wtorek, 23 sierpnia 2016

Do you remember... Rozdział 14

Hej kochani!
Jestem... w końcu. Ja wiedziałam, że prędzej czy później wstawię ten rozdział, ale nie myślałam, że to będzie później.
Tak to jest gdy cię wywożą a ty nawet nie wiesz kiedy.
Rozdział jest jaki jest i nic na to nie poradzę. W mojej głowie wyglądało to lepiej. No ale cóż, ja zawsze mam jakieś "ale" do  tego co robię.
Nie przedłużając zapraszam do czytania i komentowania.
Proszę o pozostawienie po sobie nawet nikłego śladu typu "Do kitu. Czytałam/em lepsze." 

 ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
 *****

Zazdrość jest powodowana wieloma czynnikami. Jednym z nich jest tak zwany konkurent
przystawiający się do obiektu naszych westchnień. Mówi się, że zazdrość to uczucie negatywne, ale może wcale tak nie jest. Fakt czasami rozpadają się przez to długoletnie związki, ale czy to uczucie nie scala ludzi, pokazuje, że jednak tej drugiej osobie zależy bardziej niż myślimy.
Gdy zobaczyłam go z Madonną miałam wrażenie, że świat mi się zawala. Nie rozumiałam mojego zachowania. Przecież jesteśmy tylko, a może aż przyjaciółmi i tak powinno zostać?
Łapałam się jakiejkolwiek pracy byleby nie myśleć o tym co wczoraj widziałam. Umyłam już chyba wszystkie okna, zrobiłam gigantyczne pranie, a to nadal wracało.
   -Nieźle rano przydzwoniłaś w ten stolik skoro teraz biegasz jak potłuczona. -akurat Sam mogłaby się teraz nie odzywać i nie wypominać mi dzisiejszej pobudki.
   -Ja przynajmniej nie obudziłam się w lodówce. -odbiłam piłeczkę.
   -Tsaaa... Dalej nie wiem co tam robiłam.
   -I raczej nikt się nie dowie. -skwitowała.
   -Najlepsza na kaca jest... -dodałam, gdy przyjaciółka z szafeczki nad zlewem wyciągała jakieś proszki.
   -Wiem, wiem, praca ale te proszki działają już po pięciu minutach. -wyjrzałam przez okno i już wiedziałam jak będę odganiać od siebie "natrętne" myśli. Przyjaciółka spojrzała w ślad za mną. -Ty teraz chcesz kwiatki plewić?
   -A czemu by nie? -spytałam.
   -Tylko mnie w to nie mieszaj. Przez najbliższe parę godzin jestem w stanie nieużywalności. -powiedziała poważnie.
   -Ciekawe jakiej nieużywalności. -popatrzyłam na nią.
   -Na pewno nie takiej o jakiej myślisz.              
   -Skąd wiesz o czym ja myślę Sam?                  
   -No wiesz... Ciężko stwierdzić, bo to mogą być różne myśli. -podparła brodę łokciem. -Biorąc pod uwagę, że do tej pory byłaś singielką i raczej nią nie przestaniesz być wnioskuję, że brakuje ci kogoś kto zaspokoi twoje potrzeby. Więc mogą to być myśli tego dotyczące.
   -Ciekawe jakie potrzeby?
   -Jesteś aż tak nie domyślna?
   -Więc mnie olśnij.
   -A idź kwiatki plewić. -machnęła na mnie ręką i wróciła do ubolewania nad swoją głową.
   -Było tyle pić?
   -Niczego nie żałuję. -dodała, a ja z uśmiechem ruszyłam wykonać  zamierzaną czynność. W drzwiach minęłam się z moją siostrą.
   -A tej co tak wesoło? -spytała Hazel
   -Poszła kaca leczyć, ale wydaje mi się, że nie o to tu chodzi. -w głosie Sam dało się słyszeć filozoficzne zamyślenie. -Może chodzić o jej skomplikowaną egzystencję. -tak. Sam na kacu jest nie do poznania, zachowuje się jak nie ona. Zabrałam się do pracy i szło mi to całkiem sprawnie. Nawet zapomniałam jaki był główny cel paprania się w ziemi. Ale jak wszystko kiedyś się musi skończyć, tak skończyła się moja chwila ciszy.
   -Jennifer ktoś do ciebie! -usłyszałam za sobą krzyk siostry.
   -Powiedz, żeby przyszedł na taras! -odkrzyknęłam. Nie wiem dlaczego, ale przypuszczałam, że odwiedzi mnie Michael. Z jednej strony się cieszyłam, ale z drugiej jakoś nie miałam ochoty się z nim widzieć. Chociaż jakby nie patrzeć nic takiego nie zrobił. Jednego nie rozumiałam. Dlaczego ja myślę o tej chorej sytuacji. To nie moje życie tylko jego, więc nie powinno mnie zbytnio interesować co robi i z kim robi...
Weszłam po drewnianych schodkach na taras. Nawet nie pamiętam kiedy ruszałam się sprzed grządki kwiatów. Podniosłam wzrok na mojego gościa.

   -Harry? -spojrzałam na niego jak na ducha. -Co ty tu robisz?
   -Miałem przynieść buty które chciałaś. Sam ci nic nie wspominała? Tata dzwonił dzisiaj rano. -Sam, tego się mogłam po niej spodziewać.
   -Jenn?! -usłyszałam głos wyżej wspomnianej. -Jimmy dzwonił i mówił... -szybkim marszem wparowała na taras i stanęła jak wryta. Jej oczy zdawały się mówić "przepraszam". -Nieważne... -jak szybko się pojawiła tak szybko zniknęła.
   -Dziękuję, że mnie uprzedziłaś! -odkrzyknęłam za nią. -Więc jeszcze raz co cię do mnie sprowadza? -zwróciłam się do blondyna.
   -Zamówienie. -z uśmiechem wręczył mi pudełko. Podniosłam wieczko i oniemiałam.
   -One są genialne! -wzięłam jednego do ręki i zaczęłam mu się uważnie przyglądać i podziwiać szczegóły. Te a'la cowbojki  na lekkim obcasie po bokach miały klamry tak aby w zestawieniu ze spodniami dawały iluzję połączenia. Moją uwagę przykuła srebrna plakietka z bykiem, która była przyczepiona z tyłu obuwia. Wyglądała jakby została wyciągnięta z jakiegoś kufra "czasu". Do tego srebrne zdobienia tu i ówdzie. -Jerry przeszedł samego siebie. -powiedziałam do siebie, ale na tyle głośno by mój gość to usłyszał.
   -Ten stary zgrzybialec wreszcie się na coś przydał. -obydwoje zaśmialiśmy się. Chyba każde z nas wiedziało jaki ten staruszek jest. Na wszystko i wszystkich narzeka, ale zawsze wykona powierzone mu zadanie i to lepiej niż ty masz to w zamyśle.
   -Tak. -przeciągnęłam samogłoskę. -To się chyba nigdy nie zmieni. -czułam się przy nim nieswojo i z tego wszystkiego przygryzłam dolną wargę. Nie wiedziałam jak zacząć z nim rozmowę, ale czy w ogóle zaczynać? Nieszczęście on postanowił przerwać tą niezręczną ciszę.
   -Jennifer?
   -Tak?
   -Mógłbym mieć do ciebie prośbę, bo nie wiem z kim o tym porozmawiać. A ty wydajesz się być wyrozumiałą osobą. -zatkało mnie. Ale po jego twarzy widziałam, że się czegoś boi, ale czego?
   -Jasne. -odpowiedziałam po chwili. -Lepiej chodźmy gdzieś tam, bo tu ściany mają uszy. -zwróciłam się w stronę okna.
   -No co? To już kwiatków nie można podlać? -spytała przyjaciółka, która ewidentnie nie podlewała roślin.
   -Sam podobno głowa cię boli.
   -A no tak zapomniałam. -i zniknęła na całe jej szczęście.
   -Nie przejmuj się nią ona tak zawsze. -zwróciłam się do Harrego i wskazałam ręką by szedł przed siebie.
   -Masz z nią chyba bardzo wesoło.
   -Czasami aż za bardzo. To o czym chciałeś porozmawiać? -spytałam siadając na trawie, a on nerwowo przełknął ślinę.
   -Bo widzisz. -chwilę się zamyślił. -To trochę chore, że zwracam się z tym do ciebie.
   -To nie jest chore. To jest raczej potrzeba wygadania się komuś z poza kręgu swoich znajomych, bo wiesz, że oni zbytnio nie będą się nad tym rozwodzić.
   -Może masz rację. -dodał ściszonym głosem. -Bo widzisz. -zaczął niepewnie. -Niedawno zdałem sobie sprawę z tego, że... -popatrzyłam na niego wyczekująco. -...że jakby to ująć nie gustuję w kobietach.
   -W jakim sensie? -i po co ja się głupio pytam.
   -W takim, że wolę mężczyzn.
   -Więc w czym problem?
   -W moim ojcu. Jest tradycjonalistą i zbytnio nie toleruje par homoseksualnych...
   -Czyli mam rozumieć, że zwyczajnie boisz się reakcji twojego taty, tak?
   -Dokładnie.
   -Posłuchaj. Twój tata jest bardzo wyrozumiały pod wieloma względami i myślę, że jeżeli z nim nie porozmawiasz to będziesz dalej żyć w strachu. Jimmy wychował się na starych zasadach, ale zrozumie swojego syna, bo przecież dla niego zawsze się liczy twoje szczęście.
   -Czyli mam z nim porozmawiać?
   -Tak, na spokojnie wszystko wytłumaczyć i powinien przyjąć do wiadomości decyzję swojego syna. -to już tłumaczyłam odprowadzając go pod furtkę. Tej rozmowy bałam się bardziej, ale okazało się, że to nic strasznego.
   -Dzięki. Nie wiedziałem, że masz aż tak gadane.
    -Ja i gadane? Nie, po prostu plotę to co mi ślina na język przyniesie. -zaśmiał się.
   -Jeszcze raz dziękuję.
   -Nie ma za co. Daj znać jak poszło. -krzyknęłam za oddalającym się chłopakiem. W jego wypadku sprawdza się powiedzenie "nie oceniaj książki po okładce". Do niedawna miałam go za kogoś zupełnie innego, a tu proszę. Wróciłam do domu i pierwsze co zrobiłam to dorwałam buty dla Michaela. Już nie mogłam się doczekać by go w tym zobaczyć. Wyobraziłam sobie jego postać w tym stroju. I o mało nie zeszłam na zawał...

*****

Pustka w umyśle pojawia się z różnych powodów. Mamy wtedy wrażenie, że nie jesteśmy nikomu potrzebni. Jest to stan umysłu w którym zastanawiamy się "gdzie popełniłem błąd?". Zastanawiamy się jak to się stało, że nie wiem co czuję. Takie zachowanie ma podłoże psychiczne, ale również i fizyczne. Czasami jest spowodowana utratą kogoś bliskiego, czy zawodu. Jest to właśnie jeden z jej rodzajów rodzajów.  Istnieje jeszcze bardziej przyziemna postać takiego stanu. Najczęściej dzieje się tak po mocno zakrapianych imprezach...
  Od rana towarzyszyło mi szum w głowie. Praktycznie nic do mnie nie docierało. Zbytnio nic nie pamiętałem co się wczoraj stało i jakim cudem znalazłem się w domu. Nie docierało do mnie to co mówili inni. Na fotelu przede mną siedziała Janet i co jakiś czas zerkała na mnie z mordem w oczach przy okazji mrucząc jakieś uroki pod nosem. Bawiła mnie jej postawa, gdy próbowałem od niej wyciągnąć powód jej zachowania. Niespodziewanie wstawała przechodziła na drugi koniec pokoju i mruczała coś w stylu "Król punktualności się znalazł."
   -Janet co cię znowu ugryzło? -spytałem, bo jej zachowanie zaczęło mnie irytować.
   -Nic mnie nie ugryzło. -fuknęła na mnie.
   -Kłóciłbym się. -zachichotałem, ale zaraz się uspokoiłem, gdy posłał mi jedno pełne rządzy krwi spojrzenie.
   -Powiedz mi... -założyła nogę na nogę. -...jaki mamy dziś dzień?
   -Sobota.
   -A wczoraj był...?
   -Janet, jeżeli chcesz mnie pytać z dni tygodnia to mnie nie zagniesz.
   -Siedź cicho i odpowiadaj braciszku.
   -Piątek... -wydukałem skruszony. Moja siostra jest nieprzewidywalna i zaczynam się jej powoli bać.
   -Więc wczoraj był piątek, a którego dokładnie?
   -5 lipca... -ostatnią literkę przedłużyłem, bo właśnie sobie przypomniałem o czym takim ważnym zapomniałem. Momentalnie poderwałem się z miejsca i ruszyłem w stronę drzwi. Za sobą usłyszałem donośny śmiech.
   -Sklerotyk już sobie przypomniał? -spytała gdy wróciłem do niej, a wróciłem tylko dlatego, że dopadła mnie pewna myśl. -Ej Michael co się stało? Jeszcze chwilę temu to ty ze mnie się śmiałeś.
   -Jest bardzo zła?
   -Ale kto?
   -No Jennifer.
   -Powiem ci, że ona ma za dobre serce dla ciebie. -spojrzałem na nią z pytająco. -Wiesz co ona powiedziała gdy zobaczyła cię z Madonną? -pokiwałem przecząco głową. -Że nie ma się na kogo gniewać, bo wyglądasz na szczęśliwego. Dopowiedziała coś jeszcze o Madonnie, ale mniejsza z tym. -machnęła ręką. -Więc ruszasz cztery litery i zasuwasz do niej. Ale najpierw to może zmień koszulę. -wskazała palcem na to co miałem na sobie.
   -Co ci się w niej nie podoba? Przecież ma ładny czerwony kolor.
   -Gdzie ty w takiej wygniecionej pójdziesz. Idź ubierz tą z mankietami.
   -Dziękuję siostrzyczko. -żartobliwie cmoknąłem ją w policzek i pobiegłem się przebrać, a chwilę później stałem pod drzwiami domu Jennifer i zastanawiałem się co mam powiedzieć. Nie musiałem dłużej czekać gdy drzwi gwałtownie się otworzyły i tyłem wyszła wspomniana wyżej dziewczyna.
   -Sam ty już przestań sobie coś urajać.
   -No ale przystojny był. -ciekawe o kogo chodzi.
   -Skończ proszę. Przyniósł buty, pogadaliśmy chwilę i poszedł, a ty od razu nie wiadomo co sobie wyobrażasz.
   -Od razu wyobrażam. Stwierdzam fakt, że jest przystojny.
   -Znam kogoś o wiele bardziej przystojnego. -chyba nie zdawała sobie sprawy, że stoję tuż za nią.
   -Kto, Michael?
   -A żebyś wiedziała. -zamknęła drzwi i miała ruszyć w obranym kierunku, ale zatrzymała się na mojej klatce piersiowej. Chwilę się zastanawiała co ma zrobić marszcząc przy tym  brwi. Odsunęła się na dosłownie parę milimetrów i spojrzała na mnie. Jej wyraz twarzy diametralnie się zmienił od zdziwienia po zmieszanie.
   -Ouuu... Michael... -podparła rękoma biodra i widocznie starała się ukryć zmieszanie. -...długo tak tu stoisz?
   -Wystarczająco. -wypuściła ze świstem powietrze. Przygryzłem nieśmiało wargę.-Więc twierdzisz, że jestem przystojny? -spytałem zaczepnie.
   -Emmm... Nie twierdzę tylko potwierdzam fakty. -wyminęła mnie i ruszyła przed siebie. Spuściła głowę, aby ukryć rumieńce, które dodawały jej uroku. Ruszyłem w ślad za nią.
   -Jennifer. -odwróciła się w moją stronę. -Masz teraz czas?
   -Może mam, a może nie. A co?
   -Chodź to się przekonasz.
   -Gdzie...? -wskazałem na samochód. -No dobra. -uśmiechnąłem się z satysfakcją. -Dlaczego ja ci zawsze ulegam? -spytała siadając na miejscu pasażera.
   -Urok osobisty. -mrugnąłem do niej i odpaliłem pojazd.
   -Ty i urok osobisty. -mruknęła żartobliwym tonem.
   -No przecież jestem uroczy. -zrobiłem minę szczeniaczka na co się roześmiał.
   -Uroczy to może być króliczek, albo nie szczeniaczki.
   -Sugerujesz, że jestem szczeniaczkiem? -spojrzała na mnie wywracając oczami.
   -Z tymi lokami to tylko baranem. -sprzedałem jej sójkę w bok. -Ty lepiej prowadź, a mnie nie bij. -dobry humor się jej udzielał.
   -Obrażam się. -zrobiłem urażoną minę. Musiało to wyglądać komicznie, bo Jennifer nie mogła opanować śmiechu. Resztę drogi milczeliśmy. Co jakiś czas zerkałem na nią i gdyby nie fakt, że prowadzę to nie odrywałbym od niej wzroku. Miała na sobie jakieś krótkie, jeansowe spodenki i bluzeczkę na ramiączkach, ale to wystarczyło by uwydatnić jej kobiece piękno. Stop! Czasami się zapominam i zaczynam myśleć o Jenn w kategorii innej niż przyjaciółki.

*****

Myślał, że nie widzę skoro jestem odwrócona w stronę szyby. Cały czas zerkał w moją stronę tym swoim maślanym wzrokiem. Na szczęście szyba działa jak lustro więc nie było problemu. Jechaliśmy już jakieś pół godziny gdy wjechał na polną drogę i zaparkował samochód na jakiejś polanie. Już chciałam wychodzić, gdy złapał stanowczo za rękę. Spojrzałam w jego oczy przez które miałam wrażenie, że się rozpłynę, a następne zjechałam wzrokiem na jego dłoń, w której znajdowała się czarna przepaska.
   -Było od razu mówić, że chcesz mnie zabić. -uśmiechnął się.
   -No nie wiedziałem, że masz mnie za takiego sadystę. -odpowiedział wiążąc mi z tyłu głowy materiał opaski. -Widzisz coś?
   -Jedyne co widzę to ciemność. -dałabym sobie rękę uciąć, że w tym momencie się uśmiecha...
Chwilę później pomagał mi wyjść z samochodu i prowadził w tylko sobie znanym kierunku. Mimo tego, że nic nie widziałam czułam się przy nim bezpiecznie. Wystarczyło, że prowadził mnie za rękę jak małą dziewczynkę, a miałam wrażenie, ze temperatura podnosiła się przynajmniej o kilkadziesiąt stopni. W pewnej chwili zostałam jakby sama. Michael chyba się oddalił.
   -Było od razu mówić, że chcesz mnie gdzieś porzucić na pastwę losu.
   -Od razu porzucić. -usłyszałam szept przy moim uchu i automatycznie przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Zaczął odwiązywać materiał z tyłu mojej głowy. Moim oczom ukazał się nieziemski widok. -Wszystkiego najlepszego. -miałam wrażenie, że ta cała sceneria została wyciągnięta z jakiegoś filmu romantycznego. Po jednym z drzew był rozłożony koc, a na nim kosz piknikowy. Z tego miejsca roztaczał się widok na zachodzące słońce, które odbijało się w tafli wody ze stawu. -Wiem, że zawaliłem na całej linii. Miałem wczoraj przyjść do ciebie, a wyszło jak wyszło. Nawet nie wiem jakim cudem znalazłem się w domu. -widziałam w jego oczach pewien rodzaj skróchy. Nie czekałam dłużej i wtuliłam się w niego, a ten oplótł ręce wokół mojej talii. -Czyli nie jesteś zła.
   -A zrobiłeś coś za co mogłabym być zła? -zawsze tak kończyłam niepotrzebną dyskusję.
   -Chodź. -pociągnął mnie w stronę koca. -Moja mama upiekła ciasto czekoladowe.
   -To ciasto czekoladowe? -mruknął na potwierdzenia. -I jak tu się nie roztyć. -zachichotał. Resztę czasu spędziliśmy na rozmowie i śmiechu. Dawno nie odbyłam tak szczerej rozmowy. Przy okazji dowiedziałam się co tak naprawdę się wczoraj stało, a ja mu wyraźnie mówiłam, że to nie moja sprawa. Ten człowiek potrafi zaskakiwać.
Siedzieliśmy obok siebie na niewielkim pomoście wpatrując się w pomarańczową tarczę słońca.
   -Myślałaś kiedyś o przyszłości?
   -To znaczy?
   -Myślałaś kiedyś o założeniu rodziny?
   -Kiedyś tak, a teraz...jakoś nie było kiedy. A ty?
   -Zawsze marzyłem o gromadce dzieci i kochającej żonie. Chciałbym być ojcem i móc utulić do snu synka lub córeczkę, a najlepiej obydwoje. -uśmiechnęłam się na tą myśl. -Ale nie znalazła się taka, która by mnie chciała takiego jakim jestem.
   -Oj znajdzie się jeszcze taka. -popchnęłam go delikatnie, a ten z uśmiechem wymamrotał coś pod nosem. -A tymczasem...
   -A tym czasem co? -pchnęłam go do wody.
   -Czas na kąpiel panie Jackson.
   -Masz przechlapane. -podpłynął z groźną miną na twarzy.
   -Nie boję się. -teoretycznie powinnam uciekać, ale jakoś do tego się nie kwapiłam. Nim się obejrzałam wylądowałam w wodzie razem z nim.
   -I jesteśmy kwita. -wykrzyknął z satysfakcją.
Byliśmy na przeciwko siebie. Dla niektórych blisko, ale dla mnie zbyt daleko. -Ty drżysz. -przyciągnął mnie do siebie i zakleszczył w swoich ramionach. Było mi ciepło na sercu i czułam wyraźne stado motyli wariujące w moim brzuchu. -Powinniśmy się zbierać, bo się jeszcze przeziębisz. -pomógł mi wyjść na brzeg i teraz było mi bardziej zimno niż w tej wodzie. -Słyszysz? -spytał znienacka, a ja przez chwilę nasłuchiwałam.
   -Świerszcze. -dało się słyszeć pośród wysokiej trawy ich cykanie. Podobno one zawsze towarzyszą wieczorami...zakochanym.

"Już ci chyba mówiłem, że przyjaźń damsko-męska nie istnieje tak samo jak jednorożce."
~~~~~~~
I jak?
Takie jedno wielkie masło maślane. Za błędy przepraszam. Wiem piszę o jednym i tym samym, ale poczyniłam pewne kalkulacje. Wychodzi na to, że za parę rozdziałów dojdzie do ładu i składu w ich uczuciu.
Widzimy się w następnym rozdziale, czyli...nie wiem kiedy ale się widzimy.
Pozdrawiam :***
Czytasz? Zostaw komentarz, to motywuje. :D

4 komentarze:

  1. Hej. To takie grobowe hej. xD
    Mogę przeklinać? :D CHolera jasna, niby nie ma tu nic strasznego, ale ja go bym chyba tam utopiła, nie tylko kąpiel zafundowała. xD Nie wiem czemu ale cos mnie tu w dupe gryzie.
    Jednak końcówka mnie trochę urobiła. :D I te świerszcze, najlepsze. Mówisz, że za niedługo dojdą do ładu? To ja czekam z niecierpliwością, a ta wysrana Mad... No. xD
    Pozdrawiam serdecznie. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć!
    Harry homoseksualistą, ale mnie zaskoczyłaś. Myślałam,że będzie zarywał do Jenn. Mam nadzieję,że Jimmy zaakceptuje orientacje syna. Jak fajnie,że Jenny i Michael sobie już wszystko wyjaśnili. Ja myślałam, że Jennifer będzie tak wkurzona na Michaela,że nie będzie miała ochoty z nim gadać. Sam na kacu,coś nowego. Jestem bardzo ciekawa, jak musieli balować,że Sam na rano obudziła się w lodówce xD. Jakie to było słodkie, kiedy Mike zabrał Jenn na tą przejażdżkę. Jeszcze kiedy wylądowali razem w wodzie. Czuję,że to taka cisza przed burzą i ta menda Mad coś namiesza. To ja już czekam na nexta.
    Pozdrawiam i buziaczki <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem! Nadrabiam!
    Hehe XD była w lodówce, bo...ech xd coś dzisiaj nie mam chumoru na żarty.
    Biedny Michaś...chyba ma przejebane. XD CHYBA NAPEWNO XD mam nadzieję, że Jess trochę go powkurza i tak szybko mu nie wybaczy. Niech trochę pocierpi. A co do Mad. Nie lubię jej. xd Ty i Basia chyba jesteście w zmowie, skoro ją umieściłyście w swoich opowiadaniach. XD
    Harry...Żeś mnie zaskoczyła xd Co do jego ojca, to bym mu nagadała. Mam nadzieję, że nie zrobisz z Harry'ego geja, który co chwila sie całuje ze swoim chłopakiem... bo tego bym nie zniosła. XD Jestem tolerancyjna, ale wolę, żeby osoby homoseksualne nie obnosiły się ze swoją orientacja...
    Idę czytać kolejną notke!

    OdpowiedzUsuń
  4. 12/10

    ~Twoja ukochana Martysia

    OdpowiedzUsuń