Lestro przeginasz i to bardzo. -przerwała przyjaciółce wpół.
  -No dobra, to mi chociaż powiedz czy ten cały cały Jackson wygląda tak samo jak na zdjęciach. -dziewczyna wydobyła to w końcu z siebie.
  -Ma bardzo ładne oczy. -Elana zaczęła cicho. Naprawdę nie wiedziała skąd się u niej wzięło takie spostrzeżenie, ale przez te parę sekund kiedy na niego patrzyła jego spojrzenie ją oczarowało.
  -Czyżbym wyczuwała w powietrzu w powietrzu zauroczenie? -poruszyła brwiami.
  -Idź się lecz. -Elana delikatnie odtrąciła głowę przyjaciółki.
  -Na twoje nieszczęście jest dla mnie za późno na jakiekolwiek leczenie, ale mogę cię pocieszyć, że twój kochaś tu idzie. -dziewczyna zaczęła się powoli zbierać.
  -Co?!
  -No ten od ładnych oczu. Nie chcę wam przeszkadzać więc się zmywam. -zabrała swoje rzeczy.
  -Nie możesz mnie tak zostawić. -Elana ruszyła za już oddalającą się dziewczyną. Piasek utrudniał jej to jeszcze bardziej. -Zatłukę cię kiedyś, zawsze mnie zostawiasz, gdy mleko się rozleje. -krzyknęła za nią.
  -I tak nie rozumiem ty twoich metafor! -odkrzyknęła jej. -Nie bądź sztywna El, zawsze mówiłaś, że chcesz spotkać swego Romea więc co ci szkodzi pogadać?!
  -Ja ci dam zaraz Romea to ci się żyć odechce. -zapiekliło się w niej. Nawet nie wiedziała czemu. Może przyjaciółka miała rację… Już miała postawić następny krok ty podłoże postanowiło spłatać jej figla. Wyrżnęła orła lądując twardo na piasku. Przynajmniej miała okazję sprawdzić jak smakuje. Wypluła zawartość ust. -Szlag. -zaklęła pod nosem uderzając rękami o zdradziecką substancję.
  -Wszystko w porządku? -odezwał się głos za nią. Skądś go kojarzyła, ale na chwilę obecną nie potrafiła sobie przypomnieć do kogo należy. Usiadła odwracając się w stronę przybysza. “No nie ma to jak robić z siebie pośmiewisko” przeszło jej przez myśl.
  -Co? A tak, tak wszystko dobrze. -poderwała się szybko z ziemi. Stanęła naprzeciw mężczyzny w czarnym kapeluszu. Zapadła niezręczna cisza, a żadne z nich nie potrafiło jej przerwać. Na ich szczęście ktoś inny miał się tym zająć.
  -No mówiłem, że jesteśmy dla siebie przeznaczeni. To nie przypadek, że ciągle na siebie wpadamy. -znikąd pojawił się dwunastolatek, który najwidoczniej nie przyjmował do wiadomości porażki w niektórych dziedzinach.
  -A ja ci też mówiłam, że nie jesteś w moim typie. -podparła się pod boki.
  -No wiem. Mówiłaś coś o czarnowłosych… -miała wrażenie, że za chwilę spali się ze wstydu. Czuła, że jej twarz zrobiła się czerwona.
   -Przepraszam za niego. -wydukał Michael zasłaniając ręką chłopakowi usta. -Byłbym zapomniał. Dzięki za wczoraj.
  -Nie ma za co byliście tylko parę dolców plecy.
  -Michael Jackson. -wyciągnął do niej rękę. W myśli się zganił za swoje zachowanie. Przecież ona pewnie wie jak on się nazywa dziewczyna pochwyciła jego dłoń.
  -Elana Montez. -odpowiedziała krótko.
  -Zupełnie jak te soki. -zauważył mężczyzna.
  -Tak. -przyciągnęła samogłoskę. Nie ma to jak ludzie kojarzący cię z sokami. -Powiedzmy, że mój tata je produkuje?
  -Auć! -krzyknął w pewnym momencie. -Mac ty kanibalu jeden!
  -Nie dobrze mi się zrobiło od tych waszych spojrzonek. -wyzezowali na niego. -No co? -mieli już coś odpowiedzieć, zaprotestować czy cokolwiek, bo słowa młodego wprawiły ich w niemałe zakłopotanie. -Ej a kto to jest? -wystrzelił w stronę jakiejś młodej dziewczyny idącej z zakupami.
  -I tak jej nie poderwie. -powiedziała stając obok mężczyzny.
  -Skąd wiesz? -zapytał.
  -To, że jest niewiele młodsza od Maca to nie znaczy, że da się wyrwać. -nie odwracała od dzieci wzroku, ale czuła na sobie wiercące spojrzenie Michaela.
  -A ty?
  -Co ja?
  -Ciebie też trudno poderwać?
  -Spróbuj, a się przekonasz. -odpowiedziała tylko, a po chwili zrozumiała jakich słów dobrała. Miała wrażenie, że kolejny raz spali się ze wstydu, ale nic na to nie mogła poradzić. Jej słowa zawsze wyprzedzały myśli.

***
  -Czyli, że jak? -zapytał blondyn Elane.
  -Tłumaczyłam ci już wiele razy. Jakbyś zapomniał tekstu to daj znak będę siedzieć w tamtych krzakach. -wskazała na kępę roślin rosnących nieopodal.
  -Ale nie dam rady. -zarzekał się tamten.
  -Nic się nie bój Mac do ostatnich świat należy. Pamiętaj, że to ja urobiłam Michaela żebyś mógł iść.
  -Oj no dobra. -poszedł pod balkon domu za którym stali. Dziewczyna czym prędzej schowała się w wspomniane krzaki. Wystawała jej tylko głowa. Z uwagą słuchała jak nastolatek recytuje przez siebie napisany wiersz dziewczynie stojącej na balkonie. O takim widoku mogła tylko pomarzyć. Najczęściej spotykała się z nim w książkach, a w rzeczywistości… to już inna bajka. W pewnym momencie poczuła, że coś wspina się jej po nodze. Zastygła na moment, gdy to coś wędrowało sobie coraz wyżej. Odwróciła się nagle uderzając czołem o kogoś.
  -Co ty tu robisz? -zapytała cicho.
  -Przyszedłem popatrzeć. -nie pytając się o nic ulokował się obok dziewczyny. -Nie sądziłem, że z tego dzieciucha taki romantyk. -zaczął.
  -Pewnie większy od ciebie. -wymamrotała pod nosem.
  -Co tam szepczesz? -tylko udawał, że nic nie słyszał, a było zupełnie inaczej. -Chodź. -wstał z miejsca i wyciągnął do niej dłoń. Ta sytuacja coś jej przypomniała sprzed paru dni. Odtrąciła jego pomoc choć w głębi siebie tego żałowała, ale cóż poradzić. Ona nie wiedziała co robić gdy człowiek  jest zauroczony.
Przeszli przez dziurę w płocie i schodzili żwirową ścieżką w dół, ku przedmieściom miasta. Rozmawiali o wszystkim przechodząc od jednego tematu do drugiego. Szli ramię w ramię blisko siebie, ale dla nich samych i tak to było daleko. Doszli do takiego jakby ryneczka, gdzie schodziły się wszystkie ulicy. W mieście było wiele takich miejsc. Na jednej z ławek siedział mężczyzna z nasuniętym na głowę kapeluszem. Sprawiał wrażenie pogrążenie śpiącego, a tak naprawdę przyglądał się parze idącej w jego stronę. Widział w ich oczach przeskakujące iskierki. Postanowił umilić im nastrój biorąc gitarę w ręce. Rozpoczął ogniste tango, które ociekało namiętnością.
Obydwoje byli zdziwieni obecnością mężczyzny. Mieli pewność, że są całkowicie sami.
  -Mogę panią prosić. -ukłonił się przed nią Michael. -Tylko nie próbuj się wymigać, bo widziałem co potrafisz.
  -Niech ci będzie. -zgodziła się niechętnie. Okręcił ją niespodziewanie, a ta zapiszczała, a później zaczęła się śmiać. Wiedziała, że Michael jest dobrym, ale nie wiedziała, że do tego stopnia. Nie mogła pohamować śmiechu, a jeżeli ona ledwo mogła to co dopiero jej towarzysz.
W ich wnętrzu działo się coś do czego starali się nie dopuścić. A ich uczucie objawiało się niespokojnym lataniem motyli w ich brzuchach.

***
Wszyscy wokoło zauważyli w Elanie zmianę. Ojciec, opiekunka, a także przyjaciółka widzieli, że dziewczyna często się uśmiecha, jest wesoła, a swoim humorem zaraża wszystkich wokół. Kobiety dobrze wiedziały czym a raczej kim to jest spowodowane. Nie wina dziewczyny, że zauroczyła się trochę bardziej niż powinna. Jej ojciec nie byłby zadowolony z takiego obrotu sprawy, bo miał już dla córki kandydata na męża, dlatego nie wiedział o niczym. Nie wiedział, że jego córka wymyka się nocą na spacery z Michaelem Jacksonem. Nie wiedział, że gdy mówiła, że idzie do Carmen tak naprawdę szła do kogo innego. Elana miała szczęście, że przyjaciółka ją kryła przed ojcem. Zresztą dziewczyna nie miała serca zdradzić swojej przyjaciółki, bo wiedziała, że w końcu odnalazła swojego Romea.
Chodź Michael jak i Elana znali się dosyć krótko, a on miał za niedługo wyjeżdżać to w głębi siebie czuł, że jedno bez drugiego nie potrafiłoby wytrzymać.
Tego dnia Mac miał iść do dziewczyny, która o dziwo przyjęła jego względu, a Michael miał sam siedzieć w pokoju hotelowym. Na jego szczęście Elana zaproponowała mu wycieczkę po okolicy. Krótki spacer gdzie mieli być sami tylko we dwójkę.
  -No idziesz czy nie? -zawołała za nim dziewczyna. Czekała na niego na szczycie wzniesienia, z którego był widok na całą Barcelonę.
  -Ty myślisz, że to tak łatwo?
  -Tak w szczególności, gdy ty chyba powinieneś mieć kondycje jak nikt inny.
  -Niby na jakiej podstawie? -zapytał ją wchodząc na ostatnie stopnie kamiennych schodów.
  -Ja nie kręcę tyłkiem przez ponad dwie godziny. -powiedziała rozbawiona.
  -Kłóciłbym się panno Montez. -odpowiedział stając obok niej.
  -Na co dzień masz chyba lepsze widoki co? -zagadnęła nieśmiało.
  -To jest niesamowite. -zachwycił się widokiem. Byli w takiej dziko rosnącej oranżerii, gdzie na gałęziach drzew pojawiały się niewielkie kwiaty. Od przepaści oddzielał ich niewielki, misternie zbudowany murek. Napawali się widokiem rozpostartym przed nim niby nic specjalnego a jednak było tak...romantycznie?
  -Zastanawiałaś się kiedyś czy każdy człowiek na świecie ma swoją drugą połówkę serca. -zaczął niepewnie. Dziewczyna nie potrafiła zrozumieć nikłego zdenerwowania w głosie mężczyzny.
  -Pewnie tak, ale nie każdemu chce się ruszyć w poszukiwaniu jej.
  -Na moje szczęście już swoją znalazłem. -wypalił niespodziewanie. Elana nie miała pojęcia jak to rozumieć, czyżby coś przed nią ukrywał? Miał prawo, bo przecież nie musiał jej ufać.
  -Naprawde? -starała się uśmiechnąć, ale wyszedł jej kwaśny grymas.
  -Posłuchaj za niedługo wracam do Stanów. -zagarnął jej ręce do siebie. Nie miała teraz wyboru i musiała spojrzeć w jego oczy, które ją hipnotyzowały od pierwszego spotkania.
  -A co to ma do rzeczy? -zaniepokoiła się.
  -Chciałem się ciebie o coś zapytać, ale musisz wiedzieć, że… -przerwał na dosłownie moment, by zastanowić się nad doborem słów. -Choć znamy się niewiele to musisz wiedzieć, że… Obudź się Elana! -powiedział to jakby nie swoim głosem.
  -Co?! -nie kryła zdziwienia jego słowami
  -Może i jestem trochę stary, ale musisz wiedzieć, że od naszego pierwszego spotkania poczułem, że… -zawiesił się na chwilę i… rozpłynął się w powietrzu. Elana wybałbuszła oczy. Jakim cudem to się stało?! Rozejrzała się wokół siebie spostrzegając, że wszystko wokół jej razem z jej rodzinnym miastem rozmazywało się. Wszystko straciło jakby swą ostrość linie stały się jednolite, aż w końcu przestała rozpoznawać jakiekolwiek kształty, a powstała jedna wielka szara plama.
Otworzyła nagle oczy. Była tu. Była w swoim pokoju gdzie przez okno balkonowe wpadały ciepłe promienie katalońskiego słońca. Rozejrzała spoglądając na kalendarz, który wskazywał dosyć dziwną datę, bo przecież ten dzień już przeżyła. Wytłumaczenie na to wszystko mogło być tylko jedno. To był tylko zwykły sen. Po jej policzku spłynęła jedna łza zabierając ze sobą tajemnice smutku dziewczyny. Zabrała ze sobą sen, który był tylko wymysłem jej podświadomości.


"Sny to nasze marzenia, które chcemy spełnić, 
to alternatywa naszego życia."

~~~~~~~~~~
Chyba trochę chaotyczne....

Czytasz? Zostaw komentarz, to motywuje. :D

2 komentarze:

  1. Hejka!
    Dziękuję za życzenia urodzinowe :). Zaczynając od tego wszystkiego chcę powiedzieć, że ta miniaturka pomimo swojej długości jest super. Nie ma to jak komentować kilka dni po przeczytaniu xD. Moim zdaniem jest chore zmuszać kogoś do miłości, ojciec Elany może lubi tego Pablo, ale powinien zmuszać jej, żeby go pokochała. Biedny Mac, może w końcu znajdzie te dziołchę w swoim wieku, która go pokocha. Dobrze, że ten koleś nie zrobił nic Mike'owi i Mac'owi w mieście. Kto wie czy on uzbrojony czasem nie był? Jednak dobrze, że ta Elana wyszła i dała w twarz temu gościowi. Wszystko było ładnie, fajne, ale musiało się skończyć. Niestety to był sen, który musiał się skończyć. Też raz miałam piękny sen o Michaelu, jak zmartwychwstał i przyjechał do mnie do domu. Takie sny są na prawdę potrzebbe. Życzę Ci dużo Weny na więcej takich miniaturek.
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  2. No hej :*
    Jestem,zjawiłam się,przeczytałam !
    No więc :
    Miniaturka fajna i mam nadzieję że będzie więcej takich :*
    Szkoda mi Maca i mam nadzieję że znajdzie tą jedyną <3
    Dobrze że Elana szła wtedy tą uliczką co Michael i Mac bo nie wiadomo co by ten facet im zrobił. Podsumowując: Pisz mi więcej takich miniaturek :D :*
    ~Kate :* <3

    OdpowiedzUsuń