niedziela, 12 czerwca 2016

Do you remember... Rozdział 8 part 2

 Hej kochani!!!
Toż to cud, że cokolwiek wstawiłam. Koniec roku i wystawienie ocen za pasem, a ty wszystko próbujesz podciągnąć. Jakoś dałam radę i przybywam. Myślę, że od tej notki wszystko pójdzie z górki. Więc nie przedłużając zapraszam do czytania i komentowania, a anonimowcy niech się ujawnią ;)
Wecia
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


*****
Powiedzmy, że znajdujecie się w nicości.  Nie otacza was nic oprócz ciemności. Jesteście sami. Całkowicie sami, zdani jedynie na siebie. Gdzieś w oddali widzicie nikłe światełko, które jaśnieje coraz bardziej. Wydaje wam się, że ono jest życiodajne. Dochodzi do was dźwięk szumu wody oraz zapach leśnych drzew. Czy ten sen nie jest, aż nadto realistyczny? Co mam zrobić iść w stronę nieznanego światła, czy zostać w miejscu, w którym jest pustka. Zrobiłam to co większość z was, by uczyniła w tej sytuacji. Ruszyłam w stronę " życia".  Jeden krok, drugi, trzeci, czwarty, ale z każdym następnym coś się działo. Poczułam, że coś trzyma mnie za kostki i ściąga w dół. Ciemność mnie pochłaniała. Próbowałam się uwolnić z tego morderczego uścisku lecz z każdym moim szarpnięciem byłam ciągnięta w dół coraz szybciej. Na mojej szyi zacisnęło się coś obślizgłego, imitującego dłonie. Próbowałam krzyczeć, wołać o pomoc, ale żaden dźwięk nie potrafił wydobyć się z mojej krtani. Dusiłam się coraz trudniej było mi złapać powietrze. Tajemnicze światło zaczęło się niebezpiecznie szybko zbliżać. Nie mogłam się ruszyć, nie mogłam zrobić nic. Z jednej dziwna siła ciągnąca mnie w dół, a z drugiej strach.  Światło paliło moją skórę. Było coraz bliżej. Nie było szans, żeby przed nim umknąć. Byłam pewna, że nie uniknę zderzenia z nim. Poczułam ból i ciepło rozchodzące się po całym organizmie, wypełniając każdą komórkę ciepłem. Krzyknęłam przeraźliwie, gdy promień gorąca przeszedł mnie na wskroś. Gwałtownie otworzyłam oczy. Zdałam sobie sprawę, że siedzę oparta o coś twardego. Przejechałam dłonią po powierzchni na której siedziałam. Pod palcami wyczułam pojedyncze źdźbła trawy. Rozejrzałam się po okolicy. Byłam tu, nad jeziorkiem, a tamto było zwykłym koszmarem, które ostatnimi czasy zdarzają się coraz częściej. Przełożyłam dłoń do policzka. Był mokry. Znowu płakałam. Ile w tym miejscu już wylałam łez? Podkuliłam opierając podbródek na kolanach.
  -Dlaczego ty mi to robisz? -wyszeptałam -Nie prościej byłoby się mnie pozbyć? Łatwiej by było gdybym skończyła ze sobą sama, ale nie potrafię. Chociaż jakby nie patrzeć padam z wycieńczenia. Mój sen nie jest snem, nawet tabletki nie pomagają. Tylko czekać aż przedawkuje. -w tym miejscu byłam sama, więc nie bałam się, że ktoś mnie weźmie za wariatkę mówiącą do siebie. -A wiesz co jest najgorsze? -wstałam i kierowałam się w stronę brzegu jeziorka cały czas patrząc w niebo. -Najgorsze jest to, że zostałam z tym wszystkim sama. Przecież sama się o to prosiłam! To ja okłamałam Michaela. Ja zniszczyłam wszystko, jakby nic dla mnie nie znaczył. Ale ty wiesz, że jest inaczej. -usiadłam na ziemi przy samej wodzie. -Wiesz dlaczego go okłamałam? Bo się bałam. Bałam się, że historia się powtórzy i stracę po raz drugi, i jego oraz tych na których mi zależy. Co ja mówię?! Przecież wszyscy odeszli z mojej winy! -nerwowo wyrywałam trawę. -Przecież gdybym nie zagadywała mamy tata nie odwróciłby wzroku od drogi i nie wjechał w tego tira! Gdyby nie moja głupota nie biegałabym boso po mokrych kafelkach, nie poślizgnęłabym się i nie złamała nogi, a w mojego ojczyma nie wjechałby samochód, gdy próbował mnie zawieść do szpitala! To z moje winy zginął.  Gdyby nie moje chore gierki nie skrzywdziłabym Michaela. To wszystko przeze mnie, przeze mnie Emilly umarła, bo nie potrafiłam jej pomóc. Szczerze? Nie zasługuje na życie. Czekam tylko, aż ten durny piorun we mnie strzeli i będzie po sprawie. Skończy się ranienie ludzi, wszystko to co ma związek ze mną, a świat odetchnie z ulgą. -westchnęłam starając się chociaż trochę uspokoić, ale nie potrafiłam. Wyrzucałam z siebie to co tkwiło we mnie od paru dni. -Wiesz co mi powiedział wtedy w szpitalu? Powiedział, że żałuje, że mnie kiedykolwiek spotkał. A wiesz czego ja żałuję? Żałuję, że się urodziłam, że chodzi po tym świecie taka niedorajda jak ja. Żałuję każdego mojego kroku, oddechu, wypowiedzianego słowa. Wiele osób bardziej zasługuje na życie bardziej niż ja. -spuściłam głowę dając łzą swobodnie skapywać. Wykrzyczałam wszystko co mnie uwierało, ale co z tego jeżeli w sercu dalej czuję pustkę i chłód. Mój szósty zmysł wyczuł czyjąś obecność. Jeżeli stał tam od dłuższego czasu musiał mnie wziąć za wariatkę. Nie miałam siły sprawdzić kto to taki, a może po prostu coś mnie powstrzymywało. Podświadomość mi podpowiadała, że nie mam się bać, ani uciekać. Podszedł i usiadł na trawie obok mnie.  Do moich nozdrzy doszedł znajomy zapach perfum, których używa jedna osoba w moim otoczeniu. Dlaczego akurat pomyślałam o Nim? Kątem oka dostrzegłam mokasyny i białe skarpetki. Mógł to być sen, a nawet iluzja, ale tak nie było. Siedział tak obok nic nie mówiąc jakby się zastan
awiał nad tym jak zacząć rozmowę. Postanowiłam przerwać tą ciszę.

  -Nie powinno cię tu być. -nie spojrzałam na niego, a on nic nie odpowiedział. -Nie powinnam cię obchodzić, bo perfidnie cię okłamałam bez najmniejszych skrupułów. Co ze mnie za człowiek? Wstyd mi za siebie. Mam ochotę zapaść się pod ziemię, żebyś nie musiał patrzeć na to coś. -łzy cisnęły mi się do oczu. Chciałam powiedzieć tak wiele, ale nie potrafiłam znaleźć odpowiednich słów. Czułam na sobie jego spojrzenie czekające na dalsze moje słowa. -Nie wiem czy mi wybaczysz, ani tego nie oczekuję. Przepraszam... -skierowałam głowę w jego stronę. Nasze spojrzenia się skrzyżowały. W jego oczach doszukałam się troski. Moje oczy były wilgotne. Jedna łza spłynęła po policzku.-Chociaż w tym wypadku przepraszam to za mało. -czekałam... Na chociaż jedno jego słowo.
  -Masz rację. -czy on siebie słyszy? -W tym wypadku zwykłe przepraszam nie wystarczy. -nie uwierzycie co zrobił. Wziął i mnie przytulił. -Więc poproszę o przeprosiny z przytulasem. -byłam z leksza zaskoczona. Nie tego się spodziewałam z jego strony.
  -Ale, ale...ja tego nie rozumiem.
  -Spodziewałaś się, że cie zbluzgam? -podniósł jedną brew.
  -No tak trochę.
  -No skoro tak bardzo chcesz. -przybrał poważny wyraz twarzy, spojrzał na mnie surowo. -Panno Jennifer Bauern, żeby mi to było ostatni raz taki wyskok! Następnym razem proszę mi powiedzieć od razu całą prawdę! I jeszcze jedno. Nigdy więcej, ale to nigdy nie dawaj znaku życia przez pięć dni. -uśmiechnął się.
  -Przysięgam z ręką na sercu, że to się już więcej nie powtórzy.
  -I tak ma być zawsze. -zakleszczył mnie w swoim uścisku. Sama się w niego wtuliłam lecz tym razem już bez żadnych wyrzutów. W moim sercu poczułam przyjemne ciepło. Czyli, że teraz powinno być już wszystko dobrze. Życia wyszło na prostą przynajmniej przez jakiś czas.
  -Dziękuję.
  -Za co ty mi dziękujesz? -spojrzałam na niego.
  -Większość osób zrównałaby mnie z ziemią i zmieszała z błotem. A ty mi wybaczyłeś, chociaż na to nie zasługiwałam. Świadczy to tylko o tym ile dobrego masz w tym miejscu. -dotknęłam dłonią jego serca.
  -Pamiętasz co obiecaliśmy sobie nad rzeką? -przypomniałam sobie ten pamiętny dzień. -W dni smutne i słoneczne. Gotowi stanąć w obronie drugiego, wybaczyć, pocieszyć i pozostać na zawsze razem. Michael i Jennifer węzłem przyjaźni złączeni, którego nawet śmierć nie rozłączy. -dokończyłam razem z nim. Niby taka niewinna, dziecięca przysięga, ale łącząca na zawsze. Uśmiechnęłam się do siebie. Siedzieliśmy tak jeszcze dość trochę wspominając to co było, śmiejąc się z dziecięcych marzeń, z których niewielka część stała się rzeczywistością. Słońce chyliło się powoli ku zachodowi, a świerszcze poczęły nastrajać skrzypce, aby wykonać swój letni, co wieczorny koncert. Zadrżałam pod wpływem chłodnego powiewu wiatru. -Wypadałoby już wracać.
  -Masz rację. -otrzepałam się z trawy i ruszyliśmy w kierunku mojego tymczasowego domu. -Tak właściwe jak tu mnie znalazłeś?
  -Sam do mnie przyszła po pomoc, bo się nie odzywałaś, a następnym razem jeżeli chcesz, żeby cię nikt nie znalazł schowaj mapę do kieszeni.
  -Wiedziałam, że o czymś zapomniałam. -pstryknęłam palcami. -Mam nadzieję, że nie postawiła policji na nogi.
  -Nie, ale bardzo chciała. -zapadła chwilowa cisza. -Wracamy dzisiaj?
  -Jeżeli ci to nie przeszkadza to wolałabym wrócić jutro rano. Zbytnio nie przepadam za nocną jazdą. -macie rację boję się jeździć samochodem nocą po lasach. Taki mały lęk z przeszłości.
  -Nie ma problemu. Sam chciałbym tu zostać i odciąć się na chwilę od mediów. -uśmiechnął się. Doszliśmy do budynku i weszliśmy do środka.
  -Głodny? -zapytałam wchodząc do kuchni.
  -To masz tu coś z czego można zrobić kolację? -spojrzałam na niego.
  -Nie doceniasz mnie. -wyciągnęłam chleb i inne składniki na kanapki. Może i nie były jakoś mega bogate, ale i tak dobre. Michael jadł tak jakby miesiąc przebywał na pustyni.
  -Masz rację nie doceniam cię. -zabrałam od niego talerz, gdy ten próbował go umyć.
  -Ja to zrobię. -już chciał coś mówić ale mu przeszkodziłam. -Zero gadania, że z chęcią to zrobisz.
  -Pod tym względem się nie zmieniłaś.
  -Czy to miał być komplement?
  -Powiedzmy, że tak. -pokiwałam głową z rezygnacją. Skończyłam zmywać i zaprowadziłam go do jego tymczasowej sypialni.
  -Mam nadzieję, że kwiatki ci nie będą przeszkadzać.
  -Nawet ładne. -powiedział przyglądając się malowidłom na ścianie.
  -Dobranoc. -rzuciłam chcąc wyjść. -Jakby co pokój na końcu korytarza.
  -Dobrej nocy. -powiedział i posłał mi jeden z tych swoich uśmiechów. Ruszyłam do sypialni moich rodziców. Gdy tylko weszłam spojrzałam na łóżko i jakoś odechciało mi się spać. Czy ja w ogóle bym zasnęła? Stanęłam przy oknie wpatrując się w jaśniejącą tarczę księżyca ponad drzewami. Rozmyślałam nad całym dzisiejszym dniem. To jest niesamowite, jak niektórzy ludzie mają dobre serca. Michael jest tego przykładem. Stałam oparta o ścianę, a towarzyszyło mi światło księżyca rozświetlające mrok w pokoju. W pewnym momencie poczułam na swoim ramieniu ciepłą dłoń.
  -Nie śpisz?

*****
Gdy dotarłem nad jezioro poczułem ulgę, gdy zostałem tam klęczącą Jennifer. Ale zasmuciło mnie to co mówiła. Twierdziła, że to jej wina we wszystkim co złego ją spotkało. Nie doszukiwała się w tym przypadku ze strony losu. Lecz najgorsze było to gdy powiedziała, że żałuje, że się urodziła. Przecież gdyby nie ona kto wie jakby się potoczył mój los, a miała na niego ogromny wkład. Postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce i wszystko wytłumaczyć. W jej oczach widziałem żal do samej siebie. 
Przekręcałem się z jednego boku na drugi próbując zasnąć, ale nie potrafiłem. Zwlekłem się z łóżka i ruszyłem do pokoju na końcu korytarza. Przez uchylone drzwi widziałem łóżko, na którym nie było nikogo. Oparłem się o futrynę i dostrzegłem ją. Stała przy oknie opierając głowę o ścianę. Wpatrywała się w księżyc, a on swym światłem w magiczny sposób okalał jej sylwetkę. Podszedłem do niej, delikatnie kładąc dłoń na jej ramieniu.
  -Nie śpisz? -spytałem, a ona odwróciła się do mnie uśmiechając.
  -Jakoś tak nie mogę. A ty?
  -Łóżko jest chyba trochę za twarde. -roześmiała się pod nosem. -Chyba wiem dlaczego nie możesz zasnąć.
  -Jestem bardzo ciekawa.
  -Bo nie masz swojego pluszaka. 
  -Wiedziałam, że o czymś zapomniałam. -udawała, że się zastanawia. -I co ja teraz zrobię?
  -Jest pewien sposób. -zagryzłem nieśmiało dolną wargę. -Chodź. -pociągnąłem ją za sobą w stronę łóżka. -Ja będę robić za twojego miśka.
  -Jesteś pewien? Ja chrapie, żeby nie było.
  -Przeżyje. -położyła się a ja zaraz obok niej. Wtuliła się we mnie, a ja delikatnie objąłem ją ramieniem. 
  -Dziękuję. -wyszeptała, a chwilę później słyszałem jej równomierny i spokojny oddech. Nim się zorientowałem również udałem się do krainy snów...


*****
Pierwszy raz od kilku dni spałam spokojnie. Obudziło mnie coś dziwnego, a mianowicie ruch mojej poduszki. I to nie byle jaki, bo podnosiła się i opadała, jakby oddychała. Była wyjątkowo twarda. Nie otwierałam oczu. Dobiegł mnie stłumiony chichot. Podniosłam powoli powieki.
  -Nie za wygodnie ci? -zorientowałam się, że głowę miałam na brzuchu Michaela.
  -Jesteś strasznie twardy. -pożałowałam tych słów, gdy tylko oberwałam poduszką. -Przestań. -powiedziałam śmiejąc się.
  -Odwołaj to. -nakazał.
  -Dobra. Jesteś wygodną poduszką.
  -Miło mi. Zmieniając temat. Co na śniadanie?
  -Jajecznica? -spytałam zwlekając się z łóżka.
  -Mniam. -zeszłam na dół w poszukiwaniu jajek. Akurat znalazłam na porcję dla dwóch osób. Przygotowałam w try miga śniadanie. Do kuchni wszedł Michael, a jego włosy ociekały wodą. -Pozwoliłem sobie wziąć prysznic. -spojrzałam na jego dłonie. 
  -Jasne, a gdzie go masz. -po chwili zrozumiał sens moich słów.
  -Widzę, że humorek dopisuje. -usiadł do stołu.
  -Może dlatego, że się wyspałam jak nigdy. -postawiłam przed nim talerz.
  -Polecam się na przyszłość. -po kuchni rozległ się dźwięk sztućców. Posprzątałam, by chwilę potem zamykać dom na cztery spusty.
  -Tylko schowam Betty.
  -Nie zabierasz jej?
  -Wysłużyła już swoje. Czas, aby przeszła na emeryturę. -Mike miał na twarzy uśmiech cichego kombinatora. Ciekawe co sobie wymyślił. Zamknęłam garaż, a klucze do domostwa schowałam pod obluzowaną kafelkę przy drzwiach.
  -Gotowa? -potwierdziłam mruknięciem. Michael jak prawdziwy dżentelmen otworzył mi drzwi do samochodu. Chwilę potem zasiadł za kierownicą i sunęliśmy leśną drużką w stronę cywilizacji. Całą drogę wyglądałam przez okno. Nie odzywaliśmy się nic. W odbiciu dostrzegłam jak Michael co jakiś czas zerka na mnie. Dojechaliśmy pod mój dom.
  -Wejdziesz?
  -Zostawiłem moją siostrę z Sam.
  -Miej nadzieję, że nie będą mieć kaca. 
  -A to czemu?
  -Zobaczysz. -przeszliśmy przez podwórze, by chwilę potem wejść do salonu. W oczy rzuciły mi się dwie butelki wina. Na kanapie leżały nieprzytomne dziewczyny. Pierwsza ocknęła się Sam.
  -Jenn, wiesz jak się martwiłam? -mówiła zachrypniętym głosem. -Na trzeźwo bym tego nie wzięła.
  -Sam. -jęknęła Janet. -Więcej z tobą nie piję, przez ciebie słyszę jak trawa rośnie. 
  -Nikt ci nie kazał.
  -Ciszej. -Janet przeniosła na mnie wzrok. -Hej Jenn. -opadła na poduszkę.
  -Chodź siostra zabieram cię do domu.
 -Ja nie chcę -jęczała jak małe dziecko. Michael wziął ją na ręce i podszedł do mnie. 
  -Widzimy się jutro. -powiedział i na pożegnanie ucałował mnie w policzek. Wyszedł zostawiając mnie samą z Sam.
  -Jenn. Ja do ciebie mam taką małą prośbę. Ale taką tyci tyci.
  -Dawaj.
  -Zrobisz mi te twoje cudowne antidotum? A później mi wszystko opowiesz. -ruszyła w stronę łazienki, a ja zabrałam się za moje antidotum. Przysmażona cebula z czosnkiem na kaca, chociaż na tego jej kaca to chyba za mało. Chyba wszystko wróciło na swoje właściwe tory. Bez zatajonej prawdy. Jestem ciekawa co jeszcze los mi przygotował...

"-Nasza przyjaźń przezwycięży wszystko.
-A może to coś więcej niż przyjaźń?
-Co masz na myśli?
-Takie słowo na M..."
~~~~~~~~~~~~~~~~
I jak?
Może być? Jakie wrażenia? Liczę na szczerą opinię.
Myślę, że niedługo pojawi się więcej zdjęć.
Jak zauważyliście dodałam nowe zakładki więc pytajcie w Autorce o co chcecie.
Pozdrawiam ;***

Czytasz? Zostaw komentarz to motywuje. :)

5 komentarzy:

  1. Jak miło, ja już myślałam, że tam się ktoś zabił o.O Jak dobrze wiedzieć, że jednak nie. :D
    Wywód Jenn przeczytałam z wielkimi oczami, zgrzytającymi zębami, i w ogóle, ale Mike mnie rozwalił. o.O "Przepraszam to za mało... Więc proszę o przeprosiny z przytulasem..." Nie no, boskie. xD A potem? Razem grzecznie w łóżeczku z MIŚKIEM, ja myślałam, że z tym MIŚKIEM coś więcej będzie, a tu dupa. xD Ciekawe co będzie dalej. :D
    Weny, weny, weny i jeszcze raz weny, i czekam z niecierpliwością na nexta. :D
    Pozdrawiam serdecznie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zamysł z motywem był ze mną od początku xD A dalej? Dalej powinno być ciekawie.

      Usuń
  2. Hejo :)
    Po 1 to w zeszycie wyglądało to nieco inaczej :P
    Po 2 to fajnie że Michael znalazł Jenn i te przeprosiny takie "ooo" <3 no to by było na tyle :* pozdrawiam i weny życzę <3
    ~Kate :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dotarłam!
    Mega się cieszę, że nic jej nie jest i nikt się nie pozabijał :D Myślę, że skoro Mike słyszał jej słowa to wywnioskował z nich też, że Jenn nie traktuje go obojętnie, a jest dla niej kimś MEGA ważnym, ważniejszym niż nawet przyjaciel.
    Tak się ucieszyłam, jak razem spali <333 Najlepsza poduszka na świecie :D
    Mam nadzieję, że teraz będzie tylko lepiej i razem już zadbają o to, aby ich 'znajomość' poszła na nowy, lepszy tor - ten najwyższy!!! <3
    Wgl cytat na końcu mega mi się podoba <3
    3maj się, już niedługo wakacje więc głowa do góry! - ale ja średnio się zacieszam pod tym względem, że 3 miesiące przerwy od bloggera O.o :C
    I gifa widzę! Super, ja uwielbiam zdjęcia/gify w opo :D
    Buziaki! <333

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi, że rozdział się podoba. Szczerze? Ten cytat jakoś tak sam wyszedł xD

      Usuń