Hej wszystkim!!!
Na wstępie już chciałam zaznaczyć, że ta notka jest zmaszczona po całości.
Pisana praktycznie bez weny, choć momentami była.
Dlatego też to coś wygląda jak wygląda. Względny zapychacz
fikcyjnego czasu. Nie chciałam robić jakiegoś gigantycznego skoku,
a poza tym pudełko się samo nie otworzy. Ogólnie to chciałam uprzedzić,
że sami sobie doczytacie.
Zapraszam więc do czytania i komentowania wszystkich bez wyjątku.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
*****
Można czuć się jakbyś umierał, a jednocześnie odradzał się na nowo. Jak feniks, który z popiołu ponownie przybiera swoją majestatyczną formę. Czułem się jak nowo narodzony, jakbym odzyskał utraconą dawno duszę. Wszystko się działo za sprawą jednej kobiety, która była moja. Moja i tylko moja. Była moim kawałkiem ciasta którym nie zamierzałem się z nikim dzielić. Była moim powietrzem, którym potrafiłem się zachłysnąć, ale nigdy nie było mi jej mało. Chciałem jej więcej i więcej, jakbym nie potrafił się nią nacieszyć.
Lubiłem ją, ba kochałem. Ją, jej ciało, usta, oczy uśmiech, sposób poruszania się. Po prostu wszystko. Przez ten cały czas kiedy była dla mnie niedostępna, zdawała się być jedynie odległym pragnieniem. Ale teraz. W tym momencie mogłem ją czuć na sobie. Jej palący dotyk doprowadzał mnie do szału, a przyśpieszony oddech jeszcze bardziej wszystko potęgował. Praktycznie cały świat zniknął, albo pozostał tylko w zupełnie innej postaci. Postaci kobiety, która mi się oddała, którą kochałem nad życie, a ona odwzajemniała to uczucie.
Obudziłem się wcześnie rano. Nawet nie świtało, ale nie potrafiłem zasnąć ponownie. Mnie to nie przeszkadzało, bo miałem na czym zapodziać swój wzrok. Jenn spała spokojnie miarowo oddychając, a narzuta kołdry, a raczej prześcieradło odsłaniało jej plecy, które otulały kaskady ciemnych włosów. Przejechałem wierzchnią stroną dłoni, po jej odsłoniętej skórze. Była jak zawsze delikatna i przyjemnie ciepła. Mogło mi się wydawać, ale chyba zawsze pachniała lawendą.