Menu

Opowiadania

poniedziałek, 20 lutego 2017

Do you remember... Rozdział 36

Hej wszystkim!!!
Na wstępie już chciałam zaznaczyć, że ta notka jest zmaszczona po całości. 
Pisana praktycznie bez weny, choć momentami była. 
Dlatego też to coś wygląda jak wygląda. Względny zapychacz 
fikcyjnego czasu. Nie chciałam robić jakiegoś gigantycznego skoku, 
a poza tym pudełko się samo nie otworzy. Ogólnie to chciałam uprzedzić, 
że sami sobie doczytacie.
Zapraszam więc do czytania i komentowania wszystkich bez wyjątku.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

*****
Można czuć się jakbyś umierał, a jednocześnie odradzał się na nowo. Jak feniks, który z popiołu ponownie przybiera swoją majestatyczną formę. Czułem się jak nowo narodzony, jakbym odzyskał utraconą dawno duszę. Wszystko się działo za sprawą jednej kobiety, która była moja. Moja i tylko moja. Była moim kawałkiem ciasta którym nie zamierzałem się z nikim dzielić. Była moim powietrzem, którym potrafiłem się zachłysnąć, ale nigdy nie było mi jej mało. Chciałem jej więcej i więcej, jakbym nie potrafił się nią nacieszyć.

Lubiłem ją, ba kochałem. Ją, jej ciało, usta, oczy uśmiech, sposób poruszania się. Po prostu wszystko. Przez ten cały czas kiedy była dla mnie niedostępna, zdawała się być jedynie odległym pragnieniem. Ale teraz. W tym momencie mogłem ją czuć na sobie. Jej palący dotyk doprowadzał mnie do szału, a przyśpieszony oddech jeszcze bardziej wszystko potęgował. Praktycznie cały świat zniknął, albo pozostał tylko w zupełnie innej postaci. Postaci kobiety, która mi się oddała, którą kochałem nad życie, a ona odwzajemniała to uczucie.
Obudziłem się wcześnie rano. Nawet nie świtało, ale nie potrafiłem zasnąć ponownie. Mnie to nie przeszkadzało, bo miałem na czym zapodziać swój wzrok. Jenn spała spokojnie miarowo oddychając, a narzuta kołdry, a raczej prześcieradło odsłaniało jej plecy, które otulały kaskady ciemnych włosów. Przejechałem wierzchnią stroną dłoni, po jej odsłoniętej skórze. Była jak zawsze delikatna i przyjemnie ciepła. Mogło mi się wydawać, ale chyba zawsze pachniała lawendą.

niedziela, 12 lutego 2017

Do you remember... Rozdział 35

Hejka moi mili!!!
Kłaniam się nisko aż po kolanisko. Od dzisiaj macie do czynienia z osobą uzależnioną od cukierków, ale nie zwykłych. Swoją drogą nie ma ktoś przypadkiem karmelowych dropsów na zbyciu? Chętnie przygarnę.
Co do rozdziału to o dziwo mi się podoba, zaraz oczywiście znajdę jakiś błąd za który będę się chciała ukatrupić, ale to nie zmienia faktu, że mi się podoba. Doszłam również do wniosku, że zostało do końca jakieś dziesięć rozdziałów z hakiem, ale póki co jeszcze ich nie ma.
Czuję jednak, że od pewnej osoby będę miała CAPS LOCKOWE kazanie. Nie pozostaje mi nic innego jak wypowiedzieć jedno bardzo ważne zdanie.
Zapraszam do czytania i komentowania.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


*****

Straconych chwil nie da się odzyskać. Są już dawno nie wykorzystane, a czekały w niewielkim kuferku życia, aż ktoś je uwolni. Pech był jednak taki, że o nich zapomniano. Czas sprawił, że zniknęły nieodwracalnie. Można by nad nimi płakać, ale po co? Po co szczególnie, gdy jest
nadzieja na lepsze jutro, na to by kuferek znów się wypełnił chwilami, które tym razem byłyby wykorzystane. Gdybym miała rozpamiętywać to wszystko z pewnością umarłabym z żalu. Jednego nie potrafię przeboleć, że tyle czasu zostało zmarnowane. Tyle czasu, który wcale nie był przepełniony szczęściem i radością, a wręcz przeciwnie. Tylko tego już się nie da naprawić, nie da się cofnąć czasu i wszystkiego naprawić. Nie da się, bo wtedy wszystko straciłoby swoją straszną, ale równocześnie piękną magię.
Siedziałam na miękkiej pościeli wpatrzona w szpitalne okno, które przykrywała smutna żaluzja. Tylko niewielkiej części promieni słonecznych udało się przedrzeć przez gruby materiał. Ubrana w dosyć luźne ubrania czekałam na wypis. Niewielka torba spoczywała pod moimi zwisającymi nogami. Nie robiłam nic szczególnego. Wpatrywałam się jedynie w pojedyncze przedmioty, które dziwnym trafem przyciągały moją uwagę. Chciałam po prostu zabić ten zgubny czas oczekiwania. Trzy dni tu leżałam o “trzeźwym” umyśle, ale w końcu nadszedł czas by się stąd ruszyć i zacząć normalnie żyć. Przynajmniej niektóre rozmowy miałam już za sobą, które były tylko formą wyjaśnieniową.

poniedziałek, 6 lutego 2017

Do you remember... Rozdział 34

Werble proszę!!
*werble*
I jestem, pojawiam się niespodziewanie, bo ze mną nic nigdy nie wiadomo. 
Niektóre osoby wiedzą o czym mówię. 
Byłabym wcześniej, ale 4godz życia marnowałam na zmontowanie reklamy na polski. Tsaaaa... I po co ja o tym mówię? 
Dobra omijając temat montowania chciałam tylko powiedzieć, że mam od tygodnia zawał jak nigdy, więc jest krucho jak nie wiem, a ta notka tylko poświadcza o tym o czym mówię (ta logika zdania xD) 
Teoretycznie teraz następuje moment kiedy ja zapraszam was do czytania i komentowania, a ja się zmywam trochę sąsiadów pomęczyć i chyba tak zrobię. Tak więc czytajcie, komentujcie to coś. 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Słyszysz, ale nie możesz odpowiedzieć. Czujesz, ale nie możesz dotknąć. Żyjesz, ale tylko
duchem. To nie jest sen, ani śmierć. To jest coś pomiędzy. Masz możliwość odbierania wszelkich bodźców zewnętrznych, ale nie możesz na nie odpowiedzieć, bo jedyne co widzisz to ciemność. Nie potrafisz nawet odróżnić dnia od nocy, określić czasu ile już przebywasz w tym stanie uśpienia. Jesteś zdany tylko i wyłącznie na swoje przeczucie. Na przeczucie, które w tej sytuacji niewiele się zdaje.
Nie wiem co się ze mną działo w tym czasie. Moja świadomość wyglądała jak taśma filmowa z licznymi ubytkami, dziurami, których nawet konserwator nie jest w stanie załatwiać. Gdy słyszałam rozmowy. Czasem pojedyncze zdania, natomiast innym razem początek, bądź tylko koniec, ale gdy słyszałam jego głos. Uspokajającą i ciepłą barwę głosu Michaela, to pomimo psychicznego odrętwienia chciałam płakać. Lecz nawet tego nie potrafiłam zrobić. Jednej prostej czynności, która okazywała się wielkim wyczynem.