poniedziałek, 16 stycznia 2017

Do you remember... Rozdział 32


Witam wszystkich zgromadzonych!!!

Jak widać, a może i słychać jestem wraz z nowym rozdziałem,
a wszystko za sprawą mojego wujaszka, który użyczył na ten raz laptopa.
Tak więc jest super. Jestem w stu procentach zadowolona z tej notki.
Czekałam na ten moment od początku, jak tylko zaczęłam pisać to opowiadani.
I nikt ani nic nie potrafiło mnie od tego odciągnąć nawet Jelonek. I mam nadzieję,
że nowy wygląd się podoba. Wiedziałam, że na YT można znaleźć wszystko, a to tylko dowód.
Zapraszam więc do czytania i komentowania. Kurczę ale mam podjarkę xD

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
*****
Szaleństwo to nie tylko cecha ludzi, którzy zachowują się odmiennie niż ich otoczenie. To cecha, która znajduje się w każdym z nas. Ona po prostu jest i nic tego nie zmieni. Choć czasem się nie potrafi objawić, ale jednak gdzieś tam w środku nas każdy ma nawet odrobinkę szaleństwa. Tą cechę można dzielić na wiele rodzajów, o których można by pisać referaty, a nawet prace magisterskie. Ludzki umysł, jak i jego cechy są niezbadane dla nikogo. Nikt nie wie jak się zachowa w danym momencie, bo tego nie da się przewidzieć, to się stanie i już. Będzie i nic tego nie zmieni.
Człowiek nie zdaje sobie sprawy, że na jego decyzje składają się wyniki najróżniejszych cech. Właśnie do nich należy szaleństwo, bo nie co dzień wybiera się drogę najmniej racjonalną. To się wiąże również z ryzykiem, ale przecież ludzie to kochają. Nagły skok adrenaliny, który sprawia, że krew w żyłach zaczyna pulsować coraz szybciej i szybciej, aż...aż co? Aż uświadomimy sobie, że było nam lepiej wybrać tą bezpieczniejszą opcję? Tą przez którą poniesiemy mniej strat, niż tą gdzie możemy stracić wszystko? To jest hazard. Hazard, który towarzyszy nam całe życie, a my… My mu się po prostu poddajemy.

Tak samo było i teraz. Usłyszałam coś co było nierealne do wykonania, coś co było czystym szaleństwem. W pokoju hotelowym siedziałam ja, Janet, Karen, Sheryl i z tego co pamiętam Quincy, który jako jedyni trzymał moją stronę i w stu procentach mnie popierał.
  -Janet nie. -powiedziałam twardo nerwowo bawiąc się palcami. Próbowałam swój wzrok podziać na kremowej ścianie zdobionej w kwieciste wzory, ale zbytnio mi to nie wychodziło.
  -Ale dlaczego Jenn? Gdzie ty widzisz w tym problem? -ciemnowłosa cały czas upierała się przy swoim.
  -Powiedz mi jak ty to sobie wyobrażasz? Przecież to będzie fałsz stulecia! -prawie poderwałam się z fotela. Powoli traciłam i cierpliwość, i jakiekolwiek argumenty.
  -Wiesz ile myśmy się nasłuchały jak ty śpiewasz? -spojrzałam ze zdziwieniem na makijażystkę. -No nie patrz się tak, bo prawdę mówię. Twój kochaś cały czas nam głowę truł, a szczególnie jemu. -wskazała na Quincego, który do tej pory odezwał się raz. Nie przypominam sobie, bym coś podśpiewywała przy Michaelu, chociaż… Przypomniała mi się pewna sytuacja, kiedy miałam naprawdę dobry humor i chodząc po kuchni nuciłam sobie coś pod nosem. Męczył mnie później chyba z dwa dni, bym się zgodziła na jego propozycje. A posuwał się do bardzo radykalnych środków bym się zgodziła. Uśmiechnęłam się pod nosem mimowolnie.
  -Poza tym Sheryl ostatnio coś mówiła, że boli ją gardło. -zaczęła ponownie Janet zerkając porozumiewawczo na dziewczynę siedzącą po mojej lewej.
  -Lekarz zalecił, abym chociaż jeden koncert sobie podarowała. -powiedziała to jakby chciała brzmieć naprawdę bardzo przekonywująco.
  -Widzisz? To już coś znaczy. -jedyne co oznacza to chyba sforsowane gardło.
  -Ale nie ma jakiegoś innego sposobu? Prostszego? -zapytałam z nadzieją. Tonący brzytwy się chwyta prawda?
  -Nie, nie ma. -odpowiedziały prawie chórkiem wszystkie.
  -Teoretycznie można prościej doprowadzić do ich spotkania. -wszystkie pary oczu zwróciły się na mężczyznę, który na skraju kanapy zaciągnął się cygarem. Widziałam jak Janet zaciska pięści. Cóż wygląda na to, że jej plan spalił na panewce. -Zawsze mogłaby zajść do garderoby Michaela i wtedy z nim pogadać.
  -Nie! -krzyknęły chórem.
  -Nie, nie mogłaby. -odezwała się Karen. -Czy ty człowieku wiesz jaka będzie jego reakcja, gdy zobaczy ją na scenie? -ożywiła się znacznie.
  -Zapomni gdzie jest i jak się nazywa, a później będzie się zastanawiać czy to aby nie jest sen… -zaczęła Janet.
  -Wiesz nie co dzień masz okazję zobaczyć wbitego w ziemię Michaela Jacksona. -skończyła za nią Scheryl.
  -Super. -wymamrotałam pod nosem sama do siebie. Niech jeszcze na zawał zejdzie i już będzie w ogóle świetnie. Żyć nie umierać. Kłócili się jeszcze chwilę między sobą, ale jeden facet przeciwko trzem babom nie ma szans.
  -No czyli wszystko mamy dogadane. -klasnęła w dłonie uradowana Janet.
  -Czyli ja tu nie mam nic do gadania? -odezwałam się w końcu.
  -Nic, a nic złotko. -odezwała się jedna z dziewcząt. Po paru kolejnych minutach zostałam sama ze swoimi myślami. Nie wiem co jest bardziej dobijające. To, że jutrzejszego dnia ośmieszę się jak nikt inny. Czy to, że mój ukochany znajduje się ulicę dalej.
Zakwaterowano mnie w niewielkim hoteliku. O dziwo był bardzo przytulny. Kremowe ściany zdobione w kwieciste wzorki komponowały się z dość uroczymi mebelkami białego koloru. Chyba cały pokój był utrzymany w takich odcieniach tego koloru. Nawet puchaty dywan na podłodze był kremowy.
Janet podjęła chyba wszelkie środki ostrożności, żeby wszystko poszło po jej myśli.  Nie mogłam się nie domyśleć, że w tym wszystkim palce maczała również Sam i większa część żeńskiej ekipy. Można by tą grupkę nazwać “Janet i spółka”. Uśmiechnęłam się. Znowu. Znowu to zrobiłam. Nawet nie wiem czemu się uśmiecham. Coraz częściej, a spowodowane może być tylko i wyłącznie jednym. Tym, że w końcu coś się zmieni. Może i na lepsze. Nie rozumiałam jednak dalej, dlaczego wplątali mnie w to wariactwo, jeżeli można to załatwić w zupełnie prostszy sposób? I mniej konfliktowy.
Nic spędziłam sama. Następnego dnia miała mnie “pilnować” Janet, a pod wieczór podobno przyleci Sam. Jak ona to ujęła? Powiedziała coś w stylu:
  -Nie przepuszczę takiej okazji. -tylko jakiej okazji i do czego. Ale teraz siedziałam na łóżku okryta delikatną kołderką i analizowałam to co mi się przyśniło. Nerwowo skubałam skórki przy paznokciach, a włosy kleiły mi się do ciała niemiłosiernie. Wokół mnie panowała głucha cisza, której nawet przejeżdżające auto nie potrafiło jej zakłócić.
Biłam się ze swoimi myślami. Z pewnością tej nocy nie zmrużę już oka. Nie po tym co widziałam. Choć to był tylko wytwór mojej chorej wyobraźni to jednak się bałam. To co widziałam nie mogło być prawdą, bo przecież nie mogłam tak po prostu umrzeć. Wiem, że człowiek nie zna dnia ani godziny bla bla bla, ale nie może tak być. Wiem również, że nie należy wierzyć w sny, lecz przecież one przekazują w swoim symbolicznym znaczeniu przyszłość. Co z tego, że nie zawsze się sprawdza, ale jednak...wszystko się może zdarzyć. I to już nie chodzi o to co nam się śni. Tutaj w grę wchodzą już sprawy bardziej przyziemne.
Ku mojemu zdziwieniu zasnęłam, choć na krótko to jednak się udało. Co i tak nie zmienia faktu, że chodziłam jak struta przez resztę dnia. Janet nawet nie dopytywała. Pewnie jej podświadomość stwierdziła, że się denerwuję zbliżającym się wieczorem. Co po części również było prawdą.
  -Może być? -zapytałam odsłaniając materiał oddzielający przebieralnie od reszty sklepu. Stanęłam przed Janet w kolejnej sukience którą mi podała. Jedno jej muszę przyznać. Pilnowała mnie jak nikt inny. Zrobiła lekko skwaszoną minę.
  -Nie. To nie to. -skierowała się do kolejnego wężyka wieszaków, by po chwili przynieść mi kolejną sukienkę do przymierzenia. Gdy tylko wręczyła mi ubranie ponownie zniknęłam za płachtą cienkiego materiału, aby się po raz kolejny przebrać. -Wiesz co? -dobiegło mnie po chwili.
  -Co? -zapytałam od niechcenia siłując się z materiałem. Kto to szyje?
  -Zdałam sobie sprawę, że nie zadałam ci jednego ważnego pytania. -ciągnęła tajemniczo.
  -Jakiego?
  -Jaki jest mój brat w TYCH sprawach? -zastygłam w bezruchu. Nie powiem, że nie ale tym pytaniem wbiła mnie w ziemię.
  -Akurat to cię nie powinno interesować. -powiedziałam dobitnie zasuwając zamek przy boku.
  -Czyli jest tak jak myślałam. -mam nadzieję, że powiedziała to bardziej do siebie niż do mnie. -Skoro nie chcesz mi powiedzieć to musi być naprawdę niezły.
  -Janet!! -krzyknęłam oburzona.
  -No co? To już zapytać nie wolno? -odpowiedziała z oburzeniem. Po długich siłowaniach się z założeniem sukienki, w końcu wyszłam do przyjaciółki.
  -Może być? -rozłożyłam na boki ręce, jakbym chciała udać sfrustrowaną. Ta popatrzyła na mnie po chwili, a wyraz jej twarzy diametralnie się zmienił. Zdawała się być zaskoczona tym co widzi. -Może lepiej będzie jak damy sobie spokój z kiecką. -odwróciłam się do niej tyłem by z powrotem przebrać się w swoje rzeczy.
  -Czekaj. -zatrzymała mnie w pół kroku. -To jest to czego szukałyśmy. Bierzemy i bez gadania. -oczy zaczęły jej błyszczeć. Wyglądała tak radośnie, jakby co najmniej przyczyniła się do odkrycia stulecia. Sama się jakoś weselsza zrobiłam widząc jej samozadowolenie. Teraz na świecie jest o jedną osobę szczęśliwszą więcej, a za parę godzin może i o dwie.
Do zakończenia całego przedsięwzięcia zostały tylko cztery godziny, który dla mnie były wdzięcznością, a tak naprawdę zaledwie tylko paroma sekundami. Żołądek mi się zacisnął, że nie potrafiłam nic przełknąć. Czemu się dziwić. Razem z Janet dotarłyśmy na stadion jakimś awaryjnym wejściem. Ciągnęła mnie za sobą labiryntem naprędce postawionych korytarzy. Chyba wszyscy tutaj pracujący musieli być wcześniej poinformowani, bo każdy się do mnie uprzejmie uśmiechał, a w oczach było widać nie ukrywającą się ulgę. Czyżby działo się coś niepokojącego? Nie dane było mi dłużej nad tym pomyśleć, bo Janet wepchnęła mnie do jakiegoś pomieszczenia, które było wypełnione strojami scenicznymi.
Już po chwili zostałam sama z podyktowanymi instrukcjami. Najważniejsze było to, żebym za żadne skarby świata stamtąd nie wychodziła. Ale jak miałam to zrobić jeżeli serce rwało mi się tylko do jednej osoby, która już gdzieś tu mogła być? Byłabym wdzięczna gdyby mi powiedziała jak to wykonać. Przynajmniej mogłam pomyśleć. Tylko nad czym? Nad tym co będzie? Tylko po co. Nie warto myśleć na przód bo można się później na tym zawieźć, bo wszystko może szlag trafić.
Przez moment na zewnątrz zrobił się drobny hałas i dopiero w tamtym momencie okazało się, że drzwi cały czas były lekko uchylone. Z ciekawością spojrzałam przez niewielką szparę. Mimowolnie serce przyspieszyło w mojej piersi i obijało się głośno o moje żebra. Miałam wrażenie, że nogi mam jak z waty. Wszystko to było spowodowane tym, że przez krótki moment widziałam Jego. Osobę która jest i będzie dla mnie jak powietrze bez, którego ostatnio musiałam nauczyć się żyć. Z głowy wyparowały wszystkie myśli jakie do tej pory zajmowały mój umysł. Liczyła się ta krótka chwila kiedy mogłam go zobaczyć i wtedy coś się we mnie zbuntowało. Uchyliłam drzwi trochę bardziej by sprawdzić czy nie ma na horyzoncie Janet albo innej dziewczyny z tej dziwnej spółki. Wiedziałam, że dłużej nie wytrzymam bez niego. Szczególnie teraz gdy był na wyciągnięcie ręki. Musiałam zrobić cokolwiek, bo jeszcze trochę a bym oszalała. Musiałam pierdolić cały ten zakichany plan.

*****

Nie wiemy co nas w życiu czeka, bo życie jest jedną wielką niewiadomą. Jest drogą, którą staramy się przejść bez żadnego uszczerbku. Dla niektórych jest ona długa jak wstęga, a dla innych w mgnieniu oka się kończy, ale dla wszystkich jest tak samo usiana problemami czy smutkami. Każdy na początku otrzymuje ich tyle samo, lecz my tego nie dostrzegamy, bo za jednymi takie pasmo ciągnie się cały czas, aż się skończy. A za innymi wręcz przeciwnie. Dlatego nie potrafimy przewidzieć niczego. Możemy mieć tylko i wyłącznie przeczucie.
W takim razie czy jest to przeczucie? Najczęściej wtedy staramy się przewidzieć skutek naszego działania i jego przebieg. Ale tylko to. Można jeszcze ułożyć scenariusz na cały dzień i mieć przeczucie, ale po co jeżeli los zaplanował dla nas zupełnie co innego. Coś czego kompletnie się nie spodziewamy. Właśnie z takim przeczuciem obudziłem się rano. Ciążyło mi w okolicach żołądka. Czułem, że coś się stanie, że będzie to przełom. Tylko nie potrafiłem określić co to będzie. Ani kiedy to się stanie. Zawsze to mogła być lekka niestrawność. Tak to się zdaje być bardziej prawdopodobne.
Bardziej zastanawiały mnie dziwne spojrzenia kierowane w moją stronę przez część ekipy. A wszystko zaczęło się tylko dlatego, że pojawiła się Janet. Jakoś tak dziwnie wesoła i starała się tą swoją radość ukryć jakby coś jeszcze zataiła.
  -Hej braciszku! -wparowała do mnie rankiem, gdy próbowałem ogarnąć swoje myśli jak i włosy.
  -Ty już na nogach?
  -Tak jakoś wyszło. Aż sama się sobie dziwię. -weszła do aneksu kuchennego. -O i na śniadanko się widzę załapałam. -ta radość dzisiaj w wyjątkowy sposób ją rozpierała.
  -Jak coś chcesz to się rozgość. -odpowiedziałem znudzonym tonem. Popatrzyła na mnie nieco zapokojona.
  -Chcesz się przewrócić? -zaczęła. -Nie mam zamiaru cię dzisiaj zbierać ze sceny z jakiegokolwiek powodu.
  -Nie jestem głodny i tyle. -starałem się nie denerwować, ale ostatnimi czasy wszystko mnie drażniło.
  -Ej niejadek co z tobą? -zapytała.
  -Nic. -nie chciałem wdawać się z nią w jakąkolwiek kłótnię, dlatego umknąłem jej przechodząc do pokoju obok.
  -Te twoje nic nie brzmiało zbyt przekonywująco. -mogłem się tego spodziewać, że mnie dogoni. -Więc jak to z tobą jest?
  -Normalnie. -dalej szedłem w zaparte.
  -Michael wszyscy się o ciebie martwią.
  -Wszyscy? -uniosłem jedną brew.
  -Tak wszyscy. Nie tylko mnie dochodzą słuchy, że rzadko jesz i się przemęczasz. -oho już widzę oczyma wyobraźni jak toczy się ta rozmowa. -To jak braciszku?
  -Mam dość. -odpowiedziałem.
  -No wiesz? Dopiero co przyszłam. -zaśmiałem się w duchu.
  -Źle mnie zrozumiałaś. Mam dość tego zgiełku. -zaśmiała się.
  -Serio? Tylko tyle? Myślałam, że chodzi o coś poważniejszego. -odpowiedziała rozbawiona. -Nie martw się niedługo to się skończy. -dodała pokrzepiająco.
  -Tu się z tobą zgodzę, bo mam zamiar odwołać dzisiejszy koncert i prawdopodobnie resztę trasy. -jej wyraz twarzy diametralnie się zmienił i teraz łypała na mnie złowrogim spojrzeniem.
  -Nie zrobisz tego.
  -Nie masz na to wpływu Janet. -powiedziałem ze spokojem.
  -Zabraniam ci! -wybuchła nagle. -Mogłam się spodziewać wszystkiego, ale żeby aż tak?
  -Zrozum chcę coś naprawić.
  -Dobra zróbmy tak. Tylko ten jeden koncert, a później rób co chcesz. -patrzyła na mnie z wyczekiwaniem, jakby czekała na co najmniej wyrok śmierci.
  -Niech ci będzie. -co mi szkodzi. Jeden koncert w te czy we w te ci za różnica. Dla mnie żadna. Ale dla mojej siostry jakby zmieniła całe spojrzenie  świat.
  -Nie pożałujesz tego brat. -uśmiechnięta wyszła w podskokach z apartamentu. To jest naprawdę dziwne, że jeszcze nie umieścili jej w pokoju bez klamek. Choć dla niej pewnie i tak już nie ma ratunku.
  -A ty dokąd? -zdążyłem za nią krzyknąć.
  -Dowiesz się później Mike. -tylko tyle mi powiedziała. Zostawiła mnie samego z zagadką w głowie. Ogólnie same jej pojawienie się jest niemałą zagadką. Każda jej obecność zwiastuje jakieś wydarzenie, ale jakie to tego już się nie da przewidzieć.
O szybszym zakończeniu trasy myślałem już od jakiegoś czasu. To byłoby jedno z lepszych rozwiązań na chwilę obecność. Powoli zaczynałem wysiadać psychicznie, co nie tylko powodował zgiełk wokół mnie. Powodem były także sprawy prywatne. Do koncertu zostało jakieś pół dnia, a co w tym czasie można zrobić? Wiele rzeczy. Akurat dzisiaj nie miałem umówionego spotkania z różnego typu organizacjami. Zapowiadał się bardzo długi dzień, a w zasadzie tylko jego połowa.
Podszedłem do okna za którym podniósł się krzyk fanów czekających pod oknem. Zawsze się zastanawiałem jak to możliwe, że część z tych osób była również na innych moich koncertach. Skąd się brało u nich takie samozaparcie. Właśnie to mnie również podbudzało do dalszej pracy. Dla artysty największą motywacją jest świadomość tego, że jego praca jest doceniania przez inne osoby. To jest największy napęd do dalszego działania. To oraz wsparcie najbliższych.
Nawet się nie obejrzałem, a musiałem wyruszyć w drogę na stadion. Jako główna osoba musiałem stawić się tam trochę wcześniej niż zwykle. Od razu poczułem w sobie przypływ energii gdy otoczył mnie sztab ludzi mówiący o różnych wskazówkach. Po części lubiłem ten zgiełk. Znajdowałem się w okolicach siedziby Karen i kierowałem się do garderoby. Wtedy stało się coś niewytłumaczalnego. Słyszałem jak ktoś mnie woła. To był kobiecy głos, który bardzo dobrze znałem. Serce mi przyspieszyło, a mózg nie potrafił pojąć tego co słyszał. Odwróciłem się w stronę nawoływania, ale jedyne co ujrzałem to tłum kręcących się ludzi. Najwidoczniej zaczynam wariować, a raczej znów zwariowałem. Jeżeli już słyszę głosy to jest bardzo źle.
Przyglądałem się pracy dźwiękowca którzy co jakiś czas szeptali między sobą wskazując na moją osobę. Myśleli, że nie zauważę a to był błąd. Tak samo ochrona już w samochodzie nie potrafiła ukryć samozadowolenia. Ciekawe czym to było spowodowane...
Zaciskałem pięści by choć trochę się uspokoić. Chciałem już wybiec na scenę i spożytkować rozpierającą mnie energię.
  -5 minut Michael. -grubawy facet odpowiedzialny za to by wszystko trzymało się kupy powiedział najspokojniejszym tonem na jaki mógł się zdobyć. Nie czułem zdenerwowania, a może byłem lekko spięty tylko adrenalina wyparła wszystkie emocje. Zacząłem przestępywać z nogi na nogę. Naprawdę nie wiem skąd się dzisiaj brała taka chęć do działania. W tej sytuacji czekanie było moją zgubą.
Ostatnie sekundy dzieliły mnie od usłyszenia pierwszego taktu pierwszej piosenki. W końcu, po długich oczekiwaniach cały uśmiechnięty wbiegłem na scenę. Morze ludzkich głów poderwało się z krzykiem. Show trzeba było zacząć. Nawet nie potrafiłem zarejestrować kiedy kończyła się jedna piosenka, a zaczynała następna. Byłem w swoim żywiole. Byłem jak ryba, która jest w wodzie. Co jakiś czas na szybko wbiegałem za kulisy zaspokoić pragnienie. Nawet nie zauważyłem kiedy pojawiła się tam Janet.
Dzisiaj chyba wszystkich trzymał się dobry humor, bo nawet największemu gburowi zebrało się na żarty. Skubaniec pokazał mi, że mam  rozsunięty rozporem. Zabiję drania jak tylko zejdę ze sceny.
Światła migały co jakiś czas oślepiając wszystkich wokoło, aż w końcu nadeszła chwila wytchnienia. Spojrzałem na miejsce gdzie powinna stać Sheryl. Nie było jej tam. Pewnie czeka na odpowiedni moment za kulisami. I just can’t stop loving you nie mogło się obejść bez duetu. Jeszcze parę dni temu chciałem wyrzucić ten utwór z mojego repertuaru, ale coś mi nie pozwoliło. Postanowiłem w tej piosence za każdym razem przekazywać co wewnętrznie czuję.
Dało się słyszeć spokojną partie melodii pianina. Pierwsza część należała do mnie. ...This time is forever. Love is the answer… Byłem jak w transie, z którego nie potrafiłem się wybudzić. Znowu ogarnęła mnie fala tego niezbadanego uczucia jakim jest tęsknota za ukochaną osobą. Automatycznym ruchem ręki wskazałem na miejsce gdzie powinna stać Sheryl. Usłyszałem kolejną zwrotkę piosenki, ale głos który go śpiewał nie należał do dziewczyny. Ja znałem ten głos bardzo dobrze. Choć osoba, do której on należy, śpiewała przy mnie tylko raz to nie mogłem go w żaden sposób zapomnieć. Spojrzałem w tamtą stronę i oniemiałem. Miałem wrażenie, że to jest sen, bo to co widziałem było zbyt piękne by było prawdziwe. Stała tam z lekko wystraszoną miną wpatrując się we mnie. Omiotłem ją wzrokiem i mogłem stwierdzić, że wygląda zjawiskowo. Kątem oka spojrzałem za kulisy gdzie teraz wszyscy się śmiali. Przeniosłem wzrok na Jennifer, która tu była. Boże ona tu BYŁA. Stała tam gdzie. Była namacalnie. Czułem się jak sparaliżowany. Prawdopodobnie przestałem nawet oddychać. Kto w takiej chwili myśli o oddychaniu, gdy widzi się osobę o której do tej pory się tylko myślało.
Podeszła do mnie niepewnie jakby się czegoś bała. Sam się bałem. Tylko czego? Stała naprzeciw mnie ubrana w czarną sukienkę przed kolana. Najchętniej zapomniałbym, że otacza mnie tysiące osób. Przynajmniej się wyjaśniło gdzie przez ten cały czas była Janet. Chyba będę jej musiał podziękować przy najbliższej okazji.
Złapałem ją w talii przyciągając do siebie. Ta piosenka była naszą rozmową, choć i tak będziemy później rozmawiać bardzo długo, to teraz był tylko wstęp. Szczęście rozsadzało mnie od środka. Przytuliłem ją jeszcze bardziej do siebie na co się uśmiechnęła. Chłonąłem jej zapach, dotykałem jej delikatnej skóry. Brakowało mi tego. Brakowało mi jej. Widziałem jak się promiennie uśmiecha. Miała powód. Ja miałem powód by również to zrobić.
Kołysałem się z nią w ramionach w takt melodii. Śpiewając i do zgromadzonych osób, ale i do niej. To było bezpośrednio skierowane do niej. Usłyszałem w pewnym momencie jak coś strzeliło, pewnie jakieś kabelki się poluzowały i doszło do spięcia.
  -Przepraszam. -usłyszałem w pewnej chwili koło ucha. Zdrętwiała w moich ramionach. Coś było nie tak. Całym ciężarem ciała opadła na mnie. Pochwyciłem ją w talii i wtedy pod palcami poczułem jakąś śliską maź. Podniosłem rękę by się temu przyjrzeć i… Matko Boska…
Przyklęknąłem razem z nią. Praktycznie wszystkie instrumenty przerwały grę, a roznosił się tylko krzyk przerażenia.
  -Dajcie jakiś ręcznik! -nawet nie wiem skąd się u mnie wzięła siła takiego głosu. Czułem jak oczy zaszły mi łzami.
  -Michael. -usłyszałem cichu szept. -Spokojnie wszystko będzie dobrze. -przyłożyła dłoń do mojego policzka.
  -Jak mam być spokojny kiedy ty…
  -Krwawisz? -dokończyła za mnie. W jej oczach nie widziałem strachu ani nic podobnego. Jedyne co widziałem to dwie iskierki szczęścia. -To naprawdę nic wielkiego. -uśmiechnęła się pokrzepiająco.
  -Nic? -zapytałem.
  -Dla mnie teraz liczy się tylko to, że mogę cię dotknąć. -nie rycz Michael tylko się nie rozklej chłopie. Przygarnąłem ją do siebie. Nie potrafiłem pojąć jak…
  -Michael weź ją na ręce, ratownicy przez ten tłum nie potrafią się tu dobić. -podbiegł do mnie jeden z tancerzy. Dopiero po chwili zrozumiałem co do mnie powiedział. Czym prędzej wziąłem Jennifer na ręce i pognałem do tylnego wyjścia. Dostrzegłem wystraszone spojrzenia mojej siostry i paru osób, które stały obok niej.
  -Proszę nie zamykaj oczu. -byłem bliski rozpaczy, gdy widziałem, że coraz ciężej podnieść jej powieki. Miałem wrażenie, że wali mi się cały świat. -Mów do mnie słyszysz? -potrząsnąłem ją lekko, na co ona obudziła się jakby z jakiegoś amoku.
  -Ale co? -zapytała cicho.
  -Cokolwiek. Tylko mów do mnie. Nie chcę cię znowu stracić. -spojrzałem na nią z troską.
  -Nie stracisz, bo nigdzie się nie wybieram. -zapadła chwila ciszy. -Zawsze cię kochałam Mike. Zawsze i wszędzie. -wyszeptała jakby już nie miała na nic siły. Ręka bezwładnie zsunęła się z mojego ramienia.
  -Jennifer?! Ej! Słyszysz mnie? Nie rób mi tego! -moja rozpacz sięgnęła zenitu. Akurat w tym momencie dorwałem pędzących w moją stronę ratowników. Przejęli ją ode mnie podłączając do niej coraz to nowsze rurki. Wstrzyknęli jej coś dożylnie. Patrzyłem na jej nie reagujące ciało jak otępiały. Z jej rany cały czas sączyła się krew. Nie mogłem nic zrozumiev Ktoś złapał mnie za ramiona odwracając w drugą stronę. To była Janet. Objęła mnie… Nie wiedziałem co się dzieje wokół mnie i ze mną. Ryczałem jak bóbr nie kryjąc się z tym. Po chwili doszedł mnie sygnał oddalającego się koguta. Nie potrafiłem pojąć co się stało w tym jednym momencie. Odebrano mi powietrze. Zabrano mi cząstkę mnie. Los wyrwał mi bezwstydnie serce, bez którego nie potrafię dalej żyć...

"A jeśli pewnego dnia musiałbym odejść? -spytał Krzyś ściskając misiową łapkę. -Co wtedy?
-Nic wielkiego. -zapewnił go Puchatek. -Posiedzę tu sobie i na ciebie poczekam. Kiedyś kogoś się kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika."
A.A. Milene "Kubuś Puchatek"

~~~~~~~~~
I teoretycznie na tym mogłabym zakończyć, ale... Ale dalej nic nie powiem. Przekonacie się kiedyś tam... Chyba mogę sobie już fundnąć miejsce na cmentarzu xD Jeżeli są jakieś błędy, a kolorki czcionki skaczą przepraszam.

Czytasz? Zostaw komentarz, to motywuje. :D



6 komentarzy:

  1. Hejo!

    Tutaj pani "punktualna". Wybacz, że nie skomentowałam poprzedniej, ale w szkole mam istny szał, wykorkować można...

    Powiem tak. Przez cały czas czytania tego rozdziału dosłownie się trzęsłam. TO JEST MEGA. Matko, wystąpić przed tyloma ludźmi... Szalona kobieta :D
    No ale jak się Janet uprze, to nie ma innej drogi xD

    Przeczucia Michaela nie zmyliły, bo oto właśnie Jenn we własnej osobie na scenie śpiewa z nim najlepszy duet z płyty Bad ( moim zdaniem <3 ). OMG. Ja tu zaraz na zawał padnę.

    I jeszcze ta końcówka, czyli jeden, wielki znak zapytania... Właśnie wyobraziłam sobie Mike'a z napadem płaczu, to smutne :(
    Ona żyje, czy nie żyje? Musi żyć. Nie pozwolę jej umrzeć. Aż tak mi się z blood on the dance floor skojarzyło xD
    Jak zawsze rozkminy nie na miejscu.

    Także ja tu jestem roztrzęsiona na maxa, a ty tu wena wykorzystaj na jakiś pozytywny zwrot akcji, bo pewna histeryczka kompletnie na głowę dostanie

    Pozdrawiam

    Mezzoforte

    PS Co mnie naszło by w taki sposób pisać?

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem !
    Dzisiaj krótko i zwięźle bo masa nauki czeka i tylko na chwilę się oderwałam widząc że wstawiłaś nowy rozdział :D
    Zacznę od wyglądu - boski!
    Mega mi się podoba, zawsze byłam zdania że wygląd ma mega duże znaczenie w tym wszystkim i na niego mocno stawiałam.
    Dla mnie na plus :D
    Co do treści - w końcu się spotkali! Janet jak zawsze trzyma rękę na wszystkim :D
    A potem?
    Czy tylko ja mam wrażenie, że ktoś ją postrzelił? No bo strzał, nagle krew?
    Tylko kto i jak na takim koncercie? Tam ochrony od cholery i na pewno nie byłoby to łatwe, w końcu wtedy każdy by mógł samego Michaela Jacksona zastrzelić i zabić.
    No nic, czekam na nexta oczywiście więc wstawiaj szybko!
    Buziaki:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejka!
    ZABIJĘ! JAK TY MOGŁAŚ TO ZROBIĆ ZŁA KOBIETĄ?!! Dostałaś opierdziel na Skype'a, ale opierdzielę cię jeszcze raz. Zabiję tego gada co do nich strzelał, z widłami na niego!! Śmierci mu życzę. Było tak fajnie, ale wszystko musiało się spieprzyć. Jak to się mówi cały misterny plan poszedł w pizdu, ale co zrobić? Oby Jenn wyszła z tego wszystkiego cała i zdrowa, bo nie przeżyję inaczej.Janet wygrała tymi pytaniami, ona na prawdę nie wie,że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Wracając do postrzelonej Jennifer, ona musi żyć, Michael się załamie jak ona umrze. Moje serce płaczę. Ja już czekam na nexta. Życzę ci duuuużo weny. :)
    Pozdrawiam <3
    PS: Wiedz iż podniosłaś mi adrenalinę xD.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej. :)
    A teraz... Ja cię kurwa zajebię. xD
    To tak słowem wstępu. Nie no, co to ma być? To czym ona dostała? Węszę tu Madonnę... -.- Jakoś to dla mnie jasne co się z nią stało. I nie waż mi sie tego teraz końćzyć! Ja chcę się wszystkiego dowiedzieć. :D I nie ma, że boli. No normalnie masakra, już się mieli spiknąć spowrotem, a tu takie coś... :( xD Mam nadzieję, że kolejna notka ukaże się niebawem, bo zemrę tutaj. Naprawde. Aż mnie głowa rozbolała z tych emocji. xD
    No nic, pozdrawiam i masy weny życzę! :D

    OdpowiedzUsuń
  5. O Boże...
    Dobra, dobra. Od początku.
    Cześć!
    Wygląd zacny milordzie ;)
    *
    Odebrało mi mowę. Poprostu takie WOW. Jak ja to zaczęłam czytać, to już poczułam, że... to Twój rozdział. Poprostu Twój żywioł. Ogólnie często jestem pod wrażeniem opowiadań, książek, filmów, tych wszystkich opisów i nigdy niczego nie wyolbrzymiam. Jak to tak odbieram i dla mnie to jest poprostu epickie, genialne i jakie tam sobie przymiotniki dobierzesz. Oczywiście okropne tortury Cię nie ominą, kochana :* W sumie ja z natury lubie dramaty i chociaż zawsze boli, gdy umiera mój ulubiony główny bohater, to takie są najpiękniejsze. Klamka jeszcze nie zapadła i nie wiem co nam szykujesz, jednak... Chyba to było by jednym z najwredniejszych i najpiękniejszych rzeczy jakie mogłaś mi zrobić xD Z jednej strony ,,OMG, jakie to urocze", a z drugiej ,,No weź nie umieraj mi tu..." <---- moje cytaty, tak bardzo pomocne głównym bohaterom xD I ja tutaj nie mówię, że masz ją uśmiercać. Pamietaj, że to działa w dwie strony (loveee <3). Ona ma żyć! Bo wbrew pozorom i moim upodobaniom wolę, żeby główny bohater przeżył. Szczególnie taki, który zaskarbił sobie moją sympatię od pierwszego kadru czy pierwszej strony.
    ŁO MATKO, ale się rozpisałam xD Pragnę tylko dodać, że Janet rozwaliła system i apropo tego pokoju bez klamek... XDD
    Prawie bym zapomniała, że muszę do szkoły iść. Pozdrawiam i dużo weny życzę <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Siemanelo słoneczko!
    Stęskniłaś się za moimi komentarzami, prawda? Nie martw się, ja również.
    Okej, po pierwsze - wygląd wspaniały i cudowny, cud miód malina ^^

    Po drugie - JAK MOGŁAŚ? Nie wierzyłam, że to zrobiłaś, a jednak. Teraz mam na ciebie wkurw, bo jezu nooooo. Smutno mi, bo wiem co masz zamiar zrobić :(( Miśkowi będzie smutno i mi będzie smutno, wszystkim będzie smutno i będziemy płakać.
    Janet jak zwykle najlepsza XD Bierze sprawy w swoje ręce i wszystko by się udało, gdyby nie...
    Rozdział wspaniały i ogólnie nic dodać, nic ująć. No dobra, może ujęłabym to krwawienie Jenn. Ehh, nie pozostaje nic jak czekać na nexta!
    Pozdrawiam serdecznie, życzę weny i dużo zupy dyniowej! <3

    OdpowiedzUsuń