sobota, 28 stycznia 2017

Do you remember... Rozdział 33

Hejka naklejka!!!
W końcu jestem i ja. Miło w końcu wrócić na swoje miejsce,
 choć myślałam, że nie przeżyję.
 Myślę, że już nie będę miała żadnych problemów technicznych czy czegoś podobnego.
Rozdział wygląda jak wygląda, ale już na początku założyłam sobie parę rzeczy 
i ich się będę trzymać. Ten  ''rozdział" nie wiem czy coś wnosi nowego czy nie. 
Po prostu był w mojej skomplikowanej psychice i już.
Bez zbędnego przedłużania zapraszam do czytania i szczerego komentowania.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

 *****
Pustka to nie tylko czarna dziura znajdująca się w kosmosie, puste pudełko po ciasteczkach, mieszkanie,skrzynka pocztowa, ale też ulice późną porą i praktycznie wszystko czemu brakuje
wypełnienia, ale także nasz brak jakichkolwiek uczuć, których nie potrafimy określić. Pustka jest wszędzie i nawet nie zdajemy sobie sprawy, że znajduje się w danych miejscach. Po prostu jest i możemy jedynie czekać aż minie. Chodź czasem to mijanie trwa naprawdę długo, że nie widać jego końca. Ale czy można czuć się gorzej? Żyć nie mając pojęcia co się dzieje wokół. Żyć tak, aby dni stawały się rutyną. Godziny wraz z minutami się ze sobą zlepiały do tego stopnia, że ty już nie masz pojęcia czy jest poniedziałek czy sobota, ranek czy wieczór…
Oczekiwanie przepełnione niepewnością jest najgorsze. Umysł w tym czasie podsyła nam coraz to różniejsze scenariusze, a wraz z mijającym czasem stają się one coraz to bardziej przejmujące. A wtedy nie mamy wyboru i jedyne co nam pozostało to czekać...ale ileż można cierpliwie czekać?! Ile gdy masz wrażenie, że wszystko się zawaliło, że to już definitywny koniec, że nitka została przecięta starymi, skrzypiącymi nożycami dokonującymi wyroku? Ile…? Wieczność to zbyt mała, a równocześnie odległa cząstka czasu, ale czy jest coś dalej? Poza wiecznością, poza czasem…
Nie potrafiłem  usiedzieć w miejscu, bo ileż można bezczynnie siedzieć?! Chodziłem tam iz powrotem, od ściany do ściany. Z założonymi rękoma z tyłu przemierzałem niewielką odległość szpitalnego korytarza. Wokoło roztaczała się nieprzyjemna cisza. Można by rzec, że jest to naprawdę upiorne miejsce o tak późnej porze. Co jakiś czas dźwięczały jakieś klamry nie klamry przy spodniach. Nawet się nie przebierałem ze stroju scenicznego w coś bardziej luźnego. Po prostu tak jak stałem, z miejsca praktycznie jakby za sprawą jakiejś teleportacji znalazłem się pod drzwiami z wielkim, czerwonym napisem ‘Sala operacyjna’. Choć recepcjonistka miała naprawdę zdezorientowaną minę, jakby co najmniej odwiedziły ją duchy.
Nawet nie zorientowałem się kiedy pojawiła się tu Sam i jeszcze jakaś kobieta. Kojarzyłem ją skądś ale nie potrafiłem sobie przypomnieć gdzie ją widziałem.
  -Michael siądziesz w końcu? -odezwała się w końcu Jan. Musiałem ją w końcu zirytować tym moim bezcelowym chodzeniem. -Słyszysz mnie? -najwidoczniej nie chciała dać za wygraną.
  -Nie wygrasz Janet. -odezwała się Sam. Znowu zapadła przejmująca cisza przerywana odgłosem moich kroków. W pewnym momencie przebiegło parę pielęgniarek. Serce stanęło mi w gardle, gdy zniknęły za drzwiami prowadzącymi na salę operacyjną. Jeszcze chwilę patrzyłem się w niewidoczny punkt na szybie i znowu wróciłem do zabijania czasu.
Nie wiem ile tak stałem, ale wystarczająco długo by odczuć zmęczenie całego dnia. Usiadłem na jednym z krzeseł. Zadziwiające jest, że jak do tej pory nikt się nie odezwał. Wsparłem głowę na ręce, a do mojego umysłu napłynęły kolejne myśli. Dopiero teraz zadałem sobie pytanie ‘Jak to się mogło stać?’. Przecież ochrona jest rozstawiona praktycznie wszędzie. Nie ma szans by wnieść cokolwiek na stadion. Tym bardziej metal. Nagle w mojej głowie pojawiło się imię pewnej osoby która na pewno może mieć z tym wszystkim coś wspólnego. Cały ten list, który Jenn dostała parę miesięcy temu z ośrodka odwykowego nie musi znaczyć, że Mark właśnie tam przesiaduje. To wszystko mogło być tylko iluzją stworzoną na potrzeby innych osób. Tylko po co? Co dałoby takie działanie tej osobie? A może to jest jakaś grubsza afera?
Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Podszedł do nas ciężkim krokiem już lekko siwawy lekarz w białym fartuchu. Miał zatroskaną minę. Czy to już miało zwiastować najgorsze? Wszyscy, którzy siedzieli na korytarzu włącznie ze mną poderwali się z miejsca i w napięciu czekali na słowa mężczyzny. Omiótł nas podejrzliwym spojrzeniem, a gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały wyraz jego twarzy na ułamki sekund się zmienił, by ponownie powrócić do lekarskiego stoickiego spokoju.
  -Kto z rodziny? -zapytał niskim głosem poprawiając okulary.
  -Ja… Siostrą pacjentki jestem. -odezwała się...Hazel. Właśnie teraz sobie przypomniałem.
  -O pani Bauern... -widać musiał ją skądś znać. -Zapraszam do gabinetu.
  -Może pan mówić tutaj. Oni też mogą przecież wiedzieć, a szczególnie on. -wskazała na mnie.
  -Rozumiem. -nie wiem czemu, ale ten lekarz nie wydawał się w żaden sposób sympatyczny. Może sprawiał tylko takie wrażenie, albo miał już taki wyraz twarzy. -Ujmę to w ten sposób, że z pacjentką nie jest dobrze, ale nie jest i źle...
  -To znaczy? -wtrąciłem się w zdanie.
  -Właśnie do tego zmierzałem panie Jackson. -odezwał się surowym tonem.
  -Przepraszam. -mruknąłem pod nosem.
  -Musiała mieć naprawdę wielkie szczęście, ponieważ gdyby pocisk trafił bardziej na prawo byłoby po żołądku. Oprócz utraty sporej ilości krwi i lekkiego niedotlenienia z pacjentką byłoby dobrze…
  -Ale… -pochwyciła Sam.
  -Ale doszło do pewnych komplikacji. Koniecznie było wprowadzenie pacjentki w stan śpiączki farmakologiczniej, bo inaczej musiałbym państwa poinformować o zakupie trumny. -krew odpłynęła mi z twarzy. Miałem wrażenie, że stałem się bledszy niż byłem. Myślałem, że ten gburowaty lekarz zaraz wyskoczy z tekstem ‘Żart. Tak naprawdę…’ i tu poleciałaby cała litania wychwalająca geniusz medycyny, ale na moje nieszczęście tak się nie stało. -Na razie nie jestem w stanie nic więcej powiedzieć. -dodał po chwili i zebrał się by odejść w swoją stronę.
  -Panie doktorze… -odwrócił się w moją stronę.
  -Tak panie Jackson? -czyli to z moich ust padło to ‘zaczepne' stwierdzenie.
  -Wiadomo kiedy się wybudzi? -zapytałem z nadzieją na jakiekolwiek informacje.
  -Przykro mi ale jak już mówiłem nie jestem w stanie nic powiedzieć więcej w tej sprawie. Pozostaje nam jedynie czekać. -skinąłem ze zrozumieniem głową. -A teraz przepraszam pacjenci na mnie czekają. -oddalił się szybkim krokiem i zniknął w jednym ze szpitalnych korytarzy. Naprawdę znowu mam czekać? Wiem, że nic nie przychodzi łatwo, ale gdy pojawia się niepewność chce się pominąć czekanie. Wykreślić je, a najlepiej to przenieść się w czasie w odpowiednie miejsce i w taki sposób ominąć niesprzyjające nam chwile.
Poczułem jak Sam kładzie głowę na moim ramieniu. Odruchowo objąłem ją ramieniem wsparcia. Przeskoczyłem wzrokiem wszystkie osoby stojące tu ze mną. Miałem wrażenie, że każdy chce coś powiedzieć, ale nie ma pojęcia co. Może i warto pewne sprawy przemilczeć, zastanowić się nad nimi i dopiero później wyciągnąć pewne wnioski.
Tymczasem pozostało mi czekać. Choć niechętnie przystaje na propozycję losu muszę to zrobić. Nieważne czy oczekiwanie będzie trwało godzinę, dzień, miesiąc, rok, dwa, czy trzy. Dla osób które kochamy czekamy nawet wieczność. Bynajmniej ja jestem gotów czekać wieczność by w końcu ujrzeć przyglądające mi się z ciekawością szaroniebieskie oczy i uśmiech, którego nikt nie jest w stanie podrobić…

*****
Dla świata jesteśmy tylko marnym pyłem, który nic nie znaczy. Dryfujemy w powietrzu i jesteśmy zdani na łaskę bądź niełaskę wiatru, który nas poniesie nie wiadomo gdzie. Czyż to nie jest bezradność? Bezradność w naszym działaniu, kiedy nie mamy na nic wpływu, kiedy możemy tylko patrzeć na uciekające chwile. Nie jesteśmy w stanie się nawet nią cieszyć, bo świadomość, że z nikim się tym nie podzielimy jest dobijająca.
Czas mijał powoli, a nadzieja na to, że Jennifer się wybudzi malała z dnia na dzień. Nie potrafiłem sobie wybaczyć, że to wszystko stało się przez to kim jestem. Choć niektóre osoby starały mi się to skutecznie wybijać z głowy, ale co czuje osoba, gdy mówi do nieprzytomnego człowieka. Człowieka z którym chciał dzielić życie, smutki i radości. Kobiety która była i jest nadal częścią mego serca.
Parę dni po tym jakże przykrym wydarzeniu dostałem informację, która niemal zwaliła mnie z nóg. Do tego stopnia, że zacząłem się zastanawiać czy ludzie już specjalnie w swojej pracy pozostawiają wiele uchybień czy jest jeszcze na cokolwiek szansa. Jak się później okazało tym wyborowym strzelcem był jakiś chory psychicznie człowiek. Podobno ubzdurał sobie jakąś wizję, gdzie musi zlikwidować określone osoby. Nie wnikałem nawet jakie, ale naprawdę nie potrafiłem zrozumieć dlaczego ochrona dopuściła się takiego uchybienia? Przecież nie mają płacone za nic. Mają określone obowiązki, które powinni wykonywać. Od tego czasu jak miałem naprawdę ciekawą pogadankę z osobami tej części personelu praktycznie jeszcze bardziej wprowadzono wszelkie środki ostrożności. Do tego stopnia, że praktycznie każdy był odpowiednio przeszukany. Śmieszne, że dopiero teraz…
Sam sobie się dziwię, że zgodziłem się na dokończenie tej trasy. Może głównym powodem było to, że miały na to wpływ osoby, których nie przegadasz.
  -Oszalałeś. -odezwała się Sam. -Chcesz to całe przedsięwzięcie zaprzepaścić? Tak o? -pstryknęła palcami.
  -Dokładnie. -odpowiedziałem z lekkością.
  -Jesteś wariatem.
  -No co ty nie powiesz… Swoją drogą niedługo i tak zwariuję więc jest mi do tego bardzo blisko. -ściszyłem nieco głos, a Sam I Janet wytrzeszczyły na mnie oczy.
  -Jeżeli myślisz, że po odwołaniu trasy zdarzy się cud i Jennifer się obudzi to się grubo mylisz. -powiedziała tak znikąd moja siostra. Naprawdę nie wiem skąd się jej czasem biorą takie stwierdzenia.
  -Co? -powiedzieliśmy równo razem z blondynką.
  -Matko boska. Myślałam Sam, że jesteś bardziej ogarniająca. -usiadła na jednym z foteli.
  -Mam małe zaćmienie. -odparła beztrosko.
  -Znam Michaela od lat. -spojrzała na mnie badawczo. -I żaden pomysł u niego nie bierze się spontanicznie. Dobrze się zastanowił nad tą decyzją już dużo wcześniej. -zaczynałem się powoli gubić w jej wywodach. -Dlatego powiedz mi… -zwróciła się ponownie do mnie. -co by zrobiła Jenn gdyby się dowiedziała o tej rezygnacji i jej powodzie. -zastanowiłem się chwilę, aż w końcu na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Nawet miło by było zobaczyć jak mówi o tym, że to co zrobiłem było niesprawiedliwe względem fanów, bo ona może poczekać czy coś. Na koniec by się pewnie uśmiechnęła na swój sposób. Tak tylko wtedy mógłbym ją trzymać w swoich ramionach, a teraz co najwyżej mogę potrzymać wazon.
Oddałbym wszystko, żeby ta myśl mogła się ziścić.
  -Janet, ale nawet jeśli coś…
  -Michael nie martw się niczym. -podeszła do mnie mocno mnie tuląc.
 -Ale jak się mam nie martwić Jan. -westchnąłem. Czułem jak oczy robią się coraz bardziej wilgotne.
 -Teraz to już nie jesteś sam żeby się martwić szwagier. -odezwała się Sam.
 -Ona dobrze mówi. Bo widzisz braciszku. Teraz to my jesteśmy jedną wielką rodziną… -niewiele trzeba by poczuć się lepiej. Może mi właśnie tego było trzeba. Rozmowy. Zwykłej rozmowy, która podniosła mnie na duchu. Choć gdzieś w głębi będę się jeszcze zadręczać, myśli będą zatruwać mi życie to zawsze będę miał do kogo się odezwać, czy poprosić o radę. Była jeszcze nadzieja, ale ona nie chciała ze mną rozmawiać ona będzie mnie pocieszać na końcu...
*****
Siedziałem w ciszy, którą przerywał równomierny dźwięk kardiomonitora. Jak bardzo życie człowieka może się zmienić podczas tęsknoty? Czy w ogóle może się zmienić? Coraz częściej zadawałem sobie takie pytania. Szczególnie w nocy, kiedy nie potrafiłem zmrużyć oka. A było ich w ostatnim czasie coraz częściej. Było wiele powodów, które tym skutkowały, ale głównym był chyba niepokój, przeszywający mój umysł. W takich chwilach najlepiej jest milczeć z kimś. Czasami cisza działa kojąco, a uspokaja gdy ktoś z nami przebywa. Właśnie w takie noce jak ta trafiałem do sterylnie czystego pokoju, gdzie leżała ona. Wyglądała tak jakby tylko spała i ktoś nie znający sytuacji mógłby tak pomyśleć. To był sen. Sen który trwał więcej niż jedną noc. Na ramiona skryte pod szpitalnym ubraniem opadały kosmyki ciemnych włosów, które teraz stawały się być jeszcze ciemniejsze. Twarz miała lekko pobladłą, albo takie złudzenie dawało światło księżyca otulające jej sylwetkę. Usta również utraciły lekko na swojej delikatnej czerwonej barwie.
Trzymałem w ręku jej dłoń, tak było łatwiej. Nie wiem w czym miałoby być łatwiej, ale mi było. Lżej na duszy i w sercu. Nie myślałem i niczym szczególnym. Po prostu się jej przyglądałem. Dawno tego nie robiłem, a chciałem zapamiętać każdy milimetr jej ciała i mogło mi się wydawać albo i nie, ale wciąż wyczuwałem delikatny zapach jej delikatnych, lawendowych perfum. Dziwne prawda? Zawsze to mogła być moja zmęczona już wyobraźnia.
Czułem na sobie czyjeś badawcze spojrzenie, które przyglądało mi się już od dobrych paru minut. Dopiero teraz stało się wyjątkowo palące. Miałem wrażenie, że przeszywa mnie na wylot. Spojrzałem w stronę wejścia do sali.
  -Z tego co wiem czas odwiedzin już dawno się skończył. -weszła do środka, by sprawdzić coś przy monitorach.
  -Nie wiedziałem, że jesteś pielęgniarką.
  -Teraz już wiesz. Poprosiłam i przeniesienie, by mieć ją na oku. -zamilkła na chwilę. Naprawdę nie musiała mi niczego tłumaczyć. Nie w mojej intencji było wiedzieć wszystko o wszystkich.  -Wiesz jak siostra siostrę… -uśmiechnęła się pod nosem.
  -Czyli mam rozumieć, że mogę tu jeszcze siedzieć? -zapytałem.
  -Tylko uważaj, żeby cię Barry nie złapał. -przysunęła sobie krzesło i usiadła po drugiej stronie łóżka.
  -Barry?
  -Wiesz ten gburowaty lekarz prowadzący. -zaśmiałem się w duchu. I znowu chwila ciszy kiedy to zastanawiasz się co masz powiedzieć. A tymczasem twój zasób słownictwa jakby odmówił współpracy i za nic w świecie nie potrafił złożyć żadnego sensownego zdania. -O nic się Michael nie martw wszystko będzie dobrze. -powiedziała to jakby samą siebie próbowała uspokoić.
  -Wiem o tym… -zamilkłem na chwilę. -sama mi o tym powiedziała, że nigdzie się nie wybiera.
  -Może zabrzmi to trochę wariacko, ale żaden lekarz ci tego nie powie. Przynajmniej ten gbur. -zaśmiała się cicho. -Na studiach miałam wykład o rodzajach śpiączki. Są dwie. Jedna gdy jesteś warzywkiem i druga gdy słyszysz wszystko co się dzieje, czujesz jak ktoś cię dotyka i mówi.
  -Dlaczego mi to mówisz?
  -Bo jest duże prawdopodobieństwo, że w taką zapadła Jennifer. Lekarz może organizm wprowadzić śpiączkę, ale co się później dzieje… Na to już nie ma wpływu. -otarła dyskretnie łzy zebranie w oczach. -Mów do niej. -spojrzała na mnie. -Mów do niej tak długo jak możesz, aż w końcu pewnego dnia ci odpowie. -patrzyłem na nią z niemałym zdziwieniem. W innej sytuacji wyraz mojej twarzy bawiłby niejednego, ale teraz… teraz to zupełnie inna sprawa.
Gdy tylko Hazel wyszła pojawiło się we mnie uczucie. Uczucie którego nie byłem w stanie zidentyfikować. Jeżeli wszystko co mi powiedziała jest prawdą to ewidentnie coś znaczy. Niesamowite jest to jak niektóre osoby mogą nas podnieść na duchu, ale to od nas zależy co zrobimy dalej. Podjąć walkę jest ciężko, gdy jest się w pojedynkę. Ale gdy ma się już w kimś oparcie nagle wszystko się zmienia. Czy na lepsze? Czas dopiero pokaże...



~~~~~~~~~~~~~~
Mam nadzieję, że to coś przypadło wam do gustu. Wiem wygląda jak wygląda, ale może w końcu będzie coś pozytywnego...chyba. Widzimy się więc za tydzień jak wszystko pójdzie sprawnie. Przy okazji idę się pociąć mydłem, bo wiedziałam, że prędzej czy później coś w szablonie nie zdziała... eh....

5 komentarzy:

  1. Hejka!
    Ta nitka i nożyce to się z Herkulesem mi skojarzyło. Michael powinien z nią rozmawiać,a nie się chłopak zamartwiać, będzie dobrze. Jestem razem z Mikem zła na ochroniarzy, mogli postawić jakąś bramkę, która wyczuwa metal,a tak to się stało jak się stało, a my nic jako śmiertelnicy na to nie poradzimy. Ten lekarz miłym być nie potrafi? Tylko takim gburem,pocieszyć człowieka w trudnych chwilach nie umie nawet. Co on ślepy,że widzi jak Michaelowi się życie wali? Na drzewo tylko z takimi. Mam nadzieje,że Jennifer po tym wszystkim dojdzie szybko do zdrowia, oby bo jak nie to ja się załamie chyba. Życzę ci zatem dużo Weny na następny rozdział :).
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  2. NIE E E E E
    Kobieto, niszczysz mnie. Czemu mi to zrobiłaś, ja tu cierpię. Jenn miała się wybudzić :-(. Teraz już wiem za co mam cię nie zabijać.
    Świetnie opisałaś uczucia Miszaela, bardzo mi się notka podoba, gdyby nie pewien element, jakim jest niewybudzenie się Jenn. Powiem nawet, że przy tym rozdziale byłam bliska płaczu.
    Dobra, a teraz włączam naszego przyjaciela.
    CZEMU CZEMU CZEMU CZEMUUUU??? :(
    BIEDNY MISZAEL JAKIŚ IDIOTA POSTRZELIŁ MU DZIEWCZYNE NOOOOO
    A TEN LEKARZ TO JAKIS NIEFAJNY, GBUROWATY, NIE UMIE ZYC.
    Uff, dobra. To chyba na tyle z moich jęków rozpaczy. Chociaż nie wiem czy odpuszczę tak łatwo.
    Życzę weny!
    Pozdrowionka :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Elo! ;D
    Jezu, biedny Michael... Jak mi tego faceta szkoda. Stracił jedyną osobę, ktorą tak bardzo kochał, w jednym momencie. Przydało by się coś pozytywnego. Nie ukrywam. Ostatnio mnie tak dobijasz xD Aaaa... Ja zupełnie zapomniałam o tym bracie. No popatrz, spisek stulecia jeszcze z tego wyjdzie. Już się nie mogę doczekać, rozwiązania tej zagadki. Czas to często samo zuooo... I tutaj się zgodzę z Michaelem. Ale, że też go wcześniej nie wzięło, żeby do niej mówić, mówić i mówić. Mam nadzieję, że się w końcu wybudzi. Ile on może być sam? Ile może się zadręczać?
    Pozdrawiam, dużo weny na coś pozytywnego życzę XD

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem!
    Znów czas mnie goni i nie mam czasu na długiego koma, ale chociaż ślad po sobie zostawię :P
    Rozdział mega smutny... Wgl to zła jestem, że to wszystko tak się potoczyło, byli pokłóceni, nie zdążyli sb nawet wytłumaczyć wszystkiego i teraz ona leży w śpiączce, a Mike nie może nic zrobić.
    Liczę, że niedługo się jednak wybudzi i wszystko sobie wyjaśnią. Szkoda mi Michasia bo widać, że mocno cierpi, w koncu kto by nie cierpiał... Nie czaję jak ochrona wpuściła tego frajera w ogóle na koncert, nie do pomyslenia.
    No nic życzę weny i liczę, że kolejny rozdział nie bd taki smutny już.
    WENY!<33333333

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam ponownie.

    Co by tu rzec... Potrzebowałam paru dni, by w końcu zebrać słowa ( i myśli na ten komentarz ) Taka sprawa xD

    Ze wszystkich rozdziałów, ten jest chyba najlepszy. Jest cudowny. Idealny. Wszystko mu się tu podoba, wszystko. Rzadko potrafię się tak wczuć w fabułę i zrozumieć emocje bohaterów, a tu... Mi się udało. Podoba mi się ta cała smutna atmisfera, jest taka refleksyjna, no po prostu cudeńko.

    Teraz tak do rzeczy może...

    Nie dziwię się, że Michael już wariuje z tego wszystkiego. Kto by nie wariował, nie wymyślał czarnych scenariuszy? A jak się podobna sytuacja zdarzy, to nie trzeba być wcale jakimś wielkim histerykiem, by oszaleć. Smutna prawda...

    Najgorsze jest jednak to, że naiwnie czekając na proste rozwiązanie sytuacji nie doczekujemy się zwykle niczego. Udusiłabym tego lekarza. ( albo nie, bo mi jeszcze procedury wymierzą, pff)
    Gbur jakich wiele. Niech chociaż nie psuje ludziom życia swoim gadaniem. Śmieszek jakiś.

    Śpiączka od razu mi się z propofolem skojarzyła. Niezwykła trafność moich skojarzeń jest wręcz powalająca...
    Jeżeli rzeczywiście Jennifer może słyszeć Michaela to... Niech facet mówi.
    Niech trajkocze, nawija, cokolwiek, byle by przy niej był. No bo jak może w ten sposób pomóc to czemu nie?

    Weny życzę, żeby kolejny rozdział nie złamał mi serca :D

    Pozdrawiam
    Mezzoforte

    OdpowiedzUsuń